Podchodzenie do takiego obiektu stanowiło dla pokładowego komputera odpowiednik załamania nerwowego. Nie tylko zresztą dla komputera, ale i dla Billa, który musiał przygotować możliwy do przyjęcia model.
Najprostsza orbita prawdopodobnie leżała w płaszczyźnie równikowej Saturna, co pozwoliłoby im wykorzystać posiadany już pęd. Ta droga była jednak zamknięta. Temida była tak ustawiona, że jej oś obrotu była równoległa do płaszczyzny równikowej. Ponieważ oś przebiegała przez otwór w samym środku Temidy, każda dająca się wymyślić orbita w płaszczyźnie równikowej Saturna zmuszałaby „Ringmastera” do przechodzenia przez obszary dzikich skoków grawitacji.
Pozostawała jedynie orbita leżąca w płaszczyźnie równikowej Temidy. Taka orbita musiała być jednak kosztowna, biorąc pod uwagę moment kątowy. Jedyną jej zaletą był fakt, iż po jej osiągnięciu mogłaby być bez problemów utrzymana.
Manewry rozpoczęli jeszcze przed osiągnięciem Saturna. W ostatnim dniu podejścia jeszcze raz przeliczyli kurs. Cirocco i Bill polegali na pracy komputerów na Ziemi i nawigacji według tak odległych obiektów, jak Mars i Jowisz. Mieszkali w module sterowniczym i obserwowali, jak Saturn stawał się coraz większy w rufowych ekranach telewizyjnych.
Później włączyli silniki.
W czasie którejś z nielicznych swobodniejszych chwil Cirocco włączyła kamerę w module badawczym. Gaby spojrzała z wyrazem udręki.
— Rocky, nie mogłabyś czegoś zrobić z tą wibracją?
— Gaby, silnik pracuje zgodnie z parametrami. Musi trząść, to wszystko.
— Najlepszy czas dla obserwacji w czasie całej pieprzonej wyprawy — mruknęła Gaby. Siedzący obok Cirocco Bill roześmiał się.
— Jeszcze pięć minut, Gaby — powiedział. — Naprawdę sądzę, że nie powinniśmy ich trzymać ani chwili krócej, niż to zaplanowaliśmy. Tak będzie znacznie lepiej.
Silniki zostały wyłączone punktualnie. Rozglądali się za ostatecznym potwierdzeniem, że są tam, dokąd pragnęli dolecieć.
— Tu „Ringmaster”, przy sterach C. Jones. Dotarliśmy na orbitę Saturna o godzinie 1341.453 Czasu Uniwersalnego. Prześlę namiary dla korekty kursu, kiedy stąd wyjdę. Na razie schodzę z tego kanału.
Pstryknęła odpowiednim przełącznikiem.
— Jeśli ktoś chce popatrzeć na zewnątrz, to ma do tego ostatnią sposobność.
Było bardzo ciasno, ale August, April, Gene i Calvin zdołali się jakoś wcisnąć. Cirocco obróciła statek o dziewięćdziesiąt stopni.
Saturn był ciemnoszarą dziurą, szeroką na siedemnaście stopni i tysiąc razy większą niż tarcza księżyca widziana z Ziemi. Pierścienie miały niewiarygodną szerokość czterdziestu stopni.
Wyglądały jak zrobione z ciężkiego, połyskliwego metalu. „Ringmaster” podchodził od północnej strony równika, więc widzieli górną półkulę. Każda cząstka była oświetlona od drugiej strony, tak że wyglądała jak cienki sierp, Słońce było zbliżającym się do Saturna, błyszczącym punktem na godzinie dziesiątej.
Milczeli, kiedy Słońce zbliżało się do punktu zaćmienia. Widzieli, jak cień Saturna pada na część najbliższego pierścienia, tnąc go niczym brzytwa.
Zachód Słońca trwał piętnaście sekund. Kolory pociemniały i zmieniały się gwałtownie: czysta czerwień, żółć i ciemny granat podobny do tego, który widzi się z samolotu w czasie lotu stratosferycznego.
W kabinie słychać było cichy chór westchnień. Osłony okien przeszły w stan niespolaryzowany, wywołując ponowne westchnienia, kiedy pierścienie stały się jaśniejsze i otoczyły intensywny, niemal jarzący się błękit wyznaczający zarys północnej półkuli. Na powierzchni planety pojawiło się szare prążkowanie, podświetlone światłem pierścieni. Później szalały burze o rozmiarach porównywalnych z rozmiarami ziemskich.
