Выбрать главу

– Anito – rzekł Dolph. – Cofnij się.

Może to wyraz gniewu na mojej twarzy, zaciśnięte pięści albo dreszcze przenikające moje ciało. Trzęsłam się z wściekłości i czegoś jeszcze. Jeśli Dominga nie trafi do paki, będzie wolna i znów spróbuje mnie zabić. Tej i każdej kolejnej nocy.

– Nic nie masz, chica. – Uśmiechnęła się, jakby czytała w moich myślach. – Pokazałaś swoje karty, ale okazało się, że to same blotki.

Miała rację.

– Trzymaj się ode mnie z daleka, Domingo.

– Nie zbliżę się do ciebie. To nie będzie konieczne.

– Twoja ostatnia niespodzianka nie wypaliła. Nadal tu jestem.

– Nic nie zrobiłam. Ale jestem pewna, że są gorsze rzeczy niż te, które odwiedziły twoje mieszkanie, chica.

– Cholera, czy nic nie możemy zrobić? – Odwróciłam się do Dolpha.

– Mamy amulet. To wszystko. – Wyraz mojej twarzy musiał coś zdradzić, bo Dolph dotknął mego ramienia. – Co się stało?

– Ona zrobiła coś z amuletem. Zniknął.

Dolph wziął głęboki oddech i odszedł kilka kroków, ale zaraz wrócił.

– Niech to szlag, jak to się stało?

– Nich John ci wyjaśni. – Wzruszyłam ramionami. – Ja wciąż nie rozumiem, co tu zaszło. – Nie lubię przyznawać się, że czegoś nie pojmuję. Czuję się przez to niezręcznie. Ale cóż, nie można być specem od wszystkiego. Robiłam, co w mojej mocy, by trzymać się z dala od voodoo. I co mi z tego przyszło? Wpatrywałam się teraz w czarne oczy kapłanki voodoo obmyślającej najlepszy sposób, w jaki mogła się mnie pozbyć. Sądząc po tym, jak się uśmiechała, musiało to być coś naprawdę paskudnego. Cóż, ryzyko zawodowe. Podeszłam do niej. Spojrzałam jej prosto w oczy i uśmiechnęłam się. Jej uśmiech nieco przygasł. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. – Ktoś dał ci cynk i przez dwa dni wyczyściłaś tę budę. – Nachyliłam się do niej, opierając dłonie na podłokietnikach fotela. Nasze twarze dzieliła odległość zaledwie paru centymetrów. – Musiałaś zburzyć swoje mury. Musiałaś unicestwić swoje dzieła. Wszystko, co stworzyłaś. Twoje wewnętrzne sanktuarium, twoje hougun zostało wysprzątane i pobielone. Wszystkie veuve zniknęły. Nie ma już śladu po zwierzęcych ofiarach. Dzięki temu cała ta domena została odarta z mocy, jej potęga słabnie z każdą chwilą. Będziesz musiała zacząć wszystko od nowa, ty suko. Będziesz musiała zaczynać od podstaw. – Spojrzenie tych czarnych oczu przeszyło mnie dreszczem, ale było mi to już obojętne. – Jesteś za stara na zaczynanie wszystkiego od początku. Czy musiałaś zniszczyć wiele swoich zabawek? Wykopać wiele grobów?

– Żartuj sobie, chica, ale pewnej ciemnej nocy przyślę do ciebie to, co zdołałam ocalić.

– Po co zwlekać? Zrób to teraz, w biały dzień. Staw mi czoło, a może się boisz?

Zaśmiała się, to był ciepły, przyjazny dźwięk. Zaskoczyła mnie do tego stopnia, że wyprostowałam się gwałtownie.

– Sądzisz, że jestem, na tyle nieroztropna, by atakować cię w obecności policji? Chyba masz mnie za idiotkę.

– Warto było spróbować – mruknęłam.

– Powinnaś przyłączyć się do mnie i rozwinąć interes z zombi. Razem mogłybyśmy osiągnąć naprawdę wiele. Byłybyśmy bogate.

