Выбрать главу

– Jesteś lepsza niż większość chłopaków w tym fachu.

– Usiądź. Napij się kawy, zanim wyjdziemy.

– Bywasz dość trudna. Wiesz, o co mi chodzi. – Spojrzał na mnie z powagą, w jego brązowych oczach malowała się niezłomna powaga. Uśmiechnęłam się.

– Tak, wiem, o co ci chodzi.

Wzięłam jeden z mniej więcej tuzina kubków stojących w szafce kuchennej. Moje ulubione wisiały na suszarce. Manny usiadł i zaczął sączyć kawę, przyglądając się swemu kubkowi. Był czerwony z czarnym napisem “Jestem bezwzględną suką, ale akurat to wychodzi mi najlepiej”.

Zaśmiał się tak, że aż parsknął kawą. Upiłam łyk z mojego kubka z małymi pingwinkami. Nigdy nikomu nie mówiłam, ale to był mój ulubiony.

– Czemu nie przyniosłaś tego kubka z pingwinami do pracy? – zapytał.

Ostatni pomysł Berta polegał na tym, że każdy z nas miał używać w pracy swego ulubionego kubka. No wiecie, personalizacja i te sprawy. Bert uważał, że dzięki temu będziemy czuć się w biurze jak w domu. Przyniosłam szary kubek z szarym napisem “To brudna robota i to właśnie ja muszę ją odwalać”.

Bert kazał mi odnieść go do domu.

– Lubię grać Bertowi na nerwach.

– I dlatego przynosisz do pracy kubki, których on nie akceptuje.

– No. – Uśmiechnęłam się. Pokręcił głową. – Naprawdę cieszę się, że zechciałeś pójść ze mną do Domingi.

Wzruszył ramionami.

– Przecież nie mogłem pozwolić, abyś wybrała się do tej diablicy w pojedynkę, nieprawdaż?

Na dźwięk tej ksywki wyraźnie się skrzywiłam, a może to miała być obelga?

– Tak ją nazywa twoja żona, nie ja.

Spojrzał na leżący na stoliku pistolet.

– Ale mimo wszystko weź ze sobą spluwę, tak na wszelki wypadek.

– Na wszelki wypadek. – Zerknęłam na niego znad kubka z kawą.

– Gdybyśmy musieli, opuszczając jej dom, utorować sobie drogę ogniem. W gruncie rzeczy czarno to widzę. Ona ma całą masę goryli.

– Nie zamierzam do nikogo strzelać. Zadamy jej tylko kilka pytań. To wszystko.

– Senora Salvador, czy ostatnio nie ożywiła pani przypadkiem morderczego zombi? – Skrzywił się drwiąco.

– Odpuść sobie, Manny. Wiem, że to niezręczny temat.

– Niezręczny? – Pokręcił głową. – Ona mówi: niezręczny. Jeżeli wkurzysz Domingę Salvador, poznasz prawdziwe znaczenie tego słowa.

– Nie musisz iść ze mną.

– Poprosiłaś, abym ci towarzyszył. Jako wsparcie. – Błysnął śnieżnobiałym uśmiechem. – Nie zwróciłaś się do Charlesa czy Jamisona. Poprosiłaś mnie, a to najwspanialszy komplement, jaki mogłem od ciebie otrzymać, Anito. Bądź co bądź, jestem już stary…

– Wcale nie – zaoponowałam z przekonaniem.

– Moja żona twierdzi inaczej. I wciąż mi to powtarza. Rosita zabroniła mi udziału w polowaniach na wampiry, ale przynajmniej na razie nie może ukrócić innych zajęć związanych z żywymi trupami. – Na mojej twarzy musiało odmalować się zdumienie, bo natychmiast dodał: – Wiem, że rozmawiała z tobą dwa lata temu, kiedy byłem w szpitalu.

– Omal nie umarłeś – wtrąciłam.

– A ty ile miałaś połamanych kości?

– Rosita wiedziała, co mówi. Miała po temu ważkie powody. Nie możesz zapominać, że masz czworo dzieci, Manny.

– I jestem za stary, aby zabijać wampiry. – W jego głosie zabrzmiała nuta ironii, a może nawet rozgoryczenia.

– Nigdy nie będziesz za stary – zaoponowałam.

– Miło to słyszeć. – Dopił kawę. – Lepiej już chodźmy. Nie każmy Senorze czekać.

– Uchowaj Boże – mruknęłam.

– Amen – dorzucił.

Patrzyłam, jak opłukiwał swój kubek pod zlewem.

– Wiesz coś, o czym mi nie mówisz?

– Nie – odparł.

Opłukałam swój kubek, wciąż na niego spoglądałam. Przyglądałam mu się badawczo.

– Manny?

– Słowo uczciwego Meksykanina, ja naprawdę nic nie wiem.

– Wobec tego, co się dzieje?

– Wiesz, że byłem wyznawcą voodoo, zanim Rosita nawróciła mnie na czyste chrześcijaństwo.

– Wiem, i co z tego?

