– Tak.
Wampiry nie podają sobie rąk, ale tych dwoje nawiązało kontakt wzrokowy i skinęło sobie głowami.
– Czy to ta kobieta? - Prawdopodobnie wskazała na mnie jednym z tych ich błyskawicznie szybkich ruchów, bo kątem oka dostrzegłam smugę.
– To moja towarzyszka i współpracowniczka, Sookie Stackhouse – odpowiedział Bill.
Po chwili skinęła głową w moją stronę, aby pokazać, że zrozumiała.
– Jestem Isabel Beaumont – powiedziała. – Kiedy wasze bagaże znajdą się już na górze i zatroszczycie się o wszystko, czego wam trzeba, powinnaś pójść ze mną.
– Muszę się pożywić – powiedział Bill.
Isabel przyglądała mi się z namysłem, bez wątpienia zastanawiając się, czemu to ja nie dostarczam krwi mojemu towarzyszowi, ale to nie była jej sprawa.
– Po prostu wezwij obsługę hotelową przyciskiem – odpowiedziała.
Nędzni śmiertelnicy, jak ja, musieli po prostu zamówić coś z menu. Ale kiedy się zastanowiłam, zdałam sobie sprawę, że będę się czuła lepiej, jeśli poczekam z jedzeniem do momentu zakończenia spraw biznesowych.
Kiedy nasze rzeczy zostały umieszczone w hotelowej sypialni (dostatecznie dużej, aby pomieścić łóżko i trumnę), cisza w salonie stała się krępująca. W pokoju stała lodówka z dużym zapasem Pure Blooda, ale tego wieczoru Bill chciał czegoś prawdziwego.
– Muszę zadzwonić, Sookie – powiedział.
Przechodziliśmy przez to już przed wyjazdem.
– Jasne.
Nie patrzyłam na niego. Wróciłam do sypialni i zamknęłam drzwi. Może i musiał pożywić się kimś innym po to, żebym ja mogła zachować siłę na późniejsze wydarzenia, ale nie chciałam na to patrzeć i wcale mi się to nie podobało. Po kilku minutach usłyszałam stukanie na korytarzu i Billa wpuszczającego kogoś – jego Posiłek na Kółkach. Dało się słyszeć jakieś szmery, potem cichy jęk.
Miałam zbyt dużo zdrowego rozsądku, żeby zrobić coś w stylu rzucenia swojej szczoteczki do zębów czy jednego z tych cholernych butów na obcasie przez pokój; może to niedobrze, bo w ten sposób na pewno rozładowałabym napięcie. Ale nie zrobiłam tego, także ze względu na chęć zachowania resztek godności. No i świadomość tego, jak zareagowałby Bill.
Rozpakowałam walizkę, a potem w łazience poprawiłam makijaż, korzystając nawet z tych udogodnień, których nie uważałam za szczególnie istotne. Toalety nie są niezbędne w świecie wampirów, jak zdążyłam zauważyć. Nawet jeśli działające urządzenia sanitarne są dostępne w domu zajmowanym przez wampira, to ten wampir zwykle zapomina uzupełnić papier toaletowy.
Wkrótce usłyszałam, jak drzwi zewnętrzne ponownie się otwierają i zamykają. Bill lekko zapukał, zanim wszedł do sypialni.
– Gotowa? – spytał.
Nagle dotarło do mnie, że zamierzam właśnie rozpocząć swoją pierwszą pracę dla wampirów, i ponownie ogarnęło mnie przerażenie. Jeśli mi się nie powiedzie, moje życie będzie w niebezpieczeństwie, a Bill może stać się nawet bardziej martwy, niż jest teraz. Skinęłam głową, bo w gardle całkiem mi zaschło ze strachu.
– Nie bierz swojej torebki
– Czemu nie? – Gapiłam się na nią zdumiona. – Kogo to obchodzi?
– W torebce można ukryć rożne rzeczy. – Rzeczy takie, jak kołek, pomyślałam. – Po prostu wsuń klucz do pokoju… ta spódnica nie ma kieszeni?
– Nie
– No to wsadź go pod bieliznę.
Podniosłam rąbek spódnicy, więc Bill mógł dokładnie się przyjrzeć, pod jaką bieliznę wkładam klucz. Wyraz jego twarzy cieszył mnie bardziej, niż mogę wyrazić słowami.
– To są… czy to są… stringi?
