Выбрать главу

– Co ty z tym robisz?

Dominga nie odpowiedziała. Spojrzałam na nią, ona jednak z przejęciem wlepiała wzrok w moją dłoń. Jak kot szykujący się do skoku.

Spuściłam wzrok. Szpony rozwarły się i zwarły kilkakrotnie. Amulet poruszył się w mojej dłoni.

– O cholera! – Miałam ochotę wstać. Cisnąć tę ohydną rzecz na podłogę. Ale nie zrobiłam tego. Siedziałam tam, podczas gdy na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, serce podeszło do gardła, a mały przedmiot wił się na dłoni. – W porządku – wychrypiałam – przeszłam twój mały sprawdzian. A teraz zabierz ode mnie to cholerstwo. – Dominga ostrożnie zdjęła amulet z dłoni. Starała się nie dotknąć mojej skóry. Nie wiem czemu, ale stanowiło to dla niej spory wysiłek. – Niech to szlag, cholera – wyszeptałam pod nosem. Otarłam dłoń o brzuch, dotykając ukrytego tam pistoletu. Pocieszało mnie, że gdyby sprawy przybrały naprawdę kiepski obrót, mogłam ją po prostu zastrzelić. Zanim na śmierć mnie przerazi. – Czy moglibyśmy wreszcie przejść do rzeczy? – spytałam niemal całkiem spokojnym głosem. Punkt dla mnie. Dominga ujęła amulet w dłonie.

– Sprawiłaś, że szpony się poruszyły. Byłaś wystraszona, ale nie zdziwiona. Jak to? – Co mogłam odpowiedzieć? Nic, czym chciałabym się z nią podzielić. Nie chciałam, by o tym wiedziała.

– Jest pewna więź, która łączy mnie ze zmarłymi. Niektórzy umieją czytać w myślach, ja potrafię to.

– Czy naprawdę uważasz – uśmiechnęła się – że twoja zdolność ożywiania zmarłych to jedynie salonowe sztuczki, jak telepatia?

Najwyraźniej Dominga nigdy nie spotkała dobrego telepaty. W przeciwnym razie nie drwiłaby z ich zdolności. Na swój sposób telepaci byli równie przerażający jak ona.

– Ożywiam zmarłych, Senora. To tylko moja praca.

– Nie wierzysz w to, podobnie jak ja.

– Ale bardzo się staram – odparłam.

– Już kiedyś ktoś cię sprawdzał – oznajmiła.

– Moja babcia ze strony matki, ale nie w taki sposób. – Wskazałam na wciąż poruszającą się łapkę. Wyglądała jak jedna z tych koszmarnych ruchomych zabawek. Teraz gdy nie trzymałam jej w dłoni, mogłam próbować przekonać samą siebie, że to tylko taki drobiazg na baterie. No jasne.

– Była kapłanką voodoo? – Skinęłam głową. – Czemu się u niej nie uczyłaś? – spytała.

– Mam wrodzony dar ożywiania zmarłych. To w żaden sposób nie dyktuje moich przekonań religijnych.

– Jesteś chrześcijanką. – W jej ustach to słowo zabrzmiało jak obelga.

– Zgadza się. – Wstałam. – Chciałabym powiedzieć, że było mi miło, ale musiałabym skłamać.

– Zadaj mi pytania, chica. Przecież po to tu przyszłaś.

– Że co? – zmiana tematu nastąpiła jak dla mnie zbyt szybko.

– Zapytaj o to, o co miałaś mnie zapytać – odparła.

Spojrzałam na Manny’ego.

– Skoro mówi, że na nie odpowie, to znaczy, że tak będzie. – Nie wydawał się z tego powodu zbytnio zachwycony.

Ponownie usiadłam. Jeszcze jedna obelga i spadam stąd. Jeśli jednak naprawdę mogła mi pomóc, niech to szlag, wciąż łudziłam się nadzieją. I po tym, co ujrzałam w domu Reynoldsów, postanowiłam się tego trzymać. Zamierzałam formułować pytania możliwie jak najdelikatniej, ale teraz było mi to obojętne.

– Czy w ciągu ostatnich paru tygodni ożywiłaś jakiegoś zombi?

– Kilka – odparła.

W porządku. Zastanawiałam się przez chwilę, zanim zadałam kolejne pytanie. Znów poczułam tę poruszającą się rzecz w mojej dłoni. Otarłam rękę o nogawkę spodni, jakby ten gest mógł zatrzeć nieprzyjemne wrażenie. Co mogłaby mi zrobić, gdybym ją obraziła? Nie pytaj.

– Czy wysłałaś zombi w celu… ee… dokonania na kimś zemsty? – Otóż to, uprzejme pytanie, coś podobnego.

– Nie.

