W słuchawkach rozległ się głos Berkowitza.
— Słyszymy dziwny dźwięk, prawie jak jęk. Co to jest? Usiłując nie okazywać rozdrażnienia, że się mu przeszkadza, Gaeta rzekł krótko:
— To wiatr. To, co słyszycie, to wiatr na Tytanie. Wieje wolno, ale mocno, jak przypływ oceaniczny na Ziemi.
A teraz pozwólcie mi pracować, dodał w duchu.
Ze środka niewygodnego skafandra trudno było spojrzeć na buty, więc Gaeta zatrzymał się jakiś metr od skraju dachu i przyjrzał się delikatnej antenie. Kamery wbudowane w hełm były sprzężone z ruchami jego oczu, więc wiedział, ze Urbain i jego ludzie — oraz widzowie, którzy płacili za ten spektakl, podłączeni do urządzeń VR — widzą to samo, co on.
Publiczność zobaczy to dopiero za parę godzin, pomyślał. Sygnał dociera na Ziemię dopiero po godzinie, a cenzorzy muszą opóźnić transmisję na wypadek, gdyby coś miało urazić religijnych cabróns.
— Nie widzę żadnych uszkodzeń anteny — zameldował. Przez kilka sekund słyszał tylko gwiezdny szum w słuchawkach. Odezwał się Fritz:
— Ludzie Urbaina analizują obraz.
— Jak dla mnie wygląda OK — powtórzył Gaeta. Powiększył obraz z czujników optycznych. Żadnych pęknięć, żadnych śladów uszkodzeń.
— Niech oni podejmą decyzję — rzekł Fritz.
Gaeta wyprostował się i obrócił powoli, wykonując pełny obrót, żeby publiczność mogła zobaczyć powierzchnię Tytana.
— To jest właśnie Tytan — rzekł do publiczności. — Wygląda trochę jak chmurny dzień w L.A. Ale nie ma żadnych budynków, świateł, szumu ruchu ulicznego. Słychać wiatr, ale nic innego się tu nie porusza. — Wyciągnął rękę i oznajmił: — Grunt wygląda na brejowaty. Jest nieokreślonego koloru, raczej ciemny, łagodnie pofalowany. Przypomina mi zaspy po śnieżycy. Ale ten „śnieg” jest czarny, matowy; pochłania światło, zamiast je odbijać.
Spojrzał w stronę horyzontu.
— Na niebie nie widać gwiazd, nie ma nawet poświaty w miejscu, gdzie jest słońce. Zaraz. O, tam coś widać. Może to jest Słońce. Albo Saturn. Za dużo chmur, żeby dało się coś zobaczyć.
Niespecjalnie atrakcyjny widok dla klientów, pomyślał. Głos Fritza oderwał go od oglądania widoków.
— Urbain chce z tobą rozmawiać.
— Dobrze. Przełącz go.
Kilka sekund ciszy, po czym w słuchawkach rozległ się napięty, znużony głos Urbaina.
— Panie Gaeta, w wyposażeniu ma pan próbnik diagnostyczny do anteny nadawczej.
— Tak — odparł. — Mam coś takiego przypięte do pasa — poklepał się po kieszeni na pasie odzianą w rękawicę dłonią.
— Proszę podłączyć próbnik do gniazda konserwacyjnego anteny.
— Dobrze.
Wyjmowanie cienkiego jak ołówek próbnika odzianą w rękawicę dłonią nie było łatwe i Gaeta nieomal upuścił smukły cylinder. Potem musiał uklęknąć w skafandrze, co też nie było proste, żeby go włożyć do gniazda testowego anteny.
— Gotowe — oznajmił, czując, jak pot spływa mu do oczu.
— Dobrze. Proszę uruchomić próbnik.
— Uruchamiam.
Urbain pochylił się na krześle, patrząc na ekran, na którym widać było, jak Gaeta podłącza próbnik.
Na ekranie wyświetlił się schemat anteny. Urbain dostrzegł, że brak jakichkolwiek przerw. Prąd płynie bez problemu przez cały obwód anteny. Antena jest w pełni sprawna. Nic jej nie jest.
Oblizując nerwowo usta, Urbain polecił:
— Wyślij zachowane dane.
Wypowiedział te słowa najwyraźniej, jak potrafił. Jego polecenie zostało przesłane z prędkością światła do centrum kontroli misji, potem do satelitów na orbicie dookoła Tytana, a wreszcie do centralnego komputera Alfy.
