– Muszę to zrobić, Manny. – Poklepałam go po ręku i uśmiechnęłam się. – Nic mi nie będzie.
– Nieprawda – mruknął. – I dobrze o tym wiesz. Nie wiedziałam, co powinnam mu powiedzieć, ale zapewne miał rację. Tylko że to nie miało znaczenia. I tak to zrobię. Już postanowiłam. O cokolwiek mnie poprosi, naturalnie w granicach rozsądku, o ile tylko dzięki temu zapobiegnie się kolejnym zabójstwom, zrobię to. Obym tylko nie musiała już nigdy oglądać na wpół pożartych zwłok.
Dominga uśmiechnęła się.
– Zejdźmy na dół.
– Senora, czy mogę pomówić z Anitą na osobności, por fauor? – spytał Manny. Wciąż trzymał mnie za rękę. Czułam, jak sztywnieją mu palce.
– Będziesz miał resztę tego cudownego dnia, aby z nią porozmawiać, Manuelu. Ja zabiorę jej tylko parę chwil. Jeśli przejdzie mój test, obiecuję, że pomogę jej w schwytaniu tego zabójcy.
To była nader kusząca oferta. Sporo osób zgodziłoby się, ot tak, zwyczajnie, ze strachu. Gliny nie mają równie silnej mocy przekonywania. Jedyne, co mogą zrobić, to aresztować i wsadzić do pudła. Ale to za mało, aby wzbudzić w kimś trwogę. Co innego, gdy ma on świadomość, że którejś nocy przez okno do jego mieszkania może wpełznąć pałający żądzą mordu nieboszczyk. Zginęły już co najmniej cztery, a może nawet pięć osób. Ci ludzie umarli okropną śmiercią.
– Już powiedziałam, że się zgadzam. Chodźmy.
Obeszła stół i ujęła Manny’ego za rękę. Podskoczył, jakby go uderzyła. Odciągnęła go ode mnie.
– Nic się jej nie stanie, Manuelu, obiecuję.
– Nie ufam ci, Domingo.
Zaśmiała się.
– Ale decyzja należy do niej, Manuelu. Ja do niczego jej nie zmuszałam.
– Użyłaś wobec niej szantażu, Domingo. Wykorzystałaś do tego kwestię bezpieczeństwa niewinnych osób.
– Czy zaszantażowałam cię, chica? – Obejrzała się przez ramię.
– Tak – odparłam.
– Och, ona jest twoją uczennicą, corazón. Jest równie szczera i uczciwa jak ty. I równie odważna.
– Jest odważna, ale nie widziała tego, co kryje się w piwnicy.
Chciałam zapytać, co właściwie się tam znajdowało, ale nie zrobiłam tego. W gruncie rzeczy, wcale nie chciałam wiedzieć. Ludzie ostrzegali mnie już nieraz przed nadnaturalnym szajsem. Nie wchodź do tego pokoju, bo dopadnie cię potwór. Zazwyczaj faktycznie jest tam potwór i przeważnie stara się mnie dopaść. Ale przynajmniej do teraz okazywałam się szybsza od potworów. A może miałam więcej szczęścia. Na razie szczęście mi dopisywało.
Chciałam usłuchać ostrzeżenia Manny’ego. Niczego bardziej nie pragnęłam, jak wrócić do domu, ale miałam pewne obowiązki, które musiałam wypełnić. W przeciwnym razie znów będą mnie dręczyć koszmary. Nie chciałam oglądać kolejnej zmasakrowanej rodziny. Dominga wyprowadziła Manny’ego z pokoju. Podążyłam za nimi. Enzo zamykał tyły. Niezły dzień na paradę, nie ma co.
6
Schody wiodące do piwnicy były wąskie i drewniane. Gdy schodziliśmy, czułam wibracje przeszywające każdy stopień. To nie było pocieszające. Słoneczne światło wpływające przez drzwi nie rozpraszało panującego w głębi mroku. Nie docierało daleko, jakby nie miało władzy w tym posępnym, ciemnym pomieszczeniu. Przystanęłam na szarej granicy światła i mroku, kierując wzrok ku tonącej w egipskich ciemnościach piwnicy. Nie widziałam już nawet Domingi ani Manny’ego. Przecież powinni być gdzieś tam, przede mną, nieprawdaż?
Enzo ochroniarz czekał za moimi plecami niczym cierpliwa góra. Nie ponaglał mnie. Czy decyzja faktycznie zależała ode mnie? Czy mogłam pozbierać swoje zabawki i wrócić do domu?
– Manny – zawołałam.
Jego głos rozległ się natychmiast. Dochodził jakby z daleka. Może to akustyczna sztuczka tego pomieszczenia. A może nie.
– Jestem tutaj, Anito.