Niespodziewanie Bill zaczął wyglądać na lekko zaabsorbowanego.
– Owszem, są. Nie widziałam potrzeby, żeby wyglądać profesjonalnie akurat w tym miejscu…
– Ale jakie to fajne miejsce… – wymamrotał Bill – Takie gładkie… i opalone…
– Taaa, uznałam, że nie muszę zakładać pończoch.
Wetknęłam plastikowy prostokąt – „klucz” – pod jeden z bocznych pasków.
– Och, nie myśl, że to się tutaj będzie trzymać – powiedział, a jego oczy były wielkie i świecące. – Możemy się rozdzielić, więc zdecydowanie musisz mieć go ze sobą. Spróbuj w innym miejscu.
Wsadziłam klucz gdzie indziej.
– Och, Sookie… Nigdy go stamtąd nie wyjmiesz w pośpiechu… Musimy… Och, musimy iść.
Wyglądało na to, że Bill otrząsnął się z transu.
– W porządku, jeśli nalegasz… – powiedziałam, wygładzając spódnicę nad swoją „bielizną”.
Rzucił mi mroczne spojrzenie i klepnął się po kieszeni w taki sposób, jak robią to mężczyźni, tylko po to, by się upewnić, że wszystko mają. To był dziwacznie ludzki gest i podniecał mnie w sposób, którego nawet sobie nie umiem opisać. Krótko skinęliśmy sobie głowami i ruszyliśmy wzdłuż korytarza do windy. Isabel Beaumont czekała na nas, a czułam wyraźnie, że nie miała tego w zwyczaju. Starożytna wampirzyca, wyglądająca na nie więcej niż trzydzieści pięć lat, stała dokładnie tam, gdzie się z nią rozstaliśmy.
Tutaj, w Silent Shore, Isabel czuła się swobodnie jako wampir, więc nie krępowała się z wykorzystaniem umiejętności zawieszenia.
Ludzie są nerwowi. Czują przymus wyglądania na zaangażowanych w jakąś aktywność, mających jakiś cel. Wampiry potrafią po prostu zajmować przestrzeń i nie uważają za stosowne tego uzasadniać. Kiedy wyszliśmy z windy, Isabel wyglądała dokładnie jak posąg. Mógłbyś na niej powiesić kapelusz i nie pomyślałbyś, że może jej być przykro.
Coś w rodzaju systemu wczesnego ostrzegania włączyło się, gdy podeszliśmy na około sześć stóp [13] do wampirzycy. Oczy Isabel zwróciły się w naszą stronę, a jej prawa ręka się poruszyła, jakby ktoś nacisnął jej włącznik.
– Za mną – powiedziała i wystrzeliła w stronę drzwi. Barry ledwie zdążył je otworzyć na czas. Zauważyłam, że wyćwiczył już wbijanie wzroku w ziemię, gdy przechodziła. Wszystko, co słyszeliście o oczach wampirów, to prawda.
Nie było żadnym zaskoczeniem, że samochodem Isabel okazał się czarny lexus ze wszystkimi bajerami. Wampiry nie będą się przecież wozić jakimś geo.
Isabel zaczekała, aż zapnę pasy (ona i Bill nie zawracali sobie nimi głowy), zanim ruszyła. Zaskoczyło mnie to. Potem ruszyliśmy przez Dallas, główną arterią miasta.
Isabel sprawiała wrażenie raczej milczącej osoby, ale po jakichś pięciu minutach spędzonych w samochodzie wzdrygnęła się tak, jakby coś jej przypominało o otrzymanych rozkazach.
Zaczęliśmy skręcać w lewo. Zobaczyłam trawiasty obszar i niewyraźny kształt, który mógł być jakimś starym znakiem. Isabel wskazała na prawo swoim długim, kościstym palcem.
– Teksański Magazyn Podręczników Szkolnych – powiedziała i zrozumiałam, że czuje się w obowiązku poinformować mnie o tym.
To oznaczało, że tak jej nakazano, co było bardzo interesujące. Skwapliwie podążyłam wzrokiem za jej palcem, starając się zobaczyć tak wiele budynków z cegły, jak tylko mogłam objąć wzrokiem. Byłam zaskoczona, że nie wydawały się znajome.
– Ten trawiasty pagórek?
Zaczerpnęłam powietrza, podekscytowana i zafascynowana. Kojarzył mi się z Hindenburgiem albo czymś innym, równie legendarnym.