– To znaczy? – zapytałam.
– Senora przyśle do twego okna coś złego, tak jak zapowiedziała.
– Domyślam się.
– Dlaczego jej groziłaś?
– Bo jej nie lubię.
– Świetnie, po prostu świetnie – mruknął. – Czemu o tym nie pomyślałem?
– Zamierzam ją powstrzymać, Manny. Uznałam, że powinna o tym wiedzieć.
– Nigdy nie zdradzaj łotrom swoich planów, Anito. W ten sposób zyskują nad tobą przewagę. Przecież cię tego uczyłem. Czyżbyś już wszystko zapomniała?
– Uczyłeś mnie też, że ofiara z człowieka to nic innego, jak zwykłe morderstwo.
– Umiesz trafić w czuły punkt – stwierdził.
– Nie tylko ja – odparłam.
– Musisz być przygotowana, Anito. Ona wyśle coś po ciebie. Będzie cię chciała nastraszyć. Wątpię, aby zamierzała naprawdę cię skrzywdzić.
– Dlatego że zmusiłeś mnie, abym przyznała, iż tak naprawdę wcale nie zamierzałam jej zabić? – spytałam.
– Nie. Dlatego że ona nie wierzy, abyś była w stanie ją zabić. Intrygują ją twoje moce. Podejrzewam, że zamiast zabić, wolałaby przeciągnąć cię na swoją stronę.
– Chce, abym przyłączyła się do jej małej spółki i wraz z nią ożywiała umarłych.
– Tak.
– Po moim trupie.
– Senora nie lubi, gdy się jej odmawia.
– To jej problem, a nie mój.
Spojrzał na mnie, ale zaraz znów skierował wzrok na szosę.
– Może sprawić, że stanie się także twoim.
– Jakoś się z nim uporam.
– Nie bądź zbyt pewna siebie.
– Nie jestem, a co według ciebie powinnam zrobić – załamać się i wybuchnąć płaczem? Wszystko w swoim czasie. Kiedy i jeśli coś faktycznie zjawi się pod moim oknem, zacznę się zastanawiać, jak się z tym uporać.
– Nie zadzieraj z Senorą, Anito. Nie dorastasz jej do pięt. Ona jest naprawdę potężna, potężniejsza, niż możesz sobie wyobrazić.
– Przeraziła mnie, Manny. Wywarła na mnie naprawdę piorunujące wrażenie. Jeżeli przyśle do mnie coś, z czym nie będę mogła sobie poradzić, po prostu wezmę nogi za pas. W porządku?
– Nie, nie w porządku. Nic nie wiesz, po prostu nic nie wiesz.
– Słyszałam to coś w korytarzu. Czułam jego smród. Wystraszyłam się nie na żarty, ale spójrzmy prawdzie w oczy, Manny. Senora jest tylko człowiekiem. Istotą z krwi i kości. Żadne czary nie uchronią jej przed kulą.
– Kula może ją powalić, ale jej nie unicestwi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Gdyby została postrzelona, dajmy na to w głowę lub w serce i wyglądałaby jak nieżywa, potraktowałbym ją jak wampirzycę. Odrąbałbym jej głowę i wyjął z piersi serce. A potem spaliłbym ciało. – Spojrzał na mnie z ukosa.
Nie odezwałam się ani słowem. Rozmawialiśmy o zamordowaniu Domingi Salvador. Kobiety, która więziła dusze i umieszczała je na powrót w martwych ciałach. To było naprawdę plugawe.
Dominga zapewne zaatakuje mnie pierwsza. Jakaś nadnaturalna istota już wkrótce złoży mi wizytę. Ta kobieta była zła i to ona wykona pierwszy ruch. To ona mnie zaatakuje. Czy usunięcie jej byłoby równoznaczne z morderstwem? Taa. Czy mimo wszystko mogłabym się do tego posunąć? Czy byłam gotowa popełnić morderstwo? Zastanawiałam się nad tym przez dłuższą chwilę. Rozkoszowałam się tą myślą jak wyjątkowo dobrym cukierkiem. Tak, mogłam to zrobić. Powinnam mieć wyrzuty sumienia, że bez żadnego konkretnego powodu, bez mrugnięcia okiem, całkiem na zimno byłam w stanie zaplanować morderstwo.
Sęk w tym, że nie czułam się z tym źle. Wręcz przeciwnie, pocieszałam się na myśl, że w razie potencjalnego ataku byłam gotowa na natychmiastowy kontratak. Kimże byłam, aby potępiać Manny’ego za zbrodnie sprzed dwudziestu lat? Kim byłam? No właśnie. Oto jest pytanie.
