Jeśli Liz była w ciąży, ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, był alkohol – niezależnie od tego, kto jest ojcem dziecka.
Obserwowałam ją uważnie, gdy upiła niewielki łyk ze swojej szklanki. Trzymała ją w dłoni tak, jakby chciała ukryć jej zawartość przed resztą baru. Rozmawiała z Jasonem przez chwilę, a potem Hoyt go zawołał i Jason zeskoczył ze stołka barowego, by pogadać z kumplem ze szkolnej ławy. Liz wpatrywała się w swojego drinka, jakby chciała opróżnić szklankę jednym haustem. Podałam jej taką samą szklankę, wypełnioną 7UP, i zabrałam drinka.
Liz, zdumiona, spojrzała na mnie wielkimi, brązowymi oczami.
– Nie pijesz – powiedziałam cicho.
Liz zbladła.
– Jesteś rozsądna – powiedziałam. Chciałam jej wyjaśnić, dlaczego zareagowałam, ale byłoby to niezgodne z moim podejściem do spraw, o których się dowiedziałam za pomocą telepatii. – Jesteś rozsądna, możesz to zrobić dobrze.
Jason odwrócił się, a ja zostałam zawołana do jednego z moich stolików. Kiedy wychodziłam zza baru, zauważyłam Portię Bellefleur stojącą w drzwiach. Rozglądała się po ciemnym wnętrzu, jakby kogoś szukała. Ku mojemu zaskoczeniu, najwyraźniej ja byłam tą osobą.
– Sookie, masz chwilę? – zapytała.
Mogłam zliczyć na palcach jednej ręki liczbę prywatnych rozmów, jakie odbyłam z Portią. Nie miałam pojęcia, o co mogło jej chodzić.
– Usiądź tu – powiedziałam, wskazując pusty stolik po mojej części sali. – Zaraz do ciebie przyjdę.
– Och, jasne. I chyba lepiej, jeśli zamówię szklankę wina Merlot.
– Zaraz przyniosę.
Ostrożnie napełniłam kieliszek i umieściłam go na tacy. Po tym, jak upewniłam się, że wszyscy wyglądają na zadowolonych, podeszłam z tacą do stolika Portii i usiadłam na wprost niej. Siedziałam na brzegu krzesła tak, żeby każdy, kto chciałby zamówić kolejnego drinka, widział, że za moment wstanę.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – Poprawiłam włosy związane w koński ogon i uśmiechnęłam się do Portii.
Wydawała się skupiona na swoim kieliszku wina. Obróciła go w palcach, upiła mały łyk, po czym ustawiła dokładnie na środku podstawki.
– Mam do ciebie prośbę – powiedziała.
Bez jaj, Sherlocku. Skoro nigdy nie rozmawiałam z Portią dłużej, niż zajmowała wymiana dwóch zdań, było oczywiste, że czegoś ode mnie chce.
– Niech zgadnę. Przysłał cię tutaj twój brat, żebyś mnie poprosiła, bym słuchała myśli klientów i dowiedziała się czegoś na temat tej orgii, na której był Lafayette.
Jakbym się tego nie spodziewała…
Portia wyglądała na zawstydzoną, ale i zdeterminowaną.
– Nie prosiłby cię o to, gdyby nie był w poważnych kłopotach, Sookie.
– Nie poprosiłby mnie o to, bo mnie nie lubi. Chociaż zawsze byłam dla niego miła! Ale teraz to w porządku, prosić mnie o pomoc, bo jest w tarapatach.
Blada cera Portii pokryła się szkarłatnym rumieńcem. Wiedziałam, że to, co powiedziałam, nie było miłe, zwłaszcza, że chodziło o problemy jej brata, a nie jej własne, ale ostatecznie sama zgodziła się przekazać mi wiadomość. Wiadomo, co dzieje się z posłańcami, którzy przynoszą złe wiadomością. To mi przypomniało o tym, jak sama byłam posłańcem i zastanowiłam się, czy nie powinnam czuć się szczęśliwa.
– Nie popierałam tego – wymamrotała. Proszenie o pomoc kelnerki było poniżej jej godności. Proszenie o pomoc kogoś o nazwisku Stackhouse tym bardziej.
Nikomu nie podobało się, że mam „dar”. Nikt nie chciał, żebym go na nim wykorzystywała. Ale każdy chciał, żebym pomogła mu dowiedzieć się o czymś, niezależnie od tego, co myślałam o przysłuchiwaniu się (zwykle nieprzyjemnym i niezwiązanym z tematem) myślom klientów baru.
– Prawdopodobnie już zapomniałaś, że nie tak dawno Andy aresztował mojego brata pod zarzutem popełnienia morderstwa?
