Zaczęłam się martwić.
Powoli, ostrożnie, opuściłam swoją umysłową barierę i zaczęłam sprawdzać stojącego obok mnie mężczyznę. Wiem, wiem, naruszenie jego prywatności. Ale byłam odpowiedzialna za bezpieczeństwo nie tylko swoje, ale i Billa.
Ksiądz, który, jak się okazało, wysyłał dość silne sygnały telepatyczne, myślał o nadchodzącym zmroku równie intensywnie jak ja, ale jego napawało to dużo większym strachem. Miał nadzieję, że jego przyjaciele są tam, gdzie powinni być.
Starając się nie okazywać swojego rosnącego rozdrażnienia, ponownie spojrzałam w górę. Przez mrok przebijały się ostatnie promienie światła, które pozostały na teksańskim niebie.
– To był twój mąż?
Zacisnął palce na moim ramieniu.
Ten gość był przerażający, czy co? Spojrzałam na niego. Jego oczy były utkwione w bagażowych, świetnie widocznych w luku samolotu. Nosili czarno-srebrne kombinezony z logo Anubisa na lewej piersi. Po chwili obiekt jego obserwacji się zmienił – zaczął dla odmiany wpatrywać się w pracowników linii lotniczych na ziemi, którzy przygotowywali się do skierowania trumny na wyściełany, płaski wózek bagażowy. Ksiądz chciał… czego on właściwie chciał? Próbował uchwycić moment, w którym wszyscy mężczyźni odwrócą wzrok, zajmą się czymś. Nie chciał, żeby oni widzieli. Kiedy on… co?
– Cóż, to mój chłopak – rzuciłam, tak tylko dla zachowania pozorów. Babcia uczyła mnie, żeby być uprzejmą, ale nie, żeby być głupią.
Ukradkiem otworzyłam torbę, którą miałam na ramieniu, i wydobyłam gaz pieprzowy, który Bill dał mi na wszelki wypadek. Trzymałam małe, walcowate opakowanie na wysokości uda. Chciałam odsunąć się od fałszywego księdza i jego nieczystych intencji. Ręka zacisnęła się na moim ramieniu. Nagle wieko trumny się otwarło. Dwóch bagażowych zeskoczyło na ziemię i nisko się pokłoniło. Jeden (ten, który umieszczał trumnę na wózku) zawołał „Niech to szlag!” zanim także się skłonił (pewnie jakiś nowy). Okazywanie klientowi szacunku, nawet graniczącego z uniżeniem, także wchodziło w zakres usług linii lotniczych, ale uznałam się, że to już przegięcie.
Ksiądz zawołał „Jezu!”, ale zamiast paść na kolana, rzucił się w moją prawą stronę, złapał mnie za rękę, w której trzymałam spray, i zaczął szarpać.
Początkowo myślałam, że próbuje mnie uchronić przed niebezpieczeństwem, jakie stanowiła otwarta trumna, że chce mnie odciągnąć w bezpieczne miejsce. I domyślam się, że tak to właśnie wyglądało dla bagażowych, pochłoniętych odgrywaniem swoich ról. W rezultacie żaden z nich mi nie pomógł, nawet kiedy zaczęłam wrzeszczeć „Puść mnie!”, wykorzystując do tego całą pojemność płuc (a na wielkość klatki piersiowej nie narzekam). „Ksiądz” ciągle szarpał moje ramię i próbował biec, podczas gdy ja zapierałam się o ziemię, wbijając w nią swoje dwucalowe obcasy, ciągnęłam go w drugą stronę i uderzałam go na oślep wolną ręką
Nigdy nie pozwalam nikomu zaciągnąć się gdzieś, gdzie nie chcę iść, w każdym razie nie bez walki.
– Bill! – krzyknęlam, naprawdę przerażona. Ksiądz nie był zbyt dobrze zbudowanym mężczyzną, ale był wyższy i cięższy ode mnie, no i prawie tak samo zdeterminowany. Mimo że robiłam wszystko, aby nie ułatwiać mu sprawy, cal po calu przemieszczał mnie w stronę drzwi dla personelu, prowadzących do terminalu. Znikąd pojawił się gorący, suchy wiatr, i gdybym rozpyliła gaz, zdmuchnęłoby go w stronę mojej twarzy.
Mężczyzna w trumnie usiadł powoli, rozejrzał się dookoła swoimi wielkimi, ciemnymi oczami. Przez sekundę widziałam, jak przesuwa ręką po swoich gładkich, brązowych włosach.
