Выбрать главу

— Film przyspieszono 20 tysięcy razy.

Gapiąc się na ekran, Cardenas dostrzegła stworzenie wibrujące powoli we wnętrzu kawałka lodu. I nagle poczuła, że oczy otwierają jej się szeroko: stworzenie wyciągnęło mackę i zaczęło przyciągać otaczające je cząstki pyłu.

— Składa następne… — Cardenas usłyszała własny głos, płaski i bezbarwny.

Nikt z nich nie poruszył się. Prawie bali się oddychać. Oni już to widzieli, uświadomiła sobie Cardenas, Yolanda pokazała im ten film wcześniej. Mimo to patrzyli jak skamieniali.

Stworzenie w lodzie najwyraźniej działało zgodnie z jakimś planem, przyciągając ciemne cętki pyłu, wyciągając z nich mniejsze kawałki i dodając je do czegoś, co budowało.

— Inżynieria molekularna — wyszeptał ktoś. Habib, zauważyła Cardenas, patrząc na obraz z mikroskopu.

— Buduje drugi taki sam obiekt — szepnęła Cardenas.

— Buduje go z cząsteczek pozyskanych z ziaren pyłu w kawałku lodu — rzekła Negroponte.

— To nanomaszyna.

Grupa biologów otaczających stół poruszyła się, jak stado anemonów poruszonych oceanicznym prądem. Wypuścili powietrze z płuc nieomal w tej samej chwili.

— Nanomaszyny… — rzekła Negroponte.

— Ale skąd?

— Kto je tam umieścił?

— Musimy poinformować o tym MKU — rzekł Habib.

— I Nadię — powiedziała Negroponte. — Ona musi dowiedzieć się pierwsza.

Gdzieś na bocznym torze procesów myślowych Cardenas zdziwiła się, jacy są opanowani, spokojni, zadumani. Żadnych wybuchów entuzjazmu. Żadnych okrzyków, że to największe odkrycie od… Cardenas zawahała się. To największe odkrycie, jakiego kiedykolwiek dokonano. Odkryliśmy pozaziemską inteligencję, uświadomiła sobie. Jakiś inteligentny gatunek rozsiał nanomaszyny w pierścieniach Saturna.

Dlaczego? Kiedy?

Dzwonek telefonu rozdarł ciszę. Odwróciła się i zobaczyła, że Habib wyciąga palmtopa z kieszeni bluzy.

— Tak, tak, oczywiście — mówił stłumionym tonem, spoglądając po wszystkich, którzy na niego patrzyli. — Tak. Zaraz.

Zamknął palmtopa i włożył go do kieszeni.

— To Urbain — rzekł przepraszającym tonem. — Gaeta zaraz będzie lądował na Alfie i mam się natychmiast stawić w centrum kontroli misji.

* * *

— Widzę sondę! — zawołał Gaeta.

Jego paralotnia rozłożyła się zgodnie z planem, wielkie plastikowe skrzydło, które rozwinęło się nad nim jak piękna tęcza. Szybował wolno w gęstej, mrocznej atmosferze, kołysząc się lekko pod zgrabnym łukiem żagla.

— Mamy obraz z twojej kamery — rzekł Fritz, z rzadką u niego aprobatą w głosie. — Dobra robota.

— Może pan wylądować na Alfie. — wtrącił się Urbain. — Nie wolno nam skazić organizmów żyjących w gruncie.

Gaeta chciał odburknąć coś nieuprzejmie, ale powstrzymał się. To jest jego maleństwo, pomyślał, i nie ma sposobu, żeby Fritzowi udało się trzymać go na dystans.

— Spróbuję — odparł.

Z narad poprzedzających misję Gaeta wiedział, że maszyna jest duża jak naczepa ciężarówki. Powinienem być w stanie wylądować na dachu, żaden problem, pomyślał. Ale nie obiecywał niczego Urbainowi, nawet niczego nie sugerował. W sali konferencyjnej łatwo różne rzeczy obiecywać, a to jest rzeczywistość.

Kątem oka dostrzegł błysk; po lewej stronie opuszczonej Alfy. Może jakieś sto metrów od niej. Zasobnik ewakuacyjny, pomyślał.

— Zasobnik ewakuacyjny wylądował — zameldował Fritz. — Siedemdziesiąt dwa metry od Alfy.

Będę więc musiał pokonać siedemdziesiąt dwa metry cennego gruntu Urbaina, jak już naprawię jego maszynę, pomyślał Gaeta. Mam nadzieję, że el jefe nie dostanie z tego powodu przepukliny. Albo może wolałby, żebym tam został na dachu tej maszynki i umarł, jak już ją naprawię.