Wytężyłam wzrok i spojrzałam w miejsce, skąd dobiegł głos, ale niczego nie dostrzegłam. Postąpiłam kolejne dwa kroki w atramentową ciemność i przystanęłam, jakbym wyrżnęła w mur. Ściana była wilgotna, w powietrzu, jak w większości piwnic, unosił się silny fetor, ale pod tą kwaśną, zatęchłą wonią czuć było inną, mdlącą, słodkawą. Taką właśnie woń mają zmarli. Poczułam ją już u szczytu schodów. Mogłam się założyć, że im dalej w głąb, tym smród stanie się silniejszy. Moja babka była kapłanką voodoo. Jej Humfo nie śmierdziały jak trupy. Granica między dobrem a złem nie była w voodoo wytyczona tak wyraźnie jak w religii wicca, w chrześcijaństwie czy w satanizmie, ale na pewno istniała. Dominga Salvador stała po przeciwnej stronie barykady. Wiedziałam o tym, odkąd tu przyszłam. A mimo to wciąż się denerwowałam. Babcia Flores powiedziała, że jestem nekromantką. To coś więcej, niż być kapłanką voodoo i zarazem coś mniej. Odczuwałam więź ze zmarłymi, wszystkimi bez wyjątku. Trudno być kapłanką voodoo, nekromantką i nie być równocześnie złą. “To nazbyt kuszące” – rzekła babcia. Namawiała mnie do zagłębienia się w religię chrześcijańską. Zachęcała mego ojca, aby odciął mnie od rodziny z jej strony. Czyniła to, bo mnie kochała i obawiała się o moją duszę.
I oto byłam tu, schodząc w otchłań pokuszenia. Co by na to powiedziała babcia Flores? Zapewne – “Idź do domu”. To byłaby dobra rada. Ucisk w żołądku podpowiadał mi to samo. Zapaliło się światło. Zamrugałam powiekami. Jedna goła żarówka wisząca nad schodami wydawała się jasna jak gwiazda. Dominga i Manny stali pod żarówką, spoglądając na mnie.
Światło. Dlaczego od razu poczułam się lepiej? Głupie, ale prawdziwe. Enzo zamknął za nami drzwi. Cienie były gęste, ale w głębi wąskiego korytarza z sufitu zwieszały się kolejne żarówki. Dotarłam nieomal do podnóża schodów. Ta słodko-kwaśna woń przybrała na sile. Starałam się oddychać ustami, ale bez powodzenia. Fetor gnijącego ciała zdawał się przywierać do mego języka i zatykać gardło.
Dominga poprowadziła nas w głąb wąskiego korytarza. Na ścianach widniały ciemne, rozległe płaty. Wyglądało tak, jakby coś tu zamurowano – zapewne drzwi. Cement zamalowano farbą, ale drzwi i tak były widoczne. Znajdowały się w regularnych odstępach po obu stronach korytarza. Dlaczego je zamurowano? Dlaczego zostały zamalowane? Co się za nimi znajdowało?
Poskrobałam palcami po szorstkim cemencie. Powierzchnia była chropowata i chłodna. Farba nie mogła być stara. Powinna odpadać płatami w tej wilgoci. Ale tak nie było. Co ukryto za tymi zamurowanymi drzwiami? Zaczęła mnie swędzieć skóra między łopatkami. Zwalczyłam w sobie chęć, aby spojrzeć na Enza. Mogłam się założyć, że świetnie się bawił. I mogłam się założyć, że zarobienie kulki było obecnie najmniejszym z moich problemów.
Powietrze było wilgotne i chłodne. Jak to w piwnicy. Było tu troje drzwi, dwoje po prawej i jedne po lewej. Wyglądały całkiem zwyczajnie. Na jednych wisiała lśniąca, nowa kłódka. Gdy je mijaliśmy, usłyszałam, że drzwi zaskrzypiały, jakby oparło się o nie coś wielkiego. Przystanęłam. Co tam jest?
Enzo zatrzymał się równocześnie ze mną. Dominga i Manny zniknęli za załomem korytarza. Zostaliśmy sami. Dotknęłam drzwi. Drewno zaskrzypiało, zgrzytnęły zawiasy. Jakby o drzwi zaczął ocierać się ogromny kot. Spod drzwi wypłynął silny fetor. Poczuwszy go, zakasłałam i cofnęłam się o dwa kroki. Smród zdawał się przywierać do języka i dławić w gardle. Przełknęłam gwałtownie ślinę, starając się usunąć nieprzyjemny smak z ust. Coś, co było za drzwiami, zaskomlało żałośnie. Nie potrafiłam stwierdzić, czy był to ludzki, czy zwierzęcy głos. To coś, czymkolwiek było, wydawało się większe od człowieka. I było martwe. Co do tego nie miałam wątpliwości. Zakryłam lewą dłonią usta i nos. Prawą miałam wolną, tak na wszelki wypadek. Na wypadek, gdyby stwór sforsował drzwi i wydostał się na korytarz. Kule przeciwko żywemu trupowi. Wiedziałam co nieco na ten temat, ale mimo wszystko broń dodawała mi otuchy. Bądź co bądź, zawsze mogłam zastrzelić Enza. Ale coś mi mówiło, że w razie gdyby ten stwór wydostał się na wolność, Enzo znalazłby się w takim samym niebezpieczeństwie jak ja.