– Dominga Salvador była nie tylko moją kapłanką. Była także moją kochanką.

Patrzyłam na niego przez kilka uderzeń serca.

– Żartujesz, prawda?

– W takich sprawach nigdy nie żartuję – odparł ze śmiertelną powagą.

Wzruszyłam ramionami. Sposób, w jaki ludzie dobierają sobie partnerów, chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

– To dlatego tak szybko zdołałeś umówić mnie na spotkanie. – Skinął głową. – Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś?

– Bo mogłabyś spróbować odwiedzić ją beze mnie.

– Czy to byłoby aż tak ryzykowne?

Tylko przyglądał mi się tymi brązowymi, poważnymi oczami.

– Może.

Zabrałam pistolet ze stolika i włożyłam do wewnętrznej kabury. Osiem naboi. W browningu mieściło się czternaście. Ale postawmy sprawę jasno, gdybym potrzebowała więcej niż ośmiu naboi, mogłam równie dobrze pożegnać się z życiem. Podobnie jak Manny.

– Cholera – wyszeptałam.

– Co?

– Mam wrażenie, jakbym wybierała się z wizytą do baby-jagi.

– W sumie to całkiem niezłe porównanie. – Manny pokręcił głową z boku na bok.

Pięknie, po prostu pięknie. Nie ma co. Po co ja to robię? I wtedy znów ujrzałam przed oczami okrwawionego misia Benjamina Reynoldsa. W porządku, wiedziałam po co to robię. Gdyby istniał choć cień szansy, że chłopiec jeszcze żyje, poszłabym nawet do samego piekła, wierząc święcie, iż zdołam jakoś stamtąd powrócić. Nie powiedziałam tego głośno. Nie chciałam wiedzieć, czy porównanie z piekłem było równie trafne jak poprzednia analogia.

5

W okolicy dominowały starsze domy, z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Trawniki zbrązowiały wskutek niedostatku wody. Nie było tu spryskiwaczy. Na klombach przy domach walczyły o przetrwanie wątłe kwiaty. Głównie petunie, geranium, tu i ówdzie róże. Ulice były czyste, wysprzątane, a zaledwie przecznicę dalej można było zarobić kulkę tylko za to, że miało się kurtkę w niewłaściwym kolorze. Działalność gangów kończyła się na terytorium Domingi Salvador. Nawet nastolatkowie z bronią automatyczną obawiają się tego, czego nie sposób zabić, niezależnie jak dobrym jest się strzelcem. Posrebrzane kule mogą zranić wampira, ale go nie uśmiercą. Zabiją lykantropa, ale nie unicestwią zombi. Te cholerstwa można porąbać na kawałki, a rozczłonkowane fragmenty ciała popełzną w ślad za tobą. Widziałam to. I nie był to przyjemny widok. Gangi nie zapuszczają się na terytorium Senory. Żadnej przemocy. To miejsce, gdzie trwa nieustanne zawieszenie broni. Słyszałam opowieści o pewnym gangu Latynosów, którzy sądzili, że posiadają zabezpieczenie przeciwko gris-gris. Niektórzy mówią, że były szef gangu wciąż przebywa w piwnicy domu Senory, oczekując na jej kolejne rozkazy. Miał być przestrogą dla innych nastoletnich twardzieli przekonanych, że są nietykalni.

Jeżeli chodzi o mnie, nigdy nie widziałam jej ożywiającej zombi. Ale nie byłam także świadkiem, jak przywoływała węże. I niech tak zostanie.

Piętrowy dom Senory Salvador stoi na jej półakrowej posesji. Podwórze jest duże i zadbane. Pod bielonymi ścianami domu czerwieni się geranium. Czerwień i biel, krew i kości. Byłam pewna, że nawet zwykły przechodzień właściwie odczytywał tę symbolikę. Mnie od razu rzuciło się to w oczy. Skojarzenie było natychmiastowe.

Manny zaparkował samochód na podjeździe za kremową impalą. Garaż na dwa auta był taki jak dom, pomalowany na biało. Po chodniku w tę i z powrotem śmigała na trzykołowym rowerku mniej więcej pięcioletnia dziewczynka. Dwóch nieco starszych chłopców siedziało na stopniach ganku. Przerwali zabawę i spojrzeli na nas. Z tyłu, za nimi, na ganku stał mężczyzna. Nosił niebieski podkoszulek bez rękawów z nałożonymi nań szelkami kabury podramiennej. Szpaner. Brakowało mu tylko odblaskowego napisu “Bandzior Pierwsza Klasa”. Na chodniku widniały nakreślone kredą znaki. Pastelowe krzyże i niezrozumiałe diagramy. Przypominało to trochę dziecięce bohomazy, ale nimi nie było. Niektórzy oddani wielbiciele Senory kreślili w ten sposób przed jej domem symbole swego oddania. Wokół znaków dostrzec można było ogarki wypalonych świec. Po symbolach w tę i w tamtą jeździła na rowerku mała dziewczynka. Normalka, nie?