– Miałam tę przyjemność – odparła Dominga.
Kłamała w żywe oczy.
– To John Burke.
Jej oczy leciutko się rozszerzyły. Pierwsza skaza na pancerzu. Czy słyszała o Johnie Burke’u? Czy się zaniepokoiła? Miałam nadzieję, że tak.
– Cieszę się, że mogę wreszcie pana poznać, panie Burke – rzekła w końcu.
– Zawsze miło poznać inną osobę praktykującą sztukę – odparł.
Nieznacznie schyliła głowę. Przynajmniej nie próbowała zgrywać niewiniątka. Przyznała się, że jest kapłanką. voodoo. To pewien postęp.
Uznałam za odrażające, że matka chrzestna voodoo próbowała udawać niewiniątko.
– Zrób to, Anito – powiedział Dolph. Żadnych wstępów, teatralności, zrób to i już. Taki był Dolph.
Wyjęłam z kieszeni plastykową torebkę. Dominga zmieszała się. Wyłuskałam z torebki gris-gris. Twarz Domingi była niewzruszona jak maska. Kąciki jej ust wykrzywiły się w uśmiechu.
– Co to? – spytała.
– Ależ, Senora – odezwał się John – proszę nie udawać Greka. Przecież dobrze pani wie, co to takiego.
– Wiem, że na pewno jakiś amulet. Ale odkąd to policja grozi starym kobietom magią voodoo?
– Każdy sposób dobry – wtrąciłam.
– Anito – rzucił Dolph.
– Przepraszam. – Spojrzałam na Johna, a on tylko pokiwał głową.
Położyłam gris-gris na dywanie niecałe dwa metry od Domingi. Musiałam zaufać Johnowi. Rozmawiałam też o tym z Mannym przez telefon. Gdyby się udało i sprawa trafiłaby do sądu, gdybyśmy zdołali przekonać ławę przysięgłych, może Dominga Salvador odpowiedziałaby za swoje zbrodnie. Tylko trochę za dużo tych “gdyby”… Gris-gris przez chwilę leżało nieruchomo, a potem kości palców zadrżały, jakby poruszone niewidzialną dłonią.
Dominga zdjęła wnuczkę z kolan i odesłała chłopców do Enza. Siedziała sama na kanapie i czekała. Wciąż dziwnie się uśmiechała, ale teraz wyglądała raczej upiornie. Amulet zaczął przesuwać się w jej stronę jak ślimak, pełznąc za sprawą nieistniejących mięśni. Włosy na rękach stanęły mi dęba.
– Nagrywasz to, Bobby? – spytał Dolph.
– Jasne, że tak – odparł glina z kamerą. – Nie wierzę własnym oczom, ale, kurwa, nagrywam, jak leci.
– Proszę nie używać takich słów przy dzieciach – odezwała się Dominga.
– Przepraszam – bąknął policjant.
– Nic się nie stało. – Wciąż udawała gospodynię doskonałą, podczas gdy amulet pełzł w kierunku jej stóp. Miała nerwy ze stali, muszę jej to przyznać. W przeciwieństwie do Antonia. Załamał się. Postąpił naprzód, jakby zamierzał podnieść gris-gris z dywanu.
– Proszę tego nie dotykać – warknął Dolph.
– Grozicie mojej babci swoimi tandetnymi sztuczkami – rzucił Antonio.
– Proszę tego nie dotykać – powtórzył Dolph. I wstał. Jego ogromne cielsko zdawało się wypełniać cały pokój. W porównaniu z nim Antonio wydał się nagle mały i żałosny.
– Proszę, nie straszcie jej. – Ale to jego twarz była blada i zlana potem. Czego tak się obawiał stary Tony? Przecież nie on miał trafić do pudła.
– Proszę wrócić – rzekł Dolph – i to już, czy mamy pana skuć?
Antonio pokręcił głową.
– Nie… ja… lepiej się cofnę. – Zrobił to, ale równocześnie spojrzał na Domingę. Rzucił jej szybkie, ukradkowe spojrzenie. Gdy napotkała jego wzrok, w jej oczach malował się gniew. Niepohamowana wściekłość. Grymas gniewu wykrzywił jej twarz. Co się stało, że zrzuciła maskę opanowania?
Gris-gris powoli pełzło w jej stronę. Zaczęło łasić się do stóp jak pies i ocierać się o palce jak kot złakniony pieszczot. Starała się to ignorować, wciąż grała.
– Nie przyjmie pani powracającej do niej mocy? – spytał John.
