Wgapiała się we mnie. Nie: “to”. Ona wgapiała się we mnie. W jej oczach kryła się osobowość. Zwykle traktuję zombi bezosobowo, bo tak jest łatwiej. Może i wyłaniają się z grobów, sprawiając wrażenie żywych, ale nie trwa to długo. Zombi gniją. Najpierw tracą osobowość i inteligencję, potem ciało. Taka jest kolej rzeczy. Bóg nie jest na tyle okrutny, by pozostawić komuś świadomość w ciele trawionym zgnilizną. W przypadku tego trupa coś było nie tak.
Ominęłam Domingę Salvador. Z jakiegoś bliżej niesprecyzowanego powodu starałam się trzymać poza jej zasięgiem. Nie miała broni, byłam o tym przekonana. Ale była groźna, choć inaczej niż osoba uzbrojona w nóż czy pistolet. Po prostu nie chciałam, aby mnie dotknęła, choćby przez przypadek.
Kobieta zombi po lewej była doskonała. Ani śladu rozkładu. Oczy wydawały się żywe i bystre. Boże, dopomóż nam. Mogłaby nawet uchodzić za człowieka. Skąd wiedziałam, że była martwa? Nie wychwyciłam typowych oznak, ale na pierwszy rzut oka potrafię rozpoznać nieboszczyka. Tyle tylko, że… Spojrzałam na drugą kobietę. Odnalazła moje spojrzenie. Miała piękne, ciemne oblicze. I oczy przepełnione trwogą. Moc, która pozwalała mi ożywiać zmarłych, czymkolwiek była, podpowiadała mi, że to zombi, ale sądząc po wyglądzie, nie potrafiłam tego stwierdzić. Jeśli Dominga umiała ożywiać takie zombi, załatwiłaby mnie jedną ręką.
Ja musiałam odczekać trzy dni, aż ożywiałam jakiegoś trupa. W ten sposób dawałam duszy czas, aby opuściła cielesną powłokę. Zwykle dusza pozostaje w niej trochę dłużej. Przeciętnie trzy dni. Gdy dusza wciąż tkwi w ciele, nie jestem go w stanie przywołać. Teorie głoszą, że gdyby jakiś animator zdołał utrzymać duszę w przywoływanym z grobu ciele, mielibyśmy do czynienia ze zmartwychwstaniem. Wiecie, o czym mówię. Choćby o wskrzeszeniu Łazarza przez Jezusa. Nie wierzyłam w tę teorię. A może po prostu znałam granice moich możliwości.
Spojrzałam na zombi i zrozumiałam, na czym polegała różnica. W ciele wciąż tkwiła dusza. Dusze były w obu tych ciałach. Jak? Jak, na Boga, zdołała tego dokonać?
– Dusze. W tych ciałach nadal są dusze – odparłam z odrazą. Po co miałam to ukrywać?
– Doskonale, chica.
Podeszłam, by stanąć na lewo od niej, mając Enzo w zasięgu wzroku.
– Jak to zrobiłaś?
– Dusza została pochwycona w chwili, gdy opuściła ciało.
– To niczego nie wyjaśnia. – Pokręciłam głową.
– Nie wiesz, jak się łapie dusze do butelki?
Dusze w butelce? Chyba żartowała. Nie, jednak nie.
– Nie mam pojęcia. – Mówiąc to, starałam się zachować obojętny ton.
– Tak wiele mogłabym cię nauczyć, Anito. Tak wiele.
– Dzięki, ale nie – odparłam. – Pochwyciłaś ich dusze, po czym ożywiłaś ciała i na powrót umieściłaś w nich dusze. – To były tylko przypuszczenia, ale podejrzewałam, że słuszne.
– Doskonale. Tak właśnie było. – Spojrzała na mnie nieprzyjemnym, świdrującym wzrokiem. Jej puste, czarne oczy taksowały runie bezlitośnie.
– Ale dlaczego drugi zombi gnije? Zgodnie z teorią, jeśli dusza tkwi w ciele, zombi nie powinien podlegać procesowi rozkładu?
– To już nie jest teoria. Potwierdziłam ją w praktyce – odparła…
Spojrzałam na gnijącego trupa i on także odpowiedział spojrzeniem.
– Wobec tego czemu ten trup gnije, a tamten nie?
