— Po co ci to wszystko opowiadam?
— Być może, aby wyrzucić to z siebie. Czy to ci pomaga?
— Trochę.
Przez chwilę nie odzywała się i Cirocco pomyślała, że zasnęła, ale jednak nie. Wzdrygnęła się i wtuliła mocniej w pierś Cirocco.
— Miałam dość czasu, żeby się sobie dobrze przyjrzeć — powiedziała, niewyraźnie wymawiając słowa. — Niezbyt mi się to podoba. Zaczęłam się zastanawiać, co z sobą zrobiłam. Przedtem nigdy nie przejmowałam się takimi sprawami.
— Co niby było w tobie takiego złego? — spytała Cirocco. — Jakoś zawsze cię lubiłam.
— Naprawdę? Nie bardzo wiem za co. Pewnie, nikomu nie przysparzałam kłopotów, umiałam się o siebie zatroszczyć. Ale poza tym? Co wartościowego było we mnie?
— Byłaś bardzo dobra w swoim fachu. Właściwie, tylko tego od ciebie wymagałam. Jesteś absolutnie najlepsza, w przeciwnym wypadku nie wybranoby cię do tej misji.
Gaby westchnęła.
— W jakiś sposób już mi to nie imponuje. Chcę powiedzieć, że po to, aby stać się tak dobrą, poświęciłam prawie wszystko, co tworzy istotę ludzką. Jak powiedziałam, rzeczywiście miałam czas, żeby trochę pogrzebać w swojej duszy.
— I co zdecydowałaś?
— Po pierwsze — skończyłam z astronomią.
— Gaby!
— To prawda. A cóż u licha? Nigdy się stąd nie wydostaniemy, nie ma gwiazd, nie ma na co patrzeć. Będę musiała i tak znaleźć dla siebie inne zajęcie. Nie ma pośpiechu. Miałam dużo, bardzo dużo czasu, żeby podjąć decyzję. Czy wiesz, że na całym świecie nie ma nikogo, kto by mnie kochał? Nie mam nawet jednego przyjaciela.
— Ja jestem twoją przyjaciółką.
— Nie. Nie w ten sposób, o jakim myślę. Ludzie szanowali mnie z racji pracy, mężczyźni pragnęli mojego ciała. Nigdy jednak nie miałam przyjaciół, nawet w dzieciństwie. Nie takich, przed którymi można otworzyć serce.
— To nie takie trudne.
— Mam nadzieję. Mam zamiar stać się zupełnie kimś innym. Chcę ludziom powiedzieć, jaka jestem w rzeczywistości. Po raz pierwszy poznałam siebie naprawdę. Pragnę kochać. Chcę się troszczyć o ludzi. Wygląda na to, że o ciebie. — Uniosła głowę i uśmiechnęła się do Cirocco.
— Co masz na myśli? — spytała Rocky marszcząc nieznacznie brwi.
— To śmieszne uczucie, ale dotarło do mnie zaraz, jak cię ujrzałam. — Znowu oparła głowę. — Myślę, że cię kocham.
Cirocco przez chwilę nie mogła wykrztusić słowa, a potem zmusiła się do śmiechu.
— Hej, kotku, ciągle jeszcze bujasz w hollywoodzkim niebie. Nie istnieje nic takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia. Na to trzeba czasu. Gaby?
Kilkakrotnie jeszcze próbowała do niej coś powiedzieć, ale tamta albo spała, albo bardzo dobrze udawała. Oparła ze znużeniem głowę.
— O mój Boże.
Rozdział 6
Rozsądek nakazywał, żeby ustalić dyżury. Cirocco zastanawiała się — gdy już otrząsnęła się z resztek snu — dlaczego tak rzadko udawało jej się zrobić coś mądrego od czasu, kiedy dostała się na Temidę. Będą się musiały przystosować do tej dziwnej bezczasowości. Nie mogą tak chodzić do upadłego.
Gaby spała z kciukiem w ustach. Cirocco spróbowała wstać nie budząc jej, okazało się to jednak niemożliwe. Gaby jęknęła i otworzyła oczy.
— Czy jesteś tak samo głodna jak ja? — ziewnęła.
— Trudno powiedzieć.
— Myślisz, że to wpływ tych jagód? Może nie są dobre.
— Nie ma możliwości, żeby ocenić po tak krótkim czasie. Ale spójrz tutaj. To może być nasze śniadanie.
Gaby spojrzała tam, gdzie wskazywała Cirocco. W dole strumienia gasiło pragnienie jakieś zwierzę. Uniosło głowę i popatrzyło na nie z odległości nie większej niż dwadzieścia metrów. Cirocco sprężyła się, gotowa na wszystko. Zwierzę mrugnęło i znowu opuściło głowę.