Odrywając w końcu wzrok od tego widoku, Cirocco spojrzała na ekran po lewej. Gaby nadal była w zespole naukowym. Nawet nie spojrzała na obraz Saturna na ekranie.
— Gaby, nie masz ochoty przyjść i obejrzeć tego? Cirocco zobaczyła, jak tamta przecząco potrząsnęła głową. Śledziła cyfry biegnące wzdłuż wąskiego ekranu.
— I miałabym stracić najlepszy czas dla obserwacji z całej wyprawy? Jeszcze nie zwariowałam.
Zeszli najpierw na długą eliptyczną orbitę z najniższym punktem odległym o dwieście kilometrów od teoretycznego promienia Temidy. Była to oczywiście pewna matematyczna abstrakcja, ponieważ orbita była nachylona pod kątem trzydziestu stopni do płaszczyzny równika Temidy, co sprawiało, że unosili się ponad ciemną stroną. Minęli wirujący torus i wyszli na oświetloną stronę. Temida rozciągała się przed nimi i można ją było teraz obserwować nieuzbrojonym okiem.
Nie było tam nic specjalnego do oglądania. Temida była niemal tak samo ciemna jak otaczająca ją przestrzeń kosmiczna, mimo iż padały na nią promienie słoneczne. Przyglądali się ogromnej masie koła z trójkątnymi żaglami pochłaniającymi światło słoneczne na obwodzie, przypominającymi ostre zęby gigantycznego trybu, które prawdopodobnie wchłaniały światło słoneczne i przekształcały je w ciepło.
Statek przesuwał się nad wnętrzem ogromnej obręczy. Ukazały się szprychy i reflektory słoneczne. Wydawały się niemal tak samo ciemne jak reszta Temidy, z wyjątkiem miejsc, w których odbijały się niektóre jaśniejsze gwiazdy.
Cirocco nadal martwił problem braku widocznego wejścia. Ziemia strasznie naciskała na to, by spenetrowali wnętrze Temidy, a Cirocco — pomimo swojej instynktownej ostrożności — pragnęła tego równie mocno.
Musiał być jakiś sposób. Nikt nie wątpił, że Temida była tworem sztucznym. Dyskusja natomiast dotyczyła tego, czy był to międzygwiezdny pojazd kosmiczny czy też cały sztuczny świat na podobieństwo O’Neil Jeden. Różnice sprowadzały się do kwestii ruchu i pochodzenia. Statek kosmiczny powinien mieć silnik, który musiał się znajdować w miejscu przypominającym piastę koła. Kolonia musiała być zbudowana przez kogoś z okolicy. Cirocco słyszała teorie o mieszkańcach Saturna czy Tytana, Marsjanach — chociaż poza krzemiennym grotem strzały nikomu niczego więcej nie udało się na Marsie znaleźć — a także dawnych mieszkańcach Ziemi, którzy opuściwszy ją — ruszyli w Kosmos. Nie wierzyła w żadną z nich, nie miało to jednak większego znaczenia. Statek czy kolonia, Temida musiała być Przez kogoś zbudowana, a zatem powinna mieć wejście.
Trzeba go było szukać w piaście koła, ale wymogi balistyki kazały jej wejść na możliwie najbardziej odległą od niej orbitę.
„Ringmaster” wszedł na orbitę przebiegającą 400 kilometrów ponad równikiem. Lecieli zgodnie z kierunkiem obrotu, jednakże ruch Temidy był szybszy niż prędkość orbitalna. Za oknem po stronie Cirocco widać było czarną płaszczyznę. W regularnych odstępach czasu przemykała za nim jedna z płyt słonecznych, niczym skrzydło monstrualnego nietoperza.
Na powierzchni można teraz było dostrzec pewne szczegóły. Widać było długie, pofałdowane krawędzie, które zbiegały się na płytach słonecznych, prawdopodobnie pokrywające ogromne rurociągi przeznaczone do transportu płynu lub gazu, który miał być ogrzewany ciepłem Słońca. W ciemności widać też było rozrzucone bezładnie kratery, niektóre z nich głębokie na 400 metrów. Dookoła nich nie było jednak rumoszu skalnego. Nic, co nie było dobrze przytwierdzone, nie mogło utrzymać się na powierzchni.
Cirocco zamknęła swój pulpit sterowniczy. Na tapczanie obok niej spał Bill. Oboje nie opuszczali modułu sterowniczego od dwóch dni.
Przeszła przez pomieszczenie krokiem lunatyka. Gdzieś tam na dole było łóżko z miękkim prześcieradłem i poduszką i wygodne 1/4 G, wytwarzane przez obracającą się ciągle karuzelę.