Ot, luźna rozmowa dwóch nekromantek. Powiedz, czy ożywiasz trupy tylko podczas nowiu?
– Dusza może zostać umieszczona w ciele i ponownie z niego wyjęta tak często, jak tylko zechcę.
Spojrzałam na Domingę Salvador. Starałam się zachować pokerowe oblicze, co wcale nie było proste. Byłam przerażona. Dominga cieszyła się, przyprawiając mnie o trwogę. Nie chciałam dać jej tej przyjemności, niezależnie od przyczyny.
– Poczekaj, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam – rzekłam spokojnym, rzeczowym tonem. – Umieszczasz duszę w ciele i ono nie gnije. Następnie wyjmujesz duszę z ciała, czyniąc je zwykłym, trawionym przez rozkład zombi.
– Otóż to – przyznała.
– Potem na powrót umieszczasz duszę w gnijącym ciele, a zombi znów jest żywy i wszystko czuje. Czy proces rozkładu zostaje powstrzymany, gdy dusza trafia do ciała?
– Tak.
Cholera.
– Dzięki temu możesz utrzymać gnijącego zombi w nieskończoność?
– Tak. Cholera jasna.
– A co z tym? – Wskazałam na drugą kobietę.
– Wielu ludzi zapłaciłoby za nią krocie.
– Chwileczkę, masz na myśli “niewolnicę seksualną”?
– Może.
– Ale… – Ta myśl była nazbyt potworna. Przecież to był trup, czyli nie musiał jeść, spać, nie potrzebował niczego. Można było trzymać ją w szafie albo w składziku jak zabawkę. Doskonale posłuszna niewolnica.
– Czy są posłuszne jak zwykłe zombi, czy może dusza przydaje im wolnej woli?
– Wydają się posłuszne.
– Może dlatego, że się ciebie boją – zasugerowałam.
– Być może. – Uśmiechnęła się.
– Nie możesz więzić dusz w powłoce cielesnej w nieskończoność.
– Nie mogę – przyznała.
– Dusza musi odejść.
– Do twego chrześcijańskiego nieba albo piekła?
– Tak – odparłam.
– To były złe, plugawe kobiety, chica. Oddały mi je ich własne rodziny. Zapłacono mi, abym je ukarała.
– Przyjęłaś za to pieniądze?
– Nie wolno manipulować martwymi ciałami bez zezwolenia ich rodzin – stwierdziła.
Nie wiem, czy chciała mnie przestraszyć. Możliwe, że nie. Ale tym jednym stwierdzeniem uświadomiła mi, że to, co robiła, było w stu procentach legalne. Umarli nie mieli żadnych praw. To dlatego musieliśmy ustanowić prawa, aby chronić zombi. Cholera.
– Nikt nie zasługuje, aby wegetować po wsze czasy w martwym ciele – rzekłam.
– Mogłybyśmy potraktować w ten sposób przestępców oczekujących w celi śmierci, chica. Mogliby służyć społeczeństwu po śmierci.
– Nie. To nie w porządku. – Pokręciłam głową.
– Stworzyłam zombi, które nie gniją, chica. Animatorzy, tak siebie nazywają, o ile mnie pamięć nie myli, od lat usiłowali zgłębić tę tajemnicę. Ja ją posiadłam, a ludzie są gotowi za nią zapłacić.
– To nie w porządku. Może nie znam się za bardzo na voodoo, ale nawet wśród twoich współwyznawców to jest złe. Jak możesz więzić ludzkie dusze, nie pozwalając im pójść dalej i połączyć się z loa?
Wzruszyła ramionami i westchnęła. Nagle wydała mi się zmęczona.
– Miałam nadzieję, chica, że mi pomożesz. Gdybyśmy współpracowały, mogłybyśmy pracować dwa razy szybciej. Stworzyłybyśmy więcej zombi. I zdobyłybyśmy niewiarygodną fortunę.
– Trafiłaś pod niewłaściwy adres.
– Tak, teraz już to zrozumiałam. Miałam nadzieję, że nie będąc wyznawczynią voodoo, nie postrzegasz tego jako zła.
– Chrześcijanin., buddysta, muzułmanin czy wyznawca jakiejkolwiek innej religii uzna to, co robisz, Domingo, za złe.
– Może tak, może nie. Nie zaszkodziło zapytać.