– Jakim cudem udało mu się wyjechać poza granicę stanu?
– Chyba nie mają przeciw niemu żadnych dowodów – odparłam. – Dominga Salvador stwierdziła, że mi nie pomoże. Ale obiecała popytać i poinformować mnie, gdyby się czegoś dowiedziała.
– Ja też zasięgnąłem języka na jej temat. Ona pomaga wyłącznie swoim. Jak ci się udało nakłonić ją do współpracy?
– Mam ujmującą osobowość. – Wzruszyłam ramionami. Dolph pokręcił głową. – Nie zrobiłam nic niezgodnego z prawem, Dolph. I w ogóle nie chcę o tym mówić.
Odpuścił. Cwaniak.
– Powiadom mnie, jeśli się czegoś dowiesz, Anito. Musimy to powstrzymać, zanim znowu zabije.
– Oczywiście. – Odwróciłam się i rozejrzałam wokoło. – Czy ten cmentarz nie znajduje się niedaleko miejsc, gdzie odnaleźliśmy pierwsze trzy trupy?
– Owszem.
– Może więc odpowiedź po części znajduje się tutaj – zasugerowałam.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Większość wampirów musi przed świtem powrócić do swoich trumien. Ghule kryją się w podziemnych tunelach jak wielkie krety. Gdyby sprawcą był wampir lub ghul, powiedziałabym, że ta istota musi być gdzieś w pobliżu, oczekując na zmierzch.
– Ale… – rzekł Dolph.
– Ale skoro to zombi, światło słoneczne mu nie szkodzi i nie musi spędzać dnia w trumnie. Może być gdziekolwiek, choć, jak sądzę, ta istota powstała i pochodzi z tego właśnie cmentarza. Jeśli w grę wchodzi obrzęd voodoo, powinniśmy odkryć tu ślady rytuału.
– To znaczy?
– Kredowe veuve, symbole rysowane wokół grobu, zaschniętą krew albo pozostałości po rozpalonym ogniu. – Powiodłam wzrokiem dokoła. – Choć w miejscu tak zarośniętym jak to wolałabym raczej nie rozniecać ognia.
– A jeśli to nie voodoo? – zapytał.
– Wobec tego w grę wchodzi animator. I znów należy szukać zaschniętej krwi albo może martwego zwierzęcia. Śladów będzie mniej i powinny być one łatwiejsze do usunięcia.
– Jesteś pewna, że to jakiś zombi? – zapytał.
– Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Chyba więc powinniśmy przyjąć, że tego właśnie szukamy. Dzięki temu powinniśmy wiedzieć, czego i gdzie mamy szukać.
– Bo jeśli to nie zombi, to utknęliśmy w martwym punkcie – wtrącił.
– Otóż to.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz, Anito. – Uśmiechnął się ze smutkiem.
– Ja również – przyznałam.
– Jeśli ten stwór pochodzi stąd, czy potrafiłabyś odnaleźć jego grób?
– Może.
– Może? – Zdziwił się.
– Może. Ożywianie zmarłych to nie nauka, Dolph. Bywa, że wyczuwam umarłych spoczywających pod ziemią. Czuję ich niepokój. Znam ich wiek, nie patrząc na napisy na nagrobkach. A czasem nie czuję zupełnie nic. – Wzruszyłam ramionami.
– Udzielimy ci wszelkiej niezbędnej pomocy.
– Muszę zaczekać, aż całkiem się ściemni. Po zmroku moje moce… rosną w siłę.
– Do wieczora jeszcze daleko. Nie mogłabyś spróbować już teraz?
– Niestety. – Zastanowiłam się nad tym przez chwilę. – Nie. Przykro mi.
– W porządku, ale wrócisz tu po zmroku?
– Taa – przyznałam.
– O której? Przyślę paru ludzi.
– Nie wiem, o której konkretnie. I nie mam pojęcia, ile to potrwa. Może się okazać, że będę błąkać się tu przez parę godzin zupełnie na darmo.
– Albo?
– Albo odnajdę naszą bestię w try miga.
– W takim przypadku będzie ci potrzebne wsparcie.
– Zgadza się. – Skinęłam głową. – Tyle że broń palna, nawet srebrne naboje, nie zdadzą się na wiele.
– To jakiej broni mamy w razie czego użyć?
– Miotaczy płomieni, napalmu, tego, czego używają tępiciele podczas oczyszczania kryjówek ghuli.