— Sześcionogi kangur — powiedziała Gaby. — I na dodatek bezuchy.
To był rzetelny opis. Zwierzę pokryte było krótkim futrem. Dwie długie, tylne łapy nie były tak długie jak u kangura. Cztery przednie łapy były krótsze. Futro miało jasny, żółto-zielony kolor. Zwierzę nie zadało sobie trudu, żeby się schronić.
— Chętnie bym się przyjrzała jego zębom. Mogłybyśmy się czegoś o nim dowiedzieć.
— Najrozsądniej byłoby zwiewać stąd w te pędy — powiedziała Gaby. Westchnęła i rozejrzała się wokół po terenie. Podniosła się, zanim Cirocco zdołała ją zatrzymać, i ruszyła w stronę zwierzaka.
— Gaby, przestań — syknęła Cirocco, próbując nie spłoszyć zwierzęcia. Widziała, że Gaby dzierży w dłoni kamień.
Stwór znowu na nie spojrzał. Jego gęba w innych okolicznościach mogłaby nawet uchodzić za zabawną. Okrągła głowa, pozbawiona widocznych uszu czy nosa — po prostu para wielkich, łagodnych oczu. Sam pysk sprawiał jednak wrażenie, jakby bestia zaciskała w nim basową harmonijkę ustną: był dwukrotnie szerszy niż reszta głowy, co przydawało zwierzakowi głupawego uśmiechu.
Zwierzę podniosło wszystkie cztery przednie łapy i podskoczyło na trzy metry w górę. Gaby podskoczyła w zaskoczeniu niemal równie wysoko, zdążyła jednak wykonać w powietrzu dziki obrót, zanim spadła na tyłek. Cirocco złapała ją, próbując wydrzeć jej kamień.
— Daj spokój, Gaby, aż tak bardzo nie potrzebujemy mięsa.
— Spokojnie — powiedziała Gaby przez zaciśnięte zęby. — Robię to również dla ciebie. — Wyrwała rękę i ruszyła biegiem naprzód.
Stworzenie wykonało jeszcze dwa susy, każdy liczący osiem-dziewięć metrów. Później stanęło spokojnie, z przednimi łapami dotykającymi ziemi i opuszczoną głową i dalej skubało trawę.
Kiedy Gaby zatrzymała się o dwa metry od niego, znowu spojrzało na nią łagodnie. Wydawało się, że się nie boi, a kiedy Cirocco poszła śladem Gaby, powróciło znów do posiłku.
— Czy myślisz, że powinnyśmy…
— Ciii… — Gaby wahała się tylko przez chwilę, a później podeszła do zwierzęcia. Uniosła ramię i rąbnęła mocno kamieniem w jego głowę, natychmiast odskakując.
Bestia wydała dźwięk podobny do kaszlu, zachwiała się i upadła na bok, a potem wierzgnęła i zamarła w bezruchu.
Przyglądały się przez chwilę, a później Gaby podeszła i trąciła zwierzę piętą. Ponieważ nic się nie stało, przyklękła obok na jedno kolano. Stwór był nie większy niż mały jeleń. Cirocco przykucnęła z łokciami wspartymi o kolana, próbując pohamować uczucie obrzydzenia. Wydawało się, że Gaby brakuje tchu.
— Myślisz, że jest martwy? — spytała.
— Na to wygląda. Przykre, nie sądzisz?
— Dla mnie w porządku.
Gaby przeciągnęła ręką po czole, a potem kilkakrotnie walnęła kamieniem w łeb zwierzęcia, aż pociekła czerwona krew. Cirocco skrzywiła się. Gaby rzuciła kamień i wytarła ręce o uda.
— I na tym koniec. Wiesz, gdybyś mogła zebrać trochę tego suchego poszycia, myślę, że udałoby mi się rozniecić ogień.
— W jaki sposób?
— Mniejsza o to. Po prostu przynieś drewno.
Cirocco nazbierała całe naręcze, zanim przestała się zastanawiać, jak doszło do tego, że Gaby zaczęła jej wydawać rozkazy.
— No cóż, teoretycznie wszystko się zgadza — powiedziała Gaby ponuro.
Cirocco jeszcze raz szarpnęła włókniste mięso, które mocno przywierało do kości.
Gaby przez całą godzinę pociła się z kawałkiem swojego kombinezonu i kamieniem, próbując skrzesać iskrę, ale nic z tego nie wyszło. Miały całą kupę chrustu, delikatnej substancji podobnej do mchu, a także wióry starannie zestrugane z trzech gałęzi przy pomocy ostrej krawędzi hełmu Cirocco. Miały wszystkie składniki konieczne do rozpalenia ognia — brakowało tylko iskry.