Oczywiście musiał go potem wypuścić z aresztu, bo Jason był niewinny, ale i tak…
Gdyby Portia zarumieniła się jeszcze bardziej, najpewniej stanęłaby w płomieniach.
– W takim razie nieważne – powiedziała, starając się zebrać resztki dumy. – I tak nie potrzebujemy pomocy od takiego dziwadła jak ty.
Też się zarumieniłam. Portia zawsze była uprzejma, jeśli nie sympatyczna.
– Posłuchaj mnie, Portio Bellefleur. Mogę obiecać, że spróbuję się tego dowiedzieć. Nie dla twojego brata, ale dlatego, że lubiłam Lafayette’a. Był moim przyjacielem i zawsze był dla mnie milszy niż ty czy Andy.
– Nie lubię cię.
– Nie obchodzi mnie to.
– Kochanie, czy jest jakiś problem? – usłyszałam chłodny głos za plecami.
Bill. Próbowałam wyczuć go umysłem, ale zamiast tego za mną znajdowała się relaksująca pustka. Inne umysły brzęczały jak pszczoły w ulu, ale ten Billa był jak przestrzeń wypełniona powietrzem. To było cudowne.
Portia wstała tak nagle, że jej krzesło prawie się przewróciło. Była przerażona obecnością Billa, jakby był jadowitym wężem czy czymś takim.
– Portia właśnie prosiła mnie o przysługę – powiedziałam powoli, po raz pierwszy świadoma, że nasze trio przyciąga uwagę tłumu.
– W ramach rewanżu za wiele uprzejmych rzeczy, które Bellefleurowie zrobili dla ciebie? – zapytał Bill.
Portia się skrzywiła, po czym odwróciła się na pięcie, żeby wyjść z baru. Bill obserwował jej wyjście z dziwną satysfakcją.
– Teraz muszę odkryć, o co jej chodziło – powiedziałam, odwracając się do niego tyłem.
Jego ręce mnie objęły i przyciągnęły bliżej. To trochę jak być tulonym przez drzewo.
– Wampiry z Dallas potwierdziły, że wszystko jest już ustalone – powiedział. – Możesz wyjechać jutro wieczorem?
– Co z tobą?
– Mogę podróżować w mojej trumnie, jeśli mogłabyś się upewnić, że zostanę wyładowany na lotnisku. Potem będziemy mieli całą noc na to, by dowiedzieć się, z czym wampiry w Dallas mają problem.
– Czyli będę musiała zabrać cię na lotnisko w karawanie?
– Nie, najdroższa. Po prostu dojedź tam sama. Jest firma przewozowa, zajmująca się tego typu sprawami.
– Transportowaniem wampirów za dnia?
– Tak, mają licencję.
Musiałam się nad tym przez chwilę zastanowić.
– Przynieść ci butelkę? Sam jakieś podgrzewa.
– Tak, chętnie. 0 Rh+, jeśli możesz.
Moja grupa krwi. Jak słodko. Uśmiechnęłam się do Billa, nie tym zwykłym, wymuszonym uśmiechem, ale takim szczerym, prosto z serca. Byłam szczęściarą, że go miałam, nieważne, ile problemów mogliśmy mieć jako para. Nie byłam w stanie uwierzyć, że pocałowałam kogoś innego i wyparłam tę myśl ze swojego umysłu tak szybko, jak szybko się tam pojawiła.
Bill uśmiechnął się do mnie, co nie wyglądało może zbyt bezpiecznie, bo z radości, że mnie widzi, wystawił kły.
– Jak szybko możesz wyjść? – zapytał, przysuwając się bliżej.
Zerknęłam na zegarek.
– Pół godziny – obiecałam.
– Będę na ciebie czekał.
Usiadł przy stoliku, który zwolniła Portia, a ja przyniosłam mu krew. Tout de suite [11].
Kevin przysiadł się, żeby z nim porozmawiać. Byłam na tyle blisko nich, żeby usłyszeć fragmenty rozmowy; mówili o rodzajach przestępstw, jakie pojawiały się w miasteczku, o cenach gazu i o tym, kto wygra kolejne wybory na szeryfa. To było takie… normalne! Poczułam się dumna. Kiedy Bill zaczął przychodzić do Merlotte’s, atmosfera ulegała pogorszeniu. Teraz ludzie przywykli do niego, rozmawiali z nim lub tylko kiwali głowami, ale nie robili z tego jakiejś wielkiej sprawy. Poza tym wampiry miały wystarczająco dużo prawnych trudności, nie wspominając już o tych społecznych.