– Razem mogłybyśmy się co najwyżej pozabijać – odpowiedziałam.

– Skoro tak twierdzisz. Wobec tego niechaj będzie między nami wojna.

– Zawsze była – poprawiłam.

Skinęła głową, uśmiechając się cały czas. Zerbrowski wyszedł z kuchni. Był rozpromieniony. Miał w zanadrzu coś przyjemnego. Dobrą wiadomość.

– Pani wnuk zaczął sypać.

Wszyscy w pokoju spojrzeli na niego.

– Co konkretnie powiedział? – zapytał Dolph.

– Wygadał się o ludzkiej ofierze. O tym, że miał odebrać Peterowi Burke’owi gris-gris, po zabiciu go na rozkaz swojej babki, ale ktoś akurat nadbiegł, jacyś zwolennicy joggingu i spanikował. Tak bardzo się jej boi – tu wskazał na Domingę – że chce, aby trafiła za kratki. Obawia się, co mogłaby z nim zrobić za to, że zapomniał o amulecie.

Tyle że nie mieliśmy już tego amuletu. Pozostawało nam jedynie nagranie wideo i zeznanie Antonia. Dzień zapowiadał się ciekawie.

Odwróciłam się do Domingi Salvador. Wydawała się wysoka, dumna i przerażająca. W jej czarnych oczach jarzyło się dziwne światło. Gdy stałam tak blisko, czułam bijącą z niej moc, ale był na to sposób. Usmażą ją na krześle elektrycznym, a potem spalą ciało i rozsypią popioły na rozstajach dróg.

– Już po tobie – wycedziłam. Splunęła na mnie. Plwocina wylądowała na mojej dłoni, paląc jak kwas. – Cholera!

– Zrób to jeszcze raz, a rozwalimy cię na miejscu i zaoszczędzimy w ten sposób pieniędzy podatników – rzekł Dolph.

Wydobył broń.

Ruszyłam na poszukiwanie łazienki, aby zmyć ślinę z dłoni. W miejscu, w które trafiła, pojawił się pokaźny bąbel. Oparzenie drugiego stopnia. Za sprawą zwykłego splunięcia. Boże święty!

Cieszyłam się, że Antonio pękł. Cieszyłam się, że Dominga trafi za kratki. Cieszyłam się, że ta wiedźma umrze. Lepiej ona niż ja.

32

Riverridge było nowoczesną dzielnicą willową. To oznaczało, że potencjalny mieszkaniec mógł wybrać jeden z trzech modeli domów. W efekcie zdarzało się, że obok siebie stały cztery identyczne budowle wyglądające jak domki z kart. W zasięgu wzroku nie było rzeki. Ani nawet jej brzegu.

Dom stanowiący ośrodek obszaru policyjnej obławy wyglądał tak samo jak jego sąsiad, różnił się tylko kolorem. Dom zbrodni, jak obecnie określają to miejsce gazety, był szary, z białymi okiennicami. Żadna z nich nie działała. Były jedynie na pokaz. W nowoczesnej architekturze jest mnóstwo takich szczegółów – barierki balkonowe bez balkonu, strzeliste dachy wyglądające tak, jakby w głębi domu było dodatkowe pomieszczenie, które wszelako nie istniało, ganki tak wąskie, że mogłyby przycupnąć na nim jedynie elfy, pomocnicy świętego Mikołaja. Taki widok wzbudzał we mnie nostalgiczną tęsknotę za architekturą wiktoriańską. Może było w niej sporo przesady, ale przynajmniej wszystko działało.

Całe osiedle ewakuowano. Dolph został zmuszony wydać oświadczenie dla prasy. Szkoda. Niestety, nie sposób ewakuować osiedla wielkości małego miasta i utrzymać tego faktu w tajemnicy. Wyszło szydło z worka. Określano to mianem masakr zombi. Okropność.

Słońce zachodziło w morzu szkarłatu i oranżu