Minęło prawie dwadzieścia sekund, powoli, jak powoli kapie krew z rany.
ANULOWANO POLECENIE WYSŁANIA DANYCH.
Na ekranie zapłonęły takie słowa, a Urbain miał wrażenie, że ktoś wypala mu je na ciele gorącym żelazem.
Urbain powtórzył drżącym głosem:
— Wyślij wszystkie zachowane dane. ANULOWANO POLECENIE WYSŁANIA DANYCH. Urbain walnął pięścią w biurko tak mocno, że ból przeszył mu rękę aż do ramienia.
Zobaczył, że na dolnym pasku ekranu mruga żółte światełko oznaczające wiadomość. To Habib, próbujący skontaktować się z nim z centrum kontroli misji.
— Odbierz — jęknął Urbain, pocierając obolałe ramię.
— Doktorze Urbain — rzekł Habib, gdy na ekranie pojawiła się jego starannie ogolona twarz. — Chyba powinniśmy się połączyć z programem głównym. Tylko główny program może anulować polecenia.
Urbain zamknął na sekundę oczy, po czym odparł, tak spokojnie, jak tylko zdołał:
— Dobrze. Niech kaskader połączy się z programem głównym.
28 MAJA 2096: INTERFEJS
Timoshenko czuł, że straszliwie boli go głowa. Maszerował korytarzem prowadzącym do śluzy. Poprzedniego wieczora upił się do nieprzytomności w swoim pustym mieszkaniu, wódką pędzoną na jednej z farm i sprzedawaną pokątnie w habitacie. Jedna butelka nie wystarczyła, by ukoić ból, który kipiał w nim jak rozżarzona lawa, więc zaczął otwierać następną. Walcząc z plastikowym korkiem zauważył, że w szafce nie ma już więcej butelek. A kupił sześć, pamiętał wyraźnie. Cóż, powiedział sobie, muszę znaleźć tego bimbrownika i kupić jeszcze parę.
Albo nie. Może mam dość, żeby wystarczyło mi do końca życia.
— Połączyć się z programem głównym? — spytał Gaeta. Nie rozpoznał głosu Habiba, ale bez względu na to, kim był ten facet, wiedział, o czym mówi.
— Powiedziano panu, jak się połączyć z centralnym komputerem — rzekł Habib, jakby pytająco.
— Tak — odparł Gaeta. — Ale co z anteną nadawczą? Mam wyładować nanoboty, żeby budowały następną?
Dwunastosekundowe opóźnienie drażniło Gaetę. Zadajesz pytanie i czekasz. Mogłaby mnie rozpłaszczyć asteroida, zanim doczekałbym się odpowiedzi.
— Nie, teraz nie. Proszę ich nie wypuszczać. Musimy się najpierw połączyć z programem głównym.
— Dobrze, amigo. Przemieszczam się do portu centralnego komputera.
Gaeta wyjął próbnik diagnostyczny z gniazda anteny nadawczej i włożył go z powrotem do kieszeni na piersi. Zamiast wstać, uznał, że wygodniej będzie pełzać na kolanach i rękach, od brzegu dachu Alfy do środka. W dach wbudowano panel, po otwarciu którego miało się dostęp do portów umożliwiających połączenie się z różnymi częściami sondy. Kucając niewygodnie, Gaeta pochylił się, by go otworzyć; przyglądając się schematowi wyświetlanemu na szybce hełmu, zlokalizował szybko port centralnego komputera i wetknął do niego kabel wyłowiony z kieszeni na pasie. Poczuł, jak wtyczka wskakuje do złącza.
Zanim zdołał wypowiedzieć choć jedno słowo, potworny elektroniczny pisk wypełnił mu hełm, tak przeszywający i głośny, że Gaeta z bólu złapał za hełm obiema rękami. Poszukując ręką regulatora głośności, przyciszył dźwięk, ale wrzask nadal przeszywał mu czaszkę jak wiertło chirurga. Zacisnął zęby, żeby nie wydać okrzyku bólu, jakiego domagało się jego ciało.
Po kilku sekundach, które wydawały się godzinami, pisk ustał. Gaeta dyszał i pocił się. Dopiero po paru sekundach był w stanie przemówić.
— O to wam chodziło?
W myślach liczył sekundy dzielące go od odpowiedzi Habiba.
— Tak, dokładnie o to! Połączył się pan z głównym programem.