Выбрать главу

– Zachowujesz się jak dziecko, Sookie – powiedział. – Mógłbym po ciebie iść, ale nie chcę tracić czasu. Kiedy się uspokoisz, wróć do samochodu. Idę.

Też miał swoją dumę.

Ku mojej malejącej uldze i wzrastającemu niepokojowi, usłyszałam ciche kroki wzdłuż drogi, świadczące o tym, że Bill biegł w wampirzym tempie. Naprawdę poszedł.

Prawdopodobnie myślał, że to ON daje lekcję MNIE. A było przecież dokładnie na odwrót, przypominałam sobie o tym kilkakrotnie. W końcu wróci za parę minut, byłam tego pewna. Muszę po prostu pamiętać o tym, by nie iść za daleko w las, żeby nie wpaść do jeziora. A było naprawdę ciemno. Chociaż do pełni jeszcze trochę brakowało, noc była bezchmurna, a cienie rzucane przez drzewa wydawały się ciemniejsze, bo kontrastowały z chłodnym blaskiem otwartych przestrzeni.

Zawróciłam stronę drogi, wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w kierunku Bon Temps – czyli przeciwnym do tego, w którym podążył Bill. Zastanawiałam się, o ile mil oddaliliśmy się od Bon Temps, zanim Bill zaczął tę rozmowę. Powtarzałam sobie, że z pewnością niewiele i pocieszałam się, że założyłam zwykłe adidasy, a nie sandałki na wysokim obcasie. Nie wzięłam swetra, więc gołe ciało między krótkim topem a biodrówkami szybko pokryło się gęsia skórką. Zaczęłam biec. Przy drodze nie było wielu latarni, więc gdyby nie światło księżyca, mogłoby się to dla mnie źle skończyć.

W chwili, w której pomyślałam o tym, że gdzieś tam może się czaić morderca Lafayette’a, usłyszałam kroki w lesie – niedaleko mojej ścieżki.

Kiedy się zatrzymałam, kroki również ustały.

Uznałam, że wolę wiedzieć już teraz.

– Okej, jest tam kto? – zawołałam. – Jeśli planujesz mnie zjeść, miejmy to już za sobą.

Z lasu wyszła kobieta. A razem z nią świnia albo dzik, którego kły świeciły pośród cieni. Kobieta trzymała w ręku coś w rodzaju kijka czy różdżki z pękiem czegoś dziwnego na końcu.

– Świetnie – szepnęłam sama do siebie. – Po prostu świetnie.

Kobieta była równie przerażająca jak jej dzik. Byłam pewna, że to nie wampirzyca, bo mogłam wyczuć aktywność jej mózgu; jednakże na pewno była jakimś mitycznym stworzeniem, bo nie wysyłała jasnego sygnału. Mimo to mogłam wyczuć nastrój jej myśli. Była zdumiona.

To nie mogło zwiastować niczego dobrego.

Miałam nadzieję, że dzik okaże się przyjacielski. Rzadko widywano je w Bon Temps, chociaż myśliwi od czasu do czasu jakiegoś wypatrywali, ale niewiele z nich udawało się upolować. To byłaby właśnie świetna okazja. Dzik wydzielał okropny, charakterystyczny odór. Nie byłam pewna, czemu go przypisać. W końcu dzik nie musiał być prawdziwym zwierzęciem – mógł być tylko zmiennokształtnym. To była jedna z rzeczy, których się nauczyłam przez ostatnie miesiące: skoro wampiry, uznawane za stworzenia fantastyczne, istniały naprawdę, to z równym powodzeniem inne stworzenia, które uważaliśmy na zmyślone, też mogły istnieć.

Byłam naprawdę zdenerwowana, więc się uśmiechnęłam.

Kobieta miała długie włosy w kolorze niemożliwym do ustalenia przy tak słabym świetle. I nie miała na sobie prawie nic poza jakimś kawałkiem materiału, krótkim, porwanym i poplamionym; do tego była bosa. Zamiast krzyczeć, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

– Nie mam zamiaru cię jeść – zapewniła.

– Miło mi to słyszeć. Co z twoim przyjacielem?

– Och, dzik…

Sprawiając wrażenie, jakby dopiero go zauważyła, schyliła się, żeby podrapać go po szyi, jakby był przyjaznym psem. Zwierzę poruszyło kłami.

– Zrobi to, co mu każę zrobić – powiedziała spokojnie kobieta.

Nie potrzebowałam tłumacza, żeby zrozumieć, o co chodzi. Starałam się wyglądać równie spokojnie, kiedy rozglądałam się wokół w nadziei, że znajdę drzewo, na które mogłabym się wspiąć. Niestety, wszystkie drzewa rosnące w pobliżu miejsca, w którym stałam, nie miały gałęzi wystarczająco nisko – były to same stare, wysokie sosny. Konary zaczynały się na wysokości piętnastu stóp [4].