– Nie wiem, o czym pan mówi. – Znów była zimna jak głaz. Ale chyba jednak trochę skonsternowana. Grała zakłopotanie. Była niezła. Naprawdę. – Jest pan potężnym kapłanem voodoo. Próbuje pan zastawić na mnie pułapkę.
– Jeśli nie chce pani tego amuletu, ja go wezmę – stwierdził. – Dodam pani magię do swojej. Będę najpotężniejszym mistrzem sztuk w całych Stanach. – Po raz pierwszy poczułam na skórze falę mocy Johna. To tchnienie magii było naprawdę przerażające. A już zaczęłam myśleć o Johnie jak o zwyczajnym facecie. Cóż, mój błąd. Pomyliłam się.
Pokręciła głową.
John postąpił naprzód i ukląkł, wyciągając rękę po wijące się gris-gris. Jego moc towarzyszyła mu jak niewidzialna opończa.
– Nie! – Pochwyciła gris-gris i ukryła w dłoniach.
– Czy potwierdza pani, że wykonała to gris-gris? – John uśmiechnął się. – Jeżeli nie, wezmę je i wykorzystam tak, jak uznam za stosowne. Znaleziono je wśród rzeczy mego brata. Zgodnie z prawem jest moje, czyż nie, sierżancie Storr?
– Zgadza, się – przyznał Dolph.
– Nie, nie może pan tego zabrać.
– Mogę i zrobię to, chyba że przyzna pani przed kamerą, że to gris-gris jest jej dziełem.
– Pożałuje pan tego. – Warknęła do niego.
– A pani pożałuje, że zabiła mojego brata.
– W porządku, przyznaję, że to ja wykonałam ten amulet. – Spojrzała na kamerę. – Ale nie przyznaję się do niczego więcej. Zrobiłam to gris-gris dla pańskiego brata. To wszystko.
– Aby sporządzić ten amulet, złożyła pani ofiarę z człowieka – rzekł John.
– Amulet jest mój. – Pokręciła głową. – Zrobiłam go dla pańskiego brata. To tyle. Ma pan amulet, nic poza tym.
– Proszę wybaczyć, Senora – rzekł Antonio. Wydawał się blady i roztrzęsiony oraz bardzo, ale to bardzo przerażony.
– Calenta! – rzuciła. – Zamknij się!
– Zerbrowski, zaprowadź naszego przyjaciela do kuchni i spisz jego zeznanie – polecił Dolph.
– Ty głupcze, ty żałosny głupcze! – Dominga wstała. – Jeśli piśniesz choć słówko, sprawię, że twój język zgnije ci w ustach.
– Wyprowadź go stąd, Zerbrowski.
Zerbrowski wyprowadził prawie płaczącego Antonia z pokoju. Miałam wrażenie, że to stary Tony był odpowiedzialny za odzyskanie amuletu. Zawiódł i teraz za to zapłaci. Gliny były obecnie najbłahszym z problemów, jakie miał na karku. Na jego miejscu upewniłabym się, że babunia jeszcze dziś trafi do mamra. Nie chciałabym, aby miała kiedykolwiek w przyszłości dostęp do swych magicznych akcesoriów.
Teraz dokonamy przeszukania, pani Salvador.
– Proszę bardzo, sierżancie. Niczego pan tu jednak nie znajdzie – powiedziała ze stoickim spokojem.
– A to, co było ukryte za drzwiami? – zapytałam.
– Tego już nie ma, Anito. Nie znajdziesz tu nic nielegalnego i… zdrowego – odparła z niezłomną pewnością siebie.
Dolph spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami. Ta jej pewność siebie trochę mnie deprymowała.
– W porządku, chłopcy, przetrząśnijcie tę budę. – Mundurowi i cywile wzięli się do roboty. Chciałam podążyć za Dolphem. Zatrzymał mnie. – Nie, Anito. Ty i Burke zostajecie tutaj.
– Dlaczego?
– Jesteście cywilami.
Ja, cywil?
– Czy byłam cywilem, gdy spenetrowałam dla ciebie cmentarz?
– Gdyby mógł to zrobić któryś z moich ludzi, nie pozwoliłbym ci na to.
– Nie pozwoliłbyś mi?
– Wiesz, o co mi chodzi. – Zmarszczył brwi.
– Nie. Obawiam się, że nie.
– Może i jest z ciebie kawał cholery, ale nie jesteś gliną. To robota dla glin. Zostań w tym pokoju tylko teraz. Gdy skończymy, będziesz mogła zejść na dół i zidentyfikować dla nas czarnego luda.