– To nie jest standardowe wyposażenie jednostek policji.
– Ściągnij zespół tępicieli – podpowiedziałam.
– Dobra myśl. – Ucieszył się.
– I wyświadcz mi przysługę – dokończyłam.
– Jaką? – Uniósł wzrok.
– Petera Burke’a zamordowano. Strzałem w głowę. Jego brat prosił mnie, abym dowiedziała się, czy zaszły jakieś postępy w prowadzonym śledztwie.
– Wiesz, że nie mogę udzielać takich informacji.
– Wiem, ale potrzebuję choć kilku drobiazgów, aby podzielić się tym z Johnem Burkiem i w ten sposób zapewnić sobie jego życzliwość.
– Wygląda na to, że dobrze ci się układa współpraca ze wszystkimi naszymi podejrzanymi – podsumował.
– Taa.
– Popytam, ile tylko się da, w wydziale zabójstw. Czy wiesz może, gdzie go znaleziono?
Pokręciłam głową.
– Sprawdzę to. Będę mieć pretekst, aby ponownie porozmawiać z Johnem Burkiem.
– Mówiłaś, że w Nowym Orleanie jest podejrzewany o morderstwo.
– Uhm-hm – mruknęłam.
– I być może to jego sprawka. – Wskazał ręką na leżące na trawie prześcieradło zakrywające szczątki dziecka.
– Tja.
– Uważaj na siebie, Anito.
– Jak zawsze – zapewniłam.
– Zadzwoń do mnie dziś wieczorem, możliwie jak najwcześniej. Nie chcę, aby moi ludzie zbijali bąki w nadgodzinach.
– Zadzwonię najszybciej, jak zdołam. – I tak będę musiała z tego powodu odwołać trzech klientów. Bert nie będzie zadowolony. Perspektywy wyglądały obiecująco.
– Dlaczego ten stwór nie pożarł całego dziecka? – spytał Dolph.
– Nie wiem – odparłam.
– W porządku. – Skinął głową. – To do zobaczenia wieczorem.
– Pozdrów ode mnie Lucille. Jak tam jej magisterium?
– Praca prawie gotowa. Zrobi magisterium, zanim nasz najmłodszy zdobędzie dyplom na politechnice.
– Świetnie. – Prześcieradło załopotało na wietrze. Po moim czole ściekła strużka potu. Miałam dość pogawędek. – Na razie – rzekłam i ruszyłam w dół zbocza. Przystanęłam i odwróciłam się. – Dolph?
– Tak? – spytał.
– Nigdy nie słyszałam o zombi, który zachowywałby się w taki sposób. Może on powstaje z grobu jak wampir. Jeżeli przed zmrokiem zdołasz ściągnąć tu ekipę tępicieli ze wsparciem, może uda im się dopaść go wypełzającego z grobu i załatwić drania na miejscu.
– Sądzisz, że to możliwe?
– Sama nie wiem. Ale warto zaryzykować.
– Nie wiem, jak wytłumaczę tę pracę w nadgodzinach, ale postaram się coś z tym zrobić.
– Wrócę tu najszybciej, jak się da.
– Czy może być coś ważniejszego niż to? – zapytał.
– Nic, co mogłoby cię zainteresować. – Uśmiechnęłam się.
– Mimo wszystko spróbuj – rzucił zachęcająco. Pokręciłam głową. – W porządku – mruknął. – To do wieczora. Postaraj się być możliwie jak najwcześniej.
– Masz to u mnie jak w banku – zapewniłam.
Detektyw Perry odprowadził mnie do samochodu. Może z uprzejmości, a może chciał znaleźć się jak najdalej od corpus delicti. Nie miałam mu tego za złe.
– Co słychać u pańskiej żony, detektywie?
– Za miesiąc spodziewa się rozwiązania.
– Nie wiedziałam. Gratulacje. – Uśmiechnęłam się.
– Dziękuję. – Jego oblicze spochmurniało, pomiędzy ciemnymi oczami pojawiła się głęboka zmarszczka. – Sądzi pani, że odnajdziemy tę istotę, zanim znowu zabije?
– Mam taką nadzieję – odparłam.
– Jakie mamy szansę?
Czy chciał, abym go uspokoiła, czy powiedziała prawdę? Chyba jednak to drugie.
– Nie mam zielonego pojęcia.
– Miałem nadzieję, że pani jednak tego nie powie – mruknął.