Drzwi dla personelu się otwarły i mogłam stwierdzić, że ktoś jest w środku, zapewne wsparcie dla księdza.
– Bill!
Coś świsnęło w powietrzu tuż obok mnie. Nagle ksiądz mnie puścił i wystrzelił w stronę drzwi jak królik ścigany przez charta.
Zachwiałam się i pewnie wyładowałabym na tyłku, gdyby Bill nie zwolnił, aby mnie złapać.
– Hej, kochanie – powiedziałam z niewiarygodną ulgą. Obciągnęłam swoją nową, szarą marynarkę i poczułam zadowolenie, że przed lądowaniem nałożyłam trochę więcej szminki. Spojrzałam w tę stronę, gdzie zniknął ksiądz. – To było strasznie dziwne.
Schowałam gaz pieprzowy z powrotem do torebki.
– Sookie – odezwał się Bill. – Nic ci nie jest?
Pochylił się, aby mnie pocałować, ignorując pełne zachwytu szepty bagażowych. Mimo że świat dwa lata temu dowiedział się, że wampiry istnieją nie tylko w legendach i horrorach, lecz naprawdę wiodą wielowiekowy żywot obok nas, wielu ludzi nigdy nie widziało prawdziwego wampira.
Bill ignorował ich. Bill jest dobry w ignorowaniu rzeczy, których nie uważa za godne uwagi.
– Tak, wszystko w porządku – odpowiedziałam, lekko oszołomiona. – Nie mam pojęcia, dlaczego on próbował mnie porwać.
– Źle zrozumiał naszą wzajemną relację?
– Nie sądzę. Myślę, że wiedział, że czekam na ciebie, i próbował mnie odciągnąć, zanim się obudzisz.
– Będziemy musieli nad tym pomyśleć – powiedział Bill, mistrz niedomówień. – A pomijając ten dziwaczny wypadek, jak ci minęło popołudnie?
– Lot był w porządku – powiedziałam, starając się nie wydymać dolnej wargi.
– Zdarzyło się jeszcze coś nietypowego? – głos Billa brzmiał odrobinę sucho. Zdawał sobie sprawę z tego, że czuję się wykorzystywana.
– Nie wiem, co jest typowe dla wycieczek samolotem, nigdy wcześniej tego nie robiłam – powiedziałam cierpko. – Ale do momentu pojawienia się księdza wszystko szło gładko.
Bill podniósł jedną brew w ten swój wyniosły sposób, więc uściśliłam:
– Nie wydaje mi się, żeby to w ogóle był ksiądz. Po co podszedł do tego samolotu? Dlaczego zaczął ze mną rozmawiać? Tylko czekał, aż wszyscy pracujący przy samolocie odwrócą wzrok.
– Porozmawiamy o tym w jakimś mniej publicznym miejscu – powiedział mój wampir, spoglądając na mężczyzn i kobiety gromadzących się dookoła samolotu w poszukiwaniu przyczyny zamieszania.
Podszedł do pracowników Anubis i cichym głosem zganił ich za to, że nie przyszli mi z pomocą. Przynajmniej tak zakładam, bo zrobili się całkiem biali na twarzach i zaczęli bełkotać – to chyba wystarczy, aby odgadnąć temat tej konwersacji. Bill otoczył moją talię ramieniem i udaliśmy się do terminalu.
– Proszę wysłać trumnę na adres podany na wieku – zawołał Bill, odwracając się. – Hotel Silent Shore.
Silent Shore było jedynym hotelem w Dallas i okolicach, który wychodził naprzeciw potrzebom wampirów, jeśli chodzi o zakwaterowanie. To był jeden z tych wspaniałych, starych hoteli w śródmieściu, to znaczy tak głosiła broszura, bo osobiście nigdy nie byłam w centrum Dallas, ani nie widziałam żadnych wspaniałych, starych hoteli.
Zatrzymaliśmy się na brudnej klatce schodowej, z której można było przejść do głównej hali dla pasażerów.
– Teraz mi powiedz – zażądał.
Spoglądałam na niego przez cały czas, gdy relacjonowałam ten dziwny incydent od początku do końca. Był bardzo blady. Wiedziałam, że musi być głodny. Jego brwi wyraźnie się odcinały od białości jego skóry, a oczy wydawały się ciemniejsze, niż były w rzeczywistości.
Pomógł mi otworzyć drzwi i weszłam w sam środek gwaru i chaosu jednego z największych portów lotniczych na świecie.
– Nie słuchałaś go? – Bill nie miał na myśli słuchania za pomocą uszu