Tak bardzo koncentrowałam się na pozostaniu cicho, że prawie przegapiłam Billa. Szedł wzdłuż drogi i rozglądał się po lesie – a po sposobie, w jaki szedł, widziałam, że był świadomy niebezpieczeństwa. Wiedział, że coś jest nie tak.
– Bill – szepnęłam, ale dla jego wampirzego słuchu było to równie głośne jak krzyk.
Zatrzymał się, a jego oczy zaczęły przeczesywać ocieniony teren.
– Tu jestem – powiedziałam, powstrzymując chlipanie. – Uważaj – dodałam. W końcu mogłam być żywą pułapką.
W świetle księżyca widziałam jego wypraną z emocji twarz, ale wiedziałam, że rozważał szanse, tak samo jak ja. Jedno z nas musiało się poruszyć i zrozumiałam, że jeśli wyjdę z cienia, Bill przynajmniej będzie mógł zobaczyć, czy coś zaatakuje.
Wyciągnęłam ręce, chwyciłam się trawy i szarpnęłam. Nie byłam w stanie podnieść się na kolana, więc to był jedyny sposób, w jaki mogłam się przemieścić. Odpychałam się stopami, ale nawet tak niewielki wysiłek powodował ból pleców. Nie chciałam patrzeć na Billa, kiedy się do niego zbliżałam, aby nie zmniejszać jego wściekłości. To było prawie warte poświęcenia.
– Co ci to zrobiło, Sookie? – zapytał łagodnie.
– Zabierz mnie do samochodu. Proszę, zabierz mnie stąd – powiedziałam, ze wszystkich sił starając się nie płakać. – Jeśli będę hałasować, ona może wrócić. – Zadrżałam na samą myśl o tym. – Zabierz mnie do Erica – dodałam, powstrzymując drżenie głosu – powiedziała, że to jest wiadomość dla niego.
Bill przyklęknął przy mnie.
– Muszę cię podnieść – wyjaśnił.
O nie. Już miałam powiedzieć „może jest jakieś inne rozwiązanie”, ale wiedziałam, że nie ma. Bill też wiedział. Zanim zdążyłam poczuć ból w pełnym natężeniu, wsunął jedną rękę pode mnie, drugą mnie chwycił i natychmiast przerzucił sobie przez ramię.
Krzyknęłam głośno. Starałam się nie szlochać, żeby Bill mógł usłyszeć ewentualny atak, ale niespecjalnie mi to wychodziło. Bill zaczął biec w kierunku samochodu (który był już sprawny, jego silnik warczał płynnie), otworzył tylne drzwi i położył mnie delikatnie, ale szybko, na tylnym siedzeniu cadillaca. Niesprawianie mi bólu było niemożliwe, ale mimo to próbował.
– To była ona – powiedziałam, kiedy już poczułam się na siłach, żeby mówić spójnie. – To ona spowodowała, że samochód się zatrzymał, i zmusiła mnie, żebym wysiadła.
Chciałam też wierzyć, że to ona wywołała naszą kłótnię.
– Porozmawiamy o tym za chwilę – odpowiedział.
Ruszył w kierunku Shreveport najszybciej, jak tylko się dało, a ja w tym czasie robiłam wszystko, żeby nad sobą panować. Pamiętam tylko, że droga trwała ze dwa lata.
Bill wniósł mnie przez tylne drzwi Fangtasii. Kopnął w nie, aby ktoś mu je otworzył.
– Co? – zapytała wrogo Pam.
Była ładną blondynką, wampirzycą, którą spotkałam kilkakrotnie; osobą rozsądną i mającą niezłego nosa do interesów.
– Och, Bill. Co się stało? Och, mniam, ona krwawi.
– Zawołaj Erica – powiedział Bill.
– Czekał tutaj – zaczęła.
Jednak Bill minął ją ze mną przewieszoną przez ramię jak worek krwawych kartofli. Byłam wtedy tak nieprzytomna, że nie obchodziłoby mnie nawet, gdyby zaniósł mnie na parkiet taneczny przy barze, ale zamiast tego wpadł do gabinetu Erica. Był wściekły.
– To twoja wina – warknął, a ja zajęczałam, bo potrząsnął mną – najwidoczniej po to, aby przykuć uwagę Erica.
