Cardenas z uporem potrząsnęła głową.
— To nie mogą być nanomaszyny.
— Czemu?
— Bo nanomaszyny w przyrodzie nie istnieją. Ktoś musi je zbudować. — I zanim Negroponte zdołała coś powiedzieć, dodała: — My tego na pewno nie zrobiliśmy. Poza tym nie przypominają żadnych nanomaszyn, które dotąd widziałam.
— A jeśli zostały zbudowane przez kogoś innego?
— Inteligentnych obcych? Obcych budujących nano? — Cardenas usiłowała wykpić ten pomysł, ale udało jej się tylko roześmiać.
— To nie jest takie śmieszne — oświadczyła Negroponte. — Te gigantyczne stworzenia podobne do wielorybów w oceanie na Jowiszu mogą być inteligentne. I ten artefakt w Pasie…
— To tylko plotka.
— Naprawdę?
— A nie?
Negroponte wstała z laboratoryjnego taboretu, sztywno, jakby za długo siedziała w tej samej pozycji. Wskazała gestem jeden z ekranów i rzekła stanowczo:
— To nie są organizmy biologiczne. Tego jestem pewna.
— Mimo tego, co napisałyście z Wundedy w raporcie? Skinięcie.
— Mimo tego.
Cardenas oderwała wzrok od zatroskanej twarzy pani biolog i spojrzała na ekran, na którym było widać krystaliczną siateczkę jądra komórkowego, po czym spojrzała znów na Negroponte.
— Posłuchaj, mamy tu do czynienia z pozaziemską biologią. Nic nie musi wyglądać tak samo, jak u nas.
— Marsjańskie organizmy mają rozpoznawalne DNA w jądrze komórkowym. Tak samo powietrzna fauna na Jowiszu.
— To nie mogą być maszyny — upierała się Cardenas. — Kto miałby je zbudować? W Układzie Słonecznym nie ma poza nami inteligentnych istot na tym poziomie techniki, a niewątpliwie my niczego takiego w pierścieniach Saturna nie umieszczaliśmy.
— Może tych, którzy je zbudowali, już tu nie ma — odparła natychmiast Negroponte.
— Chcesz powiedzieć, że wymarli? Biolog wzruszyła ramionami.
— Może byli to goście z innego układu gwiezdnego, którzy zapłodnili nasze światy.
— Nanomaszynami? — I życiem.
Cardenas opadła na taboret.
— To tylko spekulacja, Yolando.
Poczuła jednak dreszcz niepokoju, który przebiegł jej po kręgosłupie.
— Obiekty transneptunowe? — Tavalera, siedzący naprzeciwko Holly w kafeterii, wyglądał na zaskoczonego i zdenerwowanego.
Pokiwała głową z entuzjazmem.
— Stavenger podsunął mi ten pomysł. Jest ich tam zyliony! Stamtąd pochodzą komety.
Późnym popołudniem kafeteria była prawie pusta, ale i tak szum rozmów i pobrzękiwanie naczyniami były na tyle głośne, że Tavalera musiał podnieść głos.
— Przecież orbita Neptuna jest ponad dwadzieścia jednostek astronomicznych stąd — zaprotestował. — To dwa razy dalej od Słońca, niż my teraz jesteśmy, na litość boską.
— Wiem — odparła Holly, wgryzając się radośnie w pseudoburgera. Przełknęła i mówiła dalej: — Myślałam, że to bardzo daleko, dopóki nie zajrzałam do naszego programu astronawigacyjnego.
Twarz Tavalery wydłużyła się jeszcze bardziej.
— Nie mów mi, wiem. Nie chodzi o odległość jako taką, ale o delta v. Uczyłem się astronawigacji.
— Więc rozumiesz — rzekła Holly. — Stąd, gdzie teraz jesteśmy, moglibyśmy wysyłać statki do Pasa Kuipera, które tam przechwytywałyby wielkie bryły lodu i wprowadzały je na orbity, które sprowadzałyby je do nas. Albo do Układu Ziemia-Księżyc, albo do Pasa Asteroid, gdzie tylko byśmy chcieli. Po prostu przylecą tu same dzięki siłom grawitacji, wystarczy je trochę popchnąć.
Tavalera uśmiechnął się, podekscytowany, na przekór sobie.
— Mogłabyś zachęcić siostrę, żeby się tym zajęła.
— Pewnie! Pancho spodoba się ten pomysł!