8
Było wczesne popołudnie. Manny wysadził mnie bez słowa. Nie próbował się wpraszać, a i ja nie zachęcałam go do tego. Wciąż nie wiedziałam, co mam myśleć o nim, o Domindze Salvador i nie rozkładających się zombi z duszami. Postanowiłam o tym nie myśleć. Potrzebowałam solidnego wycisku. Szczęściem tego popołudnia miałam trening judo. Posiadam czarny pas, co może się wydawać znacznie bardziej imponujące, aniżeli jest w istocie. W dojo, gdzie są sędziowie i odpowiednie reguły, radzę sobie niezgorzej, a w realnym świecie, gdzie większość bandziorów jest ode mnie o sto funtów cięższa, wolę zaufać broni palnej.
Sięgałam właśnie dłonią do klamki, kiedy rozległ się dzwonek. Odsunęłam pękaty worek bokserski wiszący przy drzwiach i spojrzałam przez judasza. Aby tego dokonać, zawsze muszę stawać na palcach.
Ujrzałam lekko zniekształcone znajome oblicze. Jasne włosy, jasne oczy, gęsta czupryna. To był Tommy, muskularny ochroniarz Harolda Gaynora. No proszę, ten dzień stawał się coraz ciekawszy.
Zwykle na trening nie biorę ze sobą pistoletu. Trening odbywa się wczesnym popołudniem. Latem jest wtedy jeszcze jasno. To co naprawdę niebezpieczne, wypełza ze swych kryjówek dopiero po zmroku. Wyjęłam ze spodni czerwoną koszulkę polo i wpięłam z tyłu kaburę. Mała dziewiątka była pod koszulką prawie niewidoczna. Zresztą gdybym wiedziała, że będę jej potrzebować, założyłabym luźne dżinsy.
Znów zabrzmiał dzwonek. Nie zawołałam, aby dać Tommy’emu znać, że jestem w domu. Mimo to facet nie zniechęcił się. Zadzwonił po raz trzeci, tym razem nie zdejmując palca z przycisku dzwonka. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. Spojrzałam w jasnoniebieskie oczy Tommy’ego. Były nadal puste i martwe. Pustka doskonała. Czy człowiek już rodził się z takim spojrzeniem, czy może musiał w tym celu specjalnie ćwiczyć?
– Czego? – spytałam grzecznie.
– Nie zaprosisz mnie do środka? – Drgnęła mu górna warga.
– Raczej nie.
Wzruszył masywnymi ramionami. Dostrzegłam ślady odciskających się pod jego marynarką szelek kabury. Przydałby mu się lepszy krawiec. Drzwi po lewej otworzyły się. Wyszła z nich kobieta z dzieckiem na ręku. Zamknęła drzwi na klucz i dopiero wtedy odwróciła się, by nas ujrzeć.
– O, witam – uśmiechnęła się promiennie.
– Dzień dobry – powiedziałam.
Tommy skinął głową.
Kobieta odwróciła się i ruszyła w stronę schodów. Mamrotała coś bez ładu i składu i przymilała się do maleństwa.
Tommy znów na mnie spojrzał.
– Naprawdę chcesz, abyśmy tak stali w korytarzu? Mamy to zrobić tutaj? – spytał.
– A co konkretnie?
– Ubić interes. Załatwić sprawę z kasą. – Jego oblicze okazało się dla mnie nieodgadnione. Pocieszałam się tym, że gdyby Tommy miał zrobić mi krzywdę, raczej nie fatygowałby się w tym celu do mego mieszkania. Raczej. Nie miałam pewności. Cofnęłam się, przytrzymując drzwi otwarte na oścież. Gdy wszedł do mieszkania, stanęłam poza zasięgiem jego ramion. Rozejrzał się dokoła. – Ładnie tu. Czysto.
– Mam sprzątaczkę – odparłam. – A teraz pogadajmy o interesach, Tommy. Tylko szybko. Jestem umówiona.
Spojrzał na worek wiszący przy drzwiach.
– Praca czy przyjemność? – spytał.
– Nie twoja sprawa – ucięłam.
Znów ten dziwny grymas. Uświadomiłam sobie, że mógł to być uśmiech.
– Na dole w samochodzie mam walizkę forsy. Półtora miliona, połowa teraz, druga po ożywieniu zombi.
– Gaynor już zna moją odpowiedź. – Pokręciłam głową.
– Wtedy to było w obecności twojego szefa. Teraz jesteśmy tu tylko ty i ja. Nikt się nie dowie, jeśli przyjmiesz tę ofertę. Nikt.
– Nie odmówiłam dlatego, że działo się to przy świadkach. Powiedziałam nie, bo nie składam ofiar z ludzi. – Uśmiechnęłam się. To było absurdalne. I wtedy pomyślałam o Mannym. No, może nie całkiem absurdalne. Ale nie zamierzałam tego zrobić.