– Na pewno? – spytałam.

– Pamiętałabym, gdybym powołała z grobu jakichś morderców. – Uśmiechnęła się.

– Zabójcze zombi nie muszą być mordercami – odparłam.

– Och. – Uniosła jasne brwi. – Tak dobrze znasz się na zabójczych zombi?

Poczułam się jak uczniak przyłapany na kłamstwie.

– Spotkałam dotąd tylko jednego.

– Opowiedz mi o tym.

– Nie – stwierdziłam stanowczo. – To sprawa osobista. – Mój prywatny koszmar, którym nie zamierzałam dzielić się z królową voodoo. Postanowiłam nieznacznie zmienić temat. – Ożywiałam już w swojej karierze morderców. Nie byli bardziej brutalni i skorzy do przemocy niż zwyczajni nieumarli.

– Ilu zmarłych, ożywiłaś? – spytała.

– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami.

– Podaj liczbę… rzecz jasna w przybliżeniu. Zastanów się dobrze.

– Nie potrafię powiedzieć. Ale były ich setki.

– Tysiąc?

– Może, straciłam rachubę.

– Czy twój szef w firmie Animatorzy sp. z o.o. prowadzi dokładny rejestr?

– Zakładając, że zapisuje wszystkich moich klientów, domyślam się, że tak – odparłam.

– Chciałabym bardzo poznać dokładną liczbę – powiedziała z uśmiechem. Co mi szkodzi?

– Dowiem się, o ile to będzie możliwe.

– Grzeczna dziewczynka. – Wstała. – Nie ożywiłam tego twojego zabójczego zombi, jeśli to właśnie zombi atakuje i pożera ludzi. – Uśmiechnęła się, prawie się zaśmiała, jakby uznała, że to zabawne. – Ale znam ludzi, którzy nigdy nie zgodziliby się z tobą mówić. Ludzi zdolnych do popełnienia tak koszmarnego czynu. Zapytam ich, a oni mi odpowiedzą. Wyciągnę od nich prawdę i przekażę ci ją, Anito. – Wymówiła moje imię prawidłowo Ahniiito. Zabrzmiało to dość egzotycznie.

– Bardzo dziękuję, Senora Salvador.

– Ale w zamian za tę informację poproszę cię o coś. Mogłam się założyć, że to nie będzie nic przyjemnego.

– O co konkretnie, Senora?

– Chcę, abyś poddała się dla mnie jeszcze jednemu sprawdzianowi.

Spojrzałam na nią, oczekując na konkrety; bez rezultatu.

– O jaki sprawdzian chodzi?

– Zejdź na dół, pokażę ci – odparła miodopłynnym tonem.

– Nie, Domingo – rzucił Manny. Podniósł się z miejsca. – Anito – zwrócił się do mnie – nic, co Senora może ci wyjawić, nie jest tego warte. Wiem, czego ona od ciebie chce.

– Mogę rozmawiać z ludźmi i istotami, które nie zechcą mówić z żadnym z was. Z prawymi chrześcijanami jak wy – odezwała się Dominga

– Daj spokój, Anito, nie potrzebujemy jej pomocy. – Ruszył w kierunku drzwi. Nie podążyłam za nim. Manny nie widział tej zmasakrowanej rodziny. Nie dręczyły go, jak mnie ubiegłej nocy, koszmary o utytłanych we krwi pluszowych misiach. Nie odejdę stąd, o ile ta kobieta mogła mi pomoc. Czy Benjamin Reynolds żył jeszcze, czy już nie, przestało mieć znaczenie. To coś, czymkolwiek było, niebawem znowu zabije. A ja mogłam się założyć, że ów stwór miał coś wspólnego z voodoo. To nie była moja działka. Potrzebowałam pomocy, i to jak najszybciej. – Chodź, Anito – Manny pociągnął mnie leciutko za rękę w kierunku drzwi.

– Opowiedz mi o tym sprawdzianie – powiedziałam.

Dominga uśmiechnęła się triumfalnie. Wiedziała, że złapałam przynętę. Wiedziała, że nie odejdę, dopóki nie uzyskam od niej obiecanej pomocy. Cholera.

– Zejdźmy do piwnicy. Tam wyjaśnię ci szczegóły.

Uścisk dłoni Manny’ego na moim ramieniu wzmógł się.

– Anito, nie wiesz, co robisz.

Miał rację, ale…

– Po prostu bądź przy mnie, Manny, wspieraj mnie. Nie pozwól, abym zrobiła coś, co mogłoby mi zaszkodzić. W porządku?

– Anito, cokolwiek ona chce, abyś zrobiła tam na dole, na pewno przyniesie ci wiele bólu, szkody i cierpień. Może nie fizycznych, ale psychicznych na pewno.