– Nie, Enzo, ona jest dziś zdenerwowana i wstrząśnięta. – Jej oczy wciąż śmiały się do mnie. – Ona nie ma bladego pojęcia o wyższej magii. Nie może mnie skrzywdzić, a wiara i przekonania nie pozwolą jej zabić mnie z zimną krwią.
Najgorsze było to, że miała rację. Nie mogłam, ot tak, wpakować jej kulki miedzy oczy, dopóki nie spróbuje mi zagrozić. Spojrzałam na czekające zombi, cierpliwe jak trupy, ale pod tą niekończącą się cierpliwością kryły się strach, nadzieja i… Boże, granica między życiem i śmiercią z każdym dniem stawała się coraz cieńsza.
– Złóż przynajmniej na spoczynek ofiarę twego pierwszego eksperymentu. Udowodniłaś, że wielokrotnie możesz wyjmować duszę z ciała i na powrót ją w nim umieszczać. Oszczędź jej dalszych cierpień.
– Ale, Anito, mam już na nią kupca.
– Jezu… ty chyba nie chcesz… Boże, to jakiś nekrofil.
– Ci, co kochają zmarłych bardziej niż ty czy ja, są gotowi zapłacić krocie za kogoś takiego jak ona.
– Jesteś amoralną suką bez serca. – Może jednak mogłam ją zastrzelić.
– A ty, chica, powinnaś nauczyć się szacunku dla starszych.
– Na szacunek: trzeba sobie zasłużyć – odparłam.
– Sądzę, Anito Blake, że przydałoby się przypomnieć ci, dlaczego ludzie lękają się ciemności. Już wkrótce za moją sprawą do twego okna zawita pewien gość. Którejś ciemnej nocy, gdy będziesz smacznie spać w swoim łóżku, do twego pokoju zakradnie się coś naprawdę złego. Zasłużę sobie na twój szacunek, skoro tak musi być.
Powinnam się bać, ale nie czułam strachu. Byłam wściekła i chciałam, pójść do domu.
– Możesz zmusić ludzi, aby się ciebie bali, Senora, ale nie zmusisz ich, aby cię szanowali.
– To się okaże, Anito. Skontaktuj się ze mną, gdy otrzymasz mój podarunek. To się stanie niebawem.
– Czy nadal pomożesz mi odnaleźć zabójczego zombi?
– Obiecałam, że tak będzie i słowa dotrzymam.
– Świetnie – mruknęłam. – Czy możemy już iść?
Przywołała do siebie Enza.
– Ależ oczywiście, biegnijcie na zewnątrz, ku słonecznemu światłu, gdzie będziesz mogła nadal szpanować odwagą.
Ruszyłam w stronę ścieżki. Manny był tuż przy mnie. Unikaliśmy nawzajem swego wzroku. Byliśmy zbyt zajęci obserwowaniem Senory i jej pupilek. Przystanęłam, dotarłszy do ścieżki. Manny lekko dotknął mego ramienia, jakby wiedział, co zaraz powiem. Zignorowałam go.
– Może i nie jestem w stanie zabić cię z zimną krwią, ale jeśli skrzywdzisz mnie pierwsza, obiecuję, że pewnego słonecznego dnia poczęstuję cię kulką.
– Groźby cię nie ochronią, chica – wycedziła.
– Ciebie również, suko! – Uśmiechnęłam się słodko.
Jej oblicze spochmurniało z wściekłości. Uśmiechnęłam się szerzej.
– Ona wcale tak nie myśli, Senora – wtrącił Manny. – Nie zabije cię.
– Czy to prawda, chica? – warknęła groźnie, ten dźwięk był przyjemny i przerażający zarazem.
Łypnęłam na Manny’ego spode łba. To była dobra groźba. Nie lubię osłabiać jej zdroworozsądkowym rozumowaniem czy też prawdą.
– Nie mówiłam, że cię zabiję, a jedynie że poczęstuję cię kulką. I wciąż tego nie powiedziałam, prawda?
– Jak najbardziej.
Manny złapał mnie za ramię i zaczął ciągnąć w kierunku schodów. Szarpał za lewą rękę, pozostawiając mi prawą wolną, abym w razie potrzeby mogła sięgnąć po broń. Tak na wszelki wypadek.
Dominga nawet nie drgnęła. Odprowadzała mnie wzrokiem, dopóki nie zniknęliśmy za załomem. Manny zawlókł mnie do korytarza z zamurowanymi drzwiami. Wyrwałam mu się. Patrzyliśmy na siebie nawzajem przez krótką chwilę.
– Co jest za tymi drzwiami? – spytałam.
– Nie wiem – odparł. Na mojej twarzy musiało odmalować się powątpiewanie, bo powiedział: – Bóg mi świadkiem, Anito, że nie wiem. Dwadzieścia lat temu tego tu nie było. – Spojrzałam na niego, jakby mogło to cokolwiek zmienić. Wolałam, aby Dominga Salvador zatrzymała tajemnicę Manny’ego dla siebie. Nie chciałam wiedzieć. – Anito, musimy się stąd wynieść, i to szybko. – Żarówka nad naszymi głowami zgasła jak zdmuchnięta świeca. Oboje spojrzeliśmy w górę. Nic nie zobaczyliśmy. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka. Żarówka przed nami pociemniała i też zgasła.
