Выбрать главу

Dziewięćdziesiąt pięć dolarów za okulary? Chyba raczył żartować. Grupka żałobników odprowadziła wreszcie rodzinę od grobu. Wdowa szła w otoczeniu kilku starających się podtrzymać ją na duchu mężczyzn. Musieli niemal siłą odciągać ją od grobu. Dziadek z dziećmi szli na szarym końcu. Nikt nie lubi wysłuchiwać dobrych rad. Ani się do nich stosować.

Od tłumu odłączył się jakiś mężczyzna i podszedł do nas. To ten, który z tyłu przypominał mi Petera Burke’a. Miał jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemną karnację, czarny wąsik, muszkieterską bródkę i ogólnie przystojne, pociągłe oblicze. Był atrakcyjny, wyglądał jak latynoski amant, ale w jego ruchach kryło się coś jeszcze. Coś mrocznego. Może to przez ten kosmyk białych włosów w czarnej czuprynie tuż nad czołem. Tak czy siak, już na pierwszy rzut oka widać było, że ten facet nadawał się raczej do roli przestępcy niż bohatera pozytywnego.

– Pomoże nam? – zapytał bez ogródek, bez żadnego przywitania.

– Tak – odparł Jamison. – Anito, poznaj Johna Burke’a, brata Petera.

Chciałam zapytać – Johna Burke’a, tego Johna Burke? Największego animatora i zabójcę wampirów w całym Nowym Orleanie? Pokrewna dusza.

Uścisnęliśmy sobie dłonie. Miał silny, niemal bolesny uścisk, jakby chciał sprawdzić, czy się skrzywię. Nawet nie drgnęłam. Puścił mnie. Może nie zdawał sobie sprawy z własnej siły? Wątpię.

– Przykro mi z powodu śmierci twego brata – powiedziałam szczerze. Cieszyłam się, że mówię szczerze.

– Dziękuję, że zechcesz wypytać policję o postępy w śledztwie. – Skinął głową.

– Dziwię się, że nie udało ci się nakłonić glin z Nowego Orleanu, aby dowiedzieli się co i jak od tutejszych stróżów prawa.

– Gliny z Nowego Orleanu i ja trochę się poprztykaliśmy. – Skrzywił się. Miał niewyraźną minę.

– Naprawdę? – spytałam ze zdumieniem. Doszły mnie pewne plotki, ale chciałam usłyszeć prawdę. Zwykle jest ona dziwniejsza od najbardziej wymyślnej fikcji.

– John został oskarżony o uczestnictwo w pewnych rytualnych morderstwach – wtrącił Jamison. – Tylko dlatego, że jest praktykującym kapłanem voodoo.

– Och – mruknęłam. Plotki jednak się potwierdziły. – Od jak dawna jesteś w mieście, John?

– Prawie od tygodnia.

– Naprawdę?

– Peter zniknął na dwa dni, zanim odnaleziono jego… ciało. – Oblizał wargi. Ciemne oczy zlustrowały to, co działo się w tej chwili za moimi plecami. Czy grabarze wzięli się już do roboty? Obejrzałam się przez ramię, ale grób wyglądał tak samo jak przedtem. – Każda uzyskana przez ciebie informacja będzie dla nas bardzo cenna – zapewnił.

– Zrobię co w mojej mocy.

– Muszę już wracać do domu. – Wzruszył ramionami, jakby chciał rozluźnić mięśnie. – Moja szwagierka fatalnie to wszystko znosi.

Puściłam to mimo uszu. Punkt dla mnie. Jednego nie mogłam odpuścić.

– Czy mógłbyś zająć się dziećmi twojej szwagierki? – Spojrzał na mnie, a pomiędzy jego czarnymi brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka znamionująca zakłopotanie i zaskoczenie. – Chodzi mi o to, czy mógłbyś, o ile to możliwe, oszczędzić im oglądania co bardziej drastycznych scen.

– Nawet dla mnie to był szok, kiedy zobaczyłem, jak rzuca się na trumnę. Boże, co też musiały sobie wtedy myśleć jej dzieci? – Pokiwał głową, a w jego oczach zakręciły się łzy. Nie zamrugał powiekami, więc łzy nie wypłynęły.

Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nie chciałam oglądać go płaczącego.

– Pomówię z policją, dowiem się tyle, ile zdołam. Gdyby udało mi się coś od nich wyciągnąć, dam znać Jamisonowi.

John Burke powoli pokiwał głową. Jego oczy były jak szklanki pełne wody do tego stopnia, że tylko napięcie powierzchniowe nie pozwala jej wypłynąć.