Nie mogłam sobie wyobrazić, żeby Eric mógł patrzeć gdziekolwiek indziej, skoro byłam prawdopodobnie jedyną krwawiącą kobietą w jego gabinecie. Byłoby wspaniale, gdybym mogła zemdleć. Ale nie zemdlałam. Wisiałam tylko na ramieniu Billa i cierpiałam.
– Idźcie do diabła – wymamrotałam.
– Co mówisz, kochanie?
– Idźcie do diabła!
– Musimy położyć ją na brzuchu na kanapie – powiedział Eric. – Pozwól, że…
Poczułam, że czyjeś ręce biorą mnie za nogi. Bill się poruszył i wspólnie udało im się położyć mnie na kanapie, którą Eric musiał niedawno wstawić do gabinetu – pachniała nowością i była skórzana. Patrząc na nią z odległości pół cala, cieszyłam się, że nie kupił takiej z obiciem z materiału.
– Pam, wezwij lekarza.
Usłyszałam kroki kogoś wychodzącego z pomieszczenia. Eric ukląkł, by spojrzeć mi w twarz. Musiał się nieźle schylić, bo był wysoki i barczysty – wyglądał jak typowy wiking. Którym zresztą był.
– Co ci się przytrafiło? – zapytał.
Spojrzałam na niego, tak rozsierdzona, że ledwo mówiłam.
– Jestem wiadomością dla ciebie – powiedziałam tak cicho, że brzmiało to prawie jak szept. – W lesie była kobieta, która zatrzymała samochód Billa i możliwe, że nawet spowodowała naszą kłótnię. A potem przyszła do mnie z dziką świnią.
– Z dziką świnią? – Eric nie mógłby być bardziej zdziwiony, gdybym powiedziała, że miała kanarka na nosie.
– Kwik, kwik. Dzik. Dzika świnia. I powiedziała, że chce ci przesłać wiadomość, a ja uchyliłam się w odpowiednim momencie, żeby trafiła mnie w plecy zamiast w twarz. A potem sobie poszła.
– Twoja twarz. Chciała cię trafić w twarz – powiedział Bill. Zaczął chodzić po gabinecie z zaciśniętymi dłońmi. – Eric, jej rany nie są głębokie. Co się dzieje?
– Sookie – powiedział ostrożnie Eric – jak ta kobieta wyglądała?
– Powiem ci, jak wyglądała – jak ostatnia wariatka. I wiedziała, że nazywasz się Eric Northman.
– To nazwisko, którego używam w kontaktach z ludźmi – odpowiedział. – A mówiąc, że wyglądała jak wariatka, masz na myśli, że wyglądała… jak?
– Jej ubranie było poszarpane, a do tego miała krew wokół ust i na zębach, jakby właśnie zjadła coś surowego. Trzymała coś różdżkopodobnego z czymś dziwnym na końcu. Jej włosy były długie i poplątane… Skoro już o włosach mowa, to moje własne zaczynają mi wchodzić w rany na plecach – wysapałam.
– Tak, widzę. – Eric próbował wyciągnąć moje długie włosy z ran, w czym nie pomagała sklejająca je krew.
Nagle do pokoju weszła Pam, a wraz z nią doktor. Jeśli miałam nadzieję, że Eric miał na myśli zwykłego, ludzkiego lekarza, takiego ze stetoskopem i szpatułkami do języka, to się srodze myliłam. Okazało się, że to krasnoludzica, która nie musiała się za bardzo nachylać, żeby zajrzeć mi w oczy. Bill zatrząsł się z napięcia, kiedy oglądała moje rany. Miała na sobie białe spodnie i tunikę, takie, jakie noszą lekarze w szpitalach; a przynajmniej nosili, zanim nie zaczęli nosić zieleni, niebieskiego czy jeszcze innego koloru, który ktoś im kazał założyć. Miała duży nos i oliwkową skórę. Jej włosy były złocistobrązowe i szorstkie, niezwykle cienkie i pofalowane, a do tego krótkie. Przypominała mi hobbita. Może nawet była hobbitem. Moje pojmowanie rzeczywistości zmieniło się w ciągu ostatnich kilka miesięcy.
– Jakim lekarzem jesteś? – zapytałam, choć zebranie się w sobie zajęło mi trochę czasu.
– Takim, który leczy – odpowiedziała zaskakująco głębokim głosem. – Zostałaś zatruta.