Nabił na widelec kawałek własnego burgera i żuł go przez chwilę z namysłem, a Holly tymczasem mówiła:
— Wiem, że mnie rozumiesz, Raoul. Moglibyśmy zdobyć wodę bez potrzeby eksplorowania pierścieni. Moglibyśmy być bogaci, nie wdając się w konflikt z MUA.
— Wiesz — rzekł Tavalera niechętnie — może nawet wcale nie trzeba by było latać do Pasa Kuipera.
— Co masz na myśli?
— Komety przelatują tędy cały czas. Są wyrzucane ze swoich orbit i lecą do wewnętrznych regionów Układu Słonecznego.
— Tylko jedna albo dwie w roku.
— Raczej dziesięć do dwunastu. Ale one są wielkie, Holly. Całe kilometry średnicy. W każdej woda na rok albo więcej. Więcej.
— Moglibyśmy przechwytywać komety! Tavalera pokiwał głową.
— Mogłabyś stać się głównym dostawcą wody dla Selene i wszystkich innych, nawet nie tykając pierścieni.
— Niesamowite! Poczekaj, jak rzucę tym Eberly’emu — Holly odsunęła krzesło z takim hukiem, że wszyscy dookoła zaczęli się na nią gapić. — Nie mogę się doczekać następnej debaty!
Tavalera uświadomił sobie, że oto ukręcił bicz na własne plecy.
28 MAJA 2096: SWOBODNE SPADANIE
Wstrząsy stały się coraz słabsze, aż w końcu całkiem ustały. Gaeta otworzył oczy. Chmura płonących gazów, która otaczała osłonę, znacznie zbladła. Poczuł masę i kołysanie osłony, która spadała jak liść na wietrze w gęstej, mętnej warstwie chmur atmosfery Tytana.
Nie było widać żadnych gwiazd. Pomyślał o uruchomieniu systemu obserwacji w podczerwieni, ale to oznaczałoby, że musi puścić jeden z uchwytów, by stuknąć w przycisk na mankiecie skafandra. Nie miał ochoty puszczać uchwytów. Jeszcze nie, powiedział sobie w duchu. Trzymaj się tego paskudztwa tak długo, jak będziesz musiał. Na bohaterstwo będziesz miał jeszcze mnóstwo czasu.
— …koniec zaniku łączności — usłyszał głos Fritza, który znowu brzmiał, jakby był lekko rozdrażniony. — Słyszysz mnie?
— Słyszę dokładnie — odparł Gaeta, wiedząc, że transmisja jest przekazywana przez sieć minisatelitów umieszczonych na orbicie Tytana przez Urbaina. Pokonanie dystansu trwało aż dwanaście sekund.
— Rzeczywiście odzyskałeś łączność — powiedział Fritz. Gaeta pomyślał, że usłyszał w jego głosie ulgę.
— Tak, lecę teraz przez dolne warstwy atmosfery. Niebo jest całkiem pokryte chmurami, ale na dół przenika dość światła, żeby dało się coś zobaczyć.
Potem poczekał dwanaście sekund na odpowiedź Fritza.
— Kiedy osłona ulegnie zniszczeniu, możesz włączyć podczerwień.
— Tak. Rozumiem.
Patrząc na plan misji wyświetlany po lewej stronie wizjera hełmu, Gaeta dostrzegł, że osłona rozpadnie się za trzy i pół minuty. Dwieście dziesięć sekund. Wystarczająco dużo czasu, żeby trochę wszystko ogarnąć.
— Sprawdź układy wewnętrzne — polecił Fritz.
— Zrozumiałem, sprawdzam układy wewnętrzne. Gaeta ostrożnie puścił uchwyt, który trzymał prawą ręką i wysunął rękę z rękawa skafandra. Następnie zaczął od kontroli systemów podtrzymywania życia. Na szybce hełmu wyświetliły się dane systemów: dopływ powietrza, pompy, grzejniki, obieg wody, wszystkie paliły się na zielono. Przeszedł następnie do sprawdzania serwomotorów, integralności strukturalnej pancerza, następnie czujników. Wszystko w granicach normy.
Fritz brzmiał prawie, jakby był zadowolony.
— U nas też wszystko świeci na zielono.
— Wszystko na zielono — zgodził się Gaeta. Znów opóźnienie spowodowane odległością.
— Osłona ulegnie samozniszczeniu za czterdzieści trzy sekundy.
— Czterdzieści trzy, zrozumiałem — odparł Gaeta starając się, by jego głos brzmiał spokojnie i obojętnie. Będzie mnóstwo czasu na wrzeszczenie, jak osłona się rozpadnie, pomyślał.