Skinęłam głową do Jamisona i oddaliłam się. W samochodzie włączyłam klimatyzację na pełną moc. Gdy wrzuciłam bieg i ruszyłam, dwaj mężczyźni wciąż jeszcze stali na sprażonym słońcem trawniku. Porozmawiam z glinami i wyciągnę od nich, ile tylko się da. Poza tym, miałam dla Dolpha kolejne nazwisko. John Burke, największy animator w Nowym Orleanie, kapłan voodoo. Wydawał mi się niemal idealnym kandydatem na podejrzanego.

10

Telefon zadzwonił, gdy wkładałam klucz do otworu zamka.

– Już lecę! – zawołałam. Dlaczego ludzie tak robią? Krzyczą do aparatu, jakby dzwoniący mógł ich usłyszeć i zaczekać. Pchnęłam drzwi i odebrałam telefon przy czwartym sygnale. – Halo.

– Anita?

– Dolph – rzekłam. Poczułam ucisk w żołądku – Co jest?

– Chyba znaleźliśmy chłopca. – Głos miał cichy, beznamiętny.

– Chyba powtórzyłam. – Co ma znaczyć to “chyba”?

– Wiesz, o co mi chodzi, Anito – odparł jakby ze znużeniem.

– Tak jak jego rodzice? – To nie było pytanie.

– Taa.

– Boże, Dolph, dużo z niego zostało?

– Przyjedź i sama zobacz. Jesteśmy na cmentarzu Burrella. Wiesz, gdzie to jest?

– Jasne. Pracowałam tam.

– Przyjedź jak najszybciej. Chcę wracać do domu i uściskać żonę.

– Jasne, Dolph, rozumiem. – mówiłam do siebie. Po drugiej stronie łącza nie było już nikogo. Przez chwilę gapiłam się na słuchawkę. Zrobiło mi się zimno. Nie chciałam tam jechać i oglądać szczątków Benjamina Reynoldsa. Nie chciałam wiedzieć. Zaczerpnęłam powietrze nosem i wypuściłam ustami.

Spojrzałam na siebie – czarne rajstopy, szpilki, sukienka. Zwykle nie tak jestem ubrana, gdy odwiedzam miejsce zbrodni, ale przebranie się zajęłoby mi sporo czasu. Jestem ostatnim ekspertem wzywanym na miejsce zabójstwa. Gdy skończę oględziny, gliny mogą wreszcie zakryć zwłoki. I wszyscy rozjeżdżają się do domów. Wzięłam parę czarnych adidasów do chodzenia po trawie i brodzenia we krwi. Gdy raz upaprzesz krwią szpilki, nigdy ich nie doczyścisz. Na małej, czarnej torebce położyłam browninga w kaburze podramiennej. Na czas pogrzebu zostawiłam pistolet w aucie. Nie wiedziałam, w jaki sposób mogłabym założyć uprząż z kaburą do sukienki. Wiem, że gliny w serialach stale noszą szelki z bronią, ale czy scenarzyści wiedzą, że taka uprząż piekielnie ociera i podrażnia skórę?

Zastanawiałam się, czy nie zabrać do torebki mego drugiego, niniejszego pistoletu, ale w końcu z tego zrezygnowałam. Moja torebka, jak wszystkie damskie torebki, zdawała się skrywać w sobie czarną dziurę. Gdybym go potrzebowała, nigdy nie zdołałabym wydobyć z niej pistoletu na czas.

Pod czarną sukienką miałam srebrny nóż przytroczony do pochewki na udzie. Czułam się jak Kit Carson w przebraniu, ale po wizycie Tommy’ego wolałam nie wychodzić z domu nieuzbrojona. Nie miałam złudzeń, co zrobiłby ze mną Tommy, gdyby przyłapał mnie bez spluwy. Noże były mniej skuteczne, ale lepsze to niż tupanie nogami i przeraźliwe wrzaski. Nigdy nie próbowałam szybkiego dobywania noża z pochewki na udzie. Zapewne wyglądałoby to trochę obscenicznie, ale jeśli miałam pozostać dzięki temu przy życiu… odrobina zażenowania jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

* * *

Cmentarz Burrella znajduje się na szczycie wzgórza. Niektóre z tamtejszych nagrobków liczą sobie sto i więcej lat. Miękkie, nadgryzione zębem czasu płyty z piaskowca pokrywają niemal całkiem nieczytelne napisy i wyglądają jak wygładzone od ssania landrynki. Trawa sięga do pasa, a pośród niej wznoszą się nagrobki przechylone to w jedną, to w drugą stronę niczym zmęczeni wartownicy. Na skraju cmentarza stoi domek, w którym mieszka dozorca, jednak nie ma on tu wiele do roboty. Na tym cmentarzu od lat nie pochowano żadnej nowej osoby. Ostatni człowiek, którego tu złożono, pamiętał Targi Światowe, które odbyły się w 1904 roku.