Выбрать главу

Cardenas siedziała sama w laboratorium, przycupnąwszy na taborecie przy stole. Tavalery nie było, laboratorium było ciche i puste.

Myślała intensywnie. To coś w pierścieniach Saturna nie może być nanomaszynami, powtórzyła sobie po raz setny. To niemożliwe! To by oznaczało, że zbudowali je inteligentni obcy. Jesteśmy jedynym inteligentnym gatunkiem w Układzie Słonecznym i nie my je tam umieściliśmy. Więc kto?

Obcy, którzy zbudowali artefakt w Pasie Asteroid? Ale to tylko niepotwierdzona plotka. Nic nie słychać o tym od lat.

Potrząsnęła głową, spojrzała na cyfrowy zegar na ścianie, po czym zwróciła się do komputera:

— Wyświetl plan misji na Tytana.

Na ekranie pokazał się schemat z małą czerwoną kropką pulsującą na osi X. Manny jest teraz w atmosferze Tytana. Za pół minuty odrzuci osłonę termiczną.

— Zadzwoń do… — zawahała się. Nie powinnam przeszkadzać Fritzowi i jego ludziom. Jeśli pojawią się problemy, sami zadzwonią. Prędzej czy później.

Mogłabym jednak chociaż zapytać się, czy wszystko idzie zgodnie z planem, pomyślała. Fritz będzie zły, ale jakie to ma znaczenie?

Nie wolno mu przeszkadzać w środku misji, ostrzegła samą siebie w duchu. Nie rozpraszaj go. To linia życia Manny’ego, nie wolno robić niczego, co mogłoby jej zagrozić.

Mogłabym iść do centrum kontroli misji, pomyślała. Stałabym sobie przy drzwiach, cicho jak myszka. A nawet ciszej. Nie przeszkadzałabym Fritzowi, ani jego ludziom. Nawet nie będą wiedzieć, że tam jestem.

I co mi to da? I tak mu nie pomogę. W razie kłopotów, nic nie mogę zrobić.

Jednak tam przynajmniej byłabym na bieżąco, wiedziałabym, co się dzieje.

To na nic. Tylko będę im wchodzić w drogę.

Cardenas wiedziała, że to prawda. A mimo to… Manny miał ze sobą pojemnik nanomaszyn. Jeśli coś pójdzie z nimi nie tak, będę mogła na miejscu służyć pomocą i radą.

Jej sumienie odparło: to tylko pretekst.

Wstała z taboretu i ruszyła w stronę śluzy powietrznej laboratorium, myśląc, że lepszy kiepski pretekst niż żaden.

Przy drzwiach zawahała się. To jest to! Jest sposób, żeby określić, czy to nanomaszyny, czy nie.

— Telefon — zawołała. — Zadzwoń do doktor Negroponte. Schemat misji znikł z ekranu i pojawiła się twarz Negroponte. Wyglądała na zaskoczoną.

— Kris? Właśnie miałam do ciebie dzwonić.

— Właśnie wpadłam na to, jak określić, czy to są nanomaszyny, czy nie.

— Tak?

— Zobacz, jak się rozmnażają — rzekła Cardenas. — Jeśli są żywe, będą dzielić się przez podział albo łączyć się pary, tak? A jeśli to nanoboty, będą budowały kopie samych siebie z atomów lodu.

Negroponte pokiwała ponuro głową.

— Lepiej tu przyjdź. Chciałam, żebyś zobaczyła to pierwsza.

Tavalera maszerował obok Holly ulicą, z kafeterii do mieszkania. Holly paplała z entuzjazmem.

— Pogadam ze Stavengerem i zobaczymy, co myśli o przechwytywaniu komet. To łebski gość, może najmądrzejszy facet w całym pokręconym Układzie Słonecznym.

— Hej — zaprotestował Tavalera. — Pamiętasz, że to był mój pomysł?

— Tak, Raoul, wiem. Ty też jesteś łebski gość. Kocham twój umysł i twoje ciało.

Poczuł, że płoną mu policzki.

— Muszę zadzwonić do siostry. Pancho chyba oszaleje. Szukała jakiegoś zajęcia. No to teraz może zostać łowcą komet.

Dotarli do frontowych schodów budynku, gdzie mieszkała Holly.

— Muszę wracać do laboratorium — rzekł Tavalera, nie wykazując chęci do zostawienia Holly.

— Tak, jasne — odparła z roztargnieniem Holly. Pocałowała go w policzek, po czym pobiegła po schodach i znikła.

Tak, kocha mnie, pomyślał Tavalera, ale jak pokojowego pieska. Odszedł, ponury i samotny.

Mimo solidnej izolacji skafandra, Gaeta słyszał świszczący wiatr.

— Oddzielenie za pięć sekund — ostrzegł go głos Fritza. — Cztery…

Choć Gaeta spodziewał się tego, eksplozja sprawiła, że cały zadygotał. Osłona rozpadła się, rzucając nim na boki, a on trzymał się mocno konstrukcji, do której przyczepił się rękami i stopami. Kątem oka dostrzegł resztki osłony, które kotłowały się pod nim, zgodnie z planem płonąc — kule ognia znaczące smugami gęste, chmurne powietrze.

— Nie widzę gruntu — rzekł wirując wolno, czując ucisk w żołądku.

— Ustabilizuj wirowanie — odparł Fritz, całkowicie spokojny.

Gaeta puścił konstrukcję prawą ręką i dogrzebał się przycisków sterujących na piersi skafandra. Poczuł raczej, niż zobaczył, że małe silniki manewrowe zadziałały parę razy, korygując lot. Wirowanie stało się wolniejsze, po czym zatrzymało się. Czuł tylko, że spada.

— Strasznie tu ciemno na dole — zameldował. Widział nierówny, poszarpany grunt parę kilometrów w dole. Wyglądał na twardy i mało zachęcający.

— Oddzielenie zasobnika ewakuacyjnego za minutę — rzekł Fritz.

— Jedna minuta, zrozumiałem.

Nazwa „zasobnik ewakuacyjny” brzmiała bardzo dramatycznie, zdaniem Gaety, ale Fritz upierał się, żeby jej używać, a Berkowitz ją uwielbiał. Im bardziej dramatycznie, tym lepiej, powiedział sobie Gaeta, spadając swobodnie, z rozłożonymi rękami i nogami, w stronę ciemnej i ponurej powierzchni Tytana. Jakby to, co robię, nie było dość dramatyczne, pomyślał: jeszcze muszą używać podkoloryzowanego języka dla publiczności. Cóż, mam nadzieję, że wszyscy dobrze się bawią. Szkoda, że VR nie może odtworzyć uczucia, jakie towarzyszy spadaniu. Niemal roześmiał się na głos. Parę milionów użytkowników VR, siedzących w swoich salonach i rzygających do hełmów. To dopiero byłaby zabawa.

— Pięć sekund do oddzielenia — zawołał Fritz.

Gaeta w myślach liczył razem z nim. Wiedział, że Fritz bierze poprawkę na opóźnienie łączności. Dokładnie w chwili, gdy Fritz powiedział „zero”, ładunki wybuchowe łączące zasobnik powrotny z konstrukcją eksplodowały z wielkim błyskiem i zdumiewająco cichym odgłosem. Wielka czasza rozwinęła się nad nim i Gaeta miał wrażenie, że się od niego oddala. Wiedział, że jeden z inżynierów Fritza miał naprowadzić zasobnik możliwie najbliżej zbłąkanej sondy Urbaina.

A ja, pomyślał Gaeta, muszę tylko wylądować na tym potworze.

28 MAJA 2096: LĄDOWANIE NA TYTANIE

Wchodząc do laboratorium biologicznego Cardenas natknęła się na grupkę odzianych na biało biologów tłoczących się wokół stołu Negroponte. Wyszarpnęła palmtop z kieszeni marynarki, sprawdziła plan misji Manny’ego: za niecałe pięć minut miał lądować na Tytanie.

Chyba dobrze, że mnie tu ściągnęła, pomyślała Cardenas, podchodząc do grupki otaczającej Negroponte.

— Przepraszam — rzekła, przeciskając się koło stojących najdalej.

— Doktor Cardenas? — spytał jeden z mężczyzn. Rozpoznała go: to Da’ud Habib. Na dźwięk jej nazwiska pozostali rozstąpili się.

— Kris! — zawołała Negropote.

— Co się dzieje? — spytała Cardenas. — Stało się coś? Negroponte miała włosy w nieładzie i wyglądała na podekscytowaną — całkowite przeciwieństwo opanowanej, chłodnej kobiety, do której Cardenas zdążyła się przyzwyczaić.

— Popatrz na to — postukała w klawiaturę. — To zdjęcia z mikroskopu z zastosowaniem rezonansu magnetycznego.

Obraz na ekranie rozmazał się, po czym ustabilizował.