Manny miał rację. Trzeba było wiać, i to natychmiast. Pognałam w stronę schodów. Manny dzielnie dotrzymywał mi kroku. Drzwi z nową, lśniącą kłódką zatrzęsły się i załomotały, jakby coś, co kryło się za nimi, próbowało się wydostać. Zgasła kolejna żarówka.
Ciemność deptała nam po piętach. Zanim dotarliśmy do schodów, biegliśmy już co sił w nogach. Zostały jeszcze dwie żarówki. Byliśmy w połowie schodów, kiedy zgasła ostatnia. Cały świat pogrążył się w czerni. Zamarłam w bezruchu, nie chciałam iść dalej w kompletnych ciemnościach. Dłoń Manny’ego musnęła moją, ale nie zobaczyłam go. Ciemność była nieprzenikniona. Nawet gdybym przyłożyła palec do oczu, nie zdołałabym go dostrzec. Złapaliśmy się za ręce. Jego dłoń nie była większa od mojej. Ciepła i znajoma, dała mi sporo ukojenia. Trzask drewna, który rozległ się w ciemności, był głośny jak wystrzał z dubeltówki. W powietrzu rozeszła się woń gnijącego mięsa.
– Cholera!
To słowo odbiło się gromkim echem wśród ciemności. Żałowałam, że to powiedziałam. Do korytarza wtoczyło się coś wielkiego. To nie mogło być tak olbrzymie, jak można by sądzić po dźwiękach. W stronę schodów zbliżały się dziwnie wilgotne, mlaszczące odgłosy i podejrzane szuranie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Pokonałam kolejne dwa stopnie. Manny’ego nie trzeba było ponaglać. Brnęliśmy poprzez ciemność, a dźwięki z dołu rozlegały się coraz donośniej i gwałtowniej. Światło pod drzwiami było tak jasne, że prawie raziło oczy. Manny silnym pchnięciem otworzył drzwi na oścież. Słońce oślepiło mnie. Zresztą nie tylko mnie. Manny’ego także.
Coś z tyłu za nami wrzasnęło, pochwycone na granicy światła i ciemności. Krzyk brzmiał prawie jak ludzki. Zaczęłam się odwracać, aby spojrzeć. Manny zatrzasnął drzwi. Pokręcił: głową.
– Nie chcesz tego zobaczyć. Ani ja nie chcę tego oglądać.
Miał rację. Czemu więc miałam tak wielką ochotę otworzyć szarpnięciem drzwi i zajrzeć w tę ciemność, aby ujrzeć coś bladego i bezkształtnego? Sylwetkę jak z najgorszego nocnego koszmaru. Spojrzałam na zamknięte drzwi i dałam sobie spokój.
– Sądzisz, że to wyjdzie za nami? – spytałam.
– Na zewnątrz? W biały dzień? – rzucił Manny.
– Tak.
– Nie sądzę. Wolę nie wiedzieć. Zmywajmy się stąd.
Byłam tego samego zdania. Promienie sierpniowego słońca wpadały do pokoju. Były takie ciepłe i realne. Ten wrzask, mrok, zombi i cała reszta nie pasowały do tego słonecznego tła. Wydawały się nierzeczywiste. Kto widział potwora szwendającego się za dnia? Nie. To mi jakoś nie pasowało.
Powoli, spokojnie otworzyłam siatkowe drzwi. Panika? Nie ze mną te numery. Ale wciąż słyszałam szum krwi w uszach. Wytężałam słuch. Nasłuchiwałam wilgotnych, osobliwych odgłosów oznaczających nadchodzący pościg. Nic. Cisza.
Antonio wciąż pełnił wartę na ganku. Czy powinnam go ostrzec, że lada moment z piwnicy może wyłonić się depczące nam po piętach monstrum, jakby żywcem wyjęte z któregoś z opowiadań H.P. Lovecrafta?
– I co, pieprzyliście się tam na dole z truposzami? – spytał Antonio.
To tyle, jeśli chodzi o ostrzeżenie starego, dobrego Tony’ego. Manny zignorował go.
– Sam się pierdol – warknęłam.
Zeszłam po stopniach ganku. Manny szedł za mną krok w krok. Antonio nie wyciągnął spluwy i nie poczęstował nas ołowiem. Dzień zapowiadał się udanie. Dziewczynka na trójkołowym rowerku zatrzymała się przy aucie Manny’ego. Spojrzała na mnie, gdy zajęłam miejsce na fotelu pasażera. Wejrzałam w jej wielkie, brązowe oczy. Miała mocno opaloną buzię. Nie mogła mieć więcej niż pięć lat. Manny wślizgnął się za kierownicę. Uruchomił wóz i wrzucił bieg. Ruszyliśmy. Dziewczynka i ja wciąż patrzyłyśmy na siebie nawzajem. Gdy nasz wóz miał zniknąć za rogiem, ponownie zaczęła pedałować, krążąc w tę i z powrotem po chodniku.