Nie ma czasu na żarty, pomyślał Gaeta. Do roboty. Zaczął manipulować przy linkach paralotni, sterując lekko w lewo, w stronę nieruchomego wędrownego pojazdu. Alfa wyglądała niesamowicie, prawie jak biała, z wyjątkiem czerwonych pasów wzdłuż burt. To radiatory wypromieniowujące nadmiar ciepła wytwarzanego przez nuklearne źródło, pomyślał. Ładnie to wygląda, jak pasy na samochodach wyścigowych.

Zbliżał się teraz dość szybko. Nie było wiatru, tylko jakiś powolny przepływ powietrza, ale ten Gaeta łatwo skorygował, opadając w stronę sondy Urbaina. Grunt dookoła maszyny wyglądał na błotnisty, ciemny i niebezpieczny.

— Powiedz coś — Berkowitz domagał się czegoś atrakcyjnego dla swojej publiczności VR.

— Jestem trochę zajęty — odwarknął Gaeta. — Próbuję trafić w dziesiątkę.

— Pięćdziesiąt metrów — Fritz poinformował o wysokości.

— To najtrudniejsza część — rzekł Gaeta. Dach Alfy rósł mu w wizjerze hełmu. Odpiął paralotnię i ostatnie kilka metrów spadał bez niej, bezwładnie, a paralotnia odfrunęła gdzieś na bok. Z głośnym „łup”, od którego aż podskoczyły mu wnętrzności, Gaeta uderzył o dach sondy. Pęd rzucił go na kolana, ale Gaeta wyciągnął odzianą w rękawicę dłoń i oparł się, co uratowało go przed stoczeniem się z dachu.

Przez kilka sekund tkwił tak, oparty na kolanach i rękach, dysząc ciężko.

— Wylądowałem. Jestem na dachu Alfy.

— Dobrze — odparł Fritz.

Urbain zamknął się w swoim gabinecie, by oglądać misję kaskadera, korzystając z bezpośredniego łącza, jakie miała kontrola misji. Von Helmholtz zaproponował mu zestaw VR, ale Urbain odmówił. Mam uratować Alfę, a nie zajmować się czczą rozrywką.

Kontrolerzy Alfy siedzieli przy swoich konsolach, także połączonych elektronicznie z jego komputerem. Urbain polecił Habibowi i reszcie jego zespołu, by czekali w gotowości w centrum kontroli misji. Wszystko gotowe, pomyślał Urbain. Wszyscy na stanowiskach.

Nie zdawał sobie sprawy z tego, w jakim napięciu działa, aż Gaeta ogłosił: „Wylądowałem. Jestem na dachu Alfy”. Dopiero wtedy Urbain odniósł wrażenie, że wnętrzności zmieniają mu się w galaretę. Opadł na krzesło przy biurku, zbyt słaby, by podnieść ręce, ledwo oddychając. Czy to udar? Atak serca? Czuł, jak pali go twarz, pocił się, ale było mu zimno, prawie drżał.

Przez chwilę siedział, niezdolny, by się poruszyć. Potem wziął głęboki oddech i wyprostował się na krześle.

Jest już na Alfie, pomyślał Urbain. Teraz zacznie się prawdziwa praca.

Gaeta przejrzał priorytety misji, które wyświetliły mu się na wizjerze hełmu. Sprawdzić antenę nadawczą. Połączyć się z programem głównym. Wyładować nanomaszyny, które miały zbudować nową antenę nadawczą.

W myślach dodał jeszcze ostateczny priorytet: zabierać stamtąd tyłek możliwie najszybciej. Wstając, z jękiem i rzężeniem serwomotorów poruszających jego nogami i rękami, Gaeta obrócił się wolno, by spojrzeć na krajobraz.

— Jestem na powierzchni Tytana — oznajmił na potrzeby publiczności, która płaciła za spektakl. — Stoję na dachu ruchomej sondy Tytan Alfa. To nie jest zwykły wyczyn kaskaderski, przyleciałem tu, żeby naprawić Alfę i zmusić ją znów do pracy.

Stukając na małej klawiaturze wewnątrz skafandra, Gaeta wyświetlił schemat anteny nadawczej. Była wbudowana w przednią część dachu, kilka kroków od miejsca, gdzie stał. Włożył z powrotem rękę do rękawa skafandra i podszedł ostrożnie do cienkich linii, które znaczyły położenie anteny.