Zrozumiałam to, co powinnam była zrozumieć już dawno: fakt, że samochód Billa się zatrzymał, nie był przypadkiem. Może nasza kłótnia też nim nie była.

– Chciałaś ze mną o czymś porozmawiać? – zapytałam, a kiedy obróciłam się w jej kierunku, odkryłam, że zbliżyła się do mnie o kilka stóp.

Widziałam jej twarz nieco wyraźniej i w żaden sposób mnie to nie uspokoiło. Przy jej ustach znajdowała się plama, a kiedy je otworzyła, by coś powiedzieć, mogłam zobaczyć, że jej zęby były ubrudzone czymś ciemnym; Panna Tajemnicza jadła jakiegoś ssaka na surowo.

– Widzę, że już jadłaś kolację – powiedziałam nerwowo, zanim zdążyłam się powstrzymać.

– Mmmm… Jesteś maskotką Billa? – zapytała.

– Tak – potwierdziłam. Nie lubiłam tej terminologii, ale nie powinnam z nią o tym dyskutować. – I bardzo by się zdenerwował, gdyby coś mi się stało.

– Gniew wampira mnie nie obchodzi – odparła lekceważąco.

– Przepraszam, ale czym jesteś? Jeśli wolno spytać.

Znów się uśmiechnęła, co przyprawiło mnie o dreszcze.

– Oczywiście. Jestem menadą.

To było coś greckiego. Nie wiedziałam co dokładnie, ale to było dzikie, kobiece i mieszkało na łonie natury, jeśli moje skojarzenia były właściwie.

– To bardzo ciekawe – odparłam, starając się podtrzymać uśmiech. – I jesteś dziś tutaj ponieważ…?

– Muszę przekazać wiadomość Ericowi Northmanowi – powiedziała, przybliżając się. Tym razem mogłam zobaczyć, że to robi.

Dzik przesunął się razem z nią, jakby był do niej przywiązany. Smród był nie do opisania. Widziałam mały, włochaty ogonek dzika – stworzenie machało nim w tę i z powrotem, jakby było zniecierpliwione.

– Jaka to wiadomość?

Zerknęłam na nią i zapragnęłam uciec najszybciej, jak tylko umiem. Gdyby nie to, że na początku lata wypiłam trochę wampirzej krwi, nie zdążyłabym się uchylić na czas i przyjęłabym uderzenie na klatkę piersiową i twarz, zamiast na plecy. Poczułam, jakby ktoś bardzo silny machnął wielkimi grabiami, które utkwiły głęboko w mojej skórze i przeorały mi plecy.

Nie mogłam utrzymać się na nogach, ale udało mi się przechylić w przód i wylądować na brzuchu. Usłyszałam jej śmiech i oddech dzika, a potem zorientowałam się, że zniknęła. Leżałam tam i płakałam przez kilka minut. Starałam się nie krzyczeć i zamiast tego dyszałam jak po pracy fizycznej. Ból pleców był koszmarny, ale starałam się go przezwyciężyć.

Byłam też wściekła – przynajmniej tą resztką energii, którą miałam, czułam wściekłość. Ta dziwka, menada czy czym tam była, potraktowała mnie po prostu jak żywą wiadomość. Kiedy czołgałam się po korzeniach i ściółce leśnej, kurzu i sosnowych igłach, byłam coraz bardziej wkurzona. Trzęsłam się z bólu i wściekłości, ale czołgałam się dalej, momentami czując, że jestem tak sponiewierana, że warto byłoby mnie co najwyżej dobić. Czołgałam się w kierunku samochodu, szukając miejsca, w którym Bill mógłby mnie najszybciej znaleźć, ale kiedy już prawie dotarłam do właściwego punktu, zaczęłam się zastanawiać nad pozostaniem tam, gdzie byłam.

Uznałam, że droga oznacza pomoc, ale, oczywiście, wcale tak nie było. W końcu nie każdy, kto może się tam pojawić, musi być w nastroju do niesienia pomocy. A co, jeśli spotkam coś innego? Coś głodnego? Zapach mojej krwi mógł zwabić jakiegoś drapieżnika; podobno rekiny mogą wyczuć choćby odrobinę krwi w wodzie, a wampiry są lądowymi odpowiednikami rekinów.

Wczołgałam się z powrotem za linię drzew, zamiast zostawać na drodze, gdzie byłam doskonale widoczna. To nie było zbyt dostojne lub znaczące miejsce, by w nim umrzeć – jak Alamo czy Termopile – ale po prostu przypadkowy punkt przy drodze w północnej Luizjanie. Do tego prawdopodobnie leżałam na trującym bluszczu, ale przypuszczałam, że nie będę żyć na tyle długo, by tego żałować. Spodziewałam się, że z każdą sekundą ból będzie malał, ale nic z tego – bolało coraz bardziej. Nie mogłam powstrzymać łez. Nie siąkałam głośno, więc nie zwracałam na siebie większej uwagi, ale nie mogłam być całkiem cicho.

вернуться

[4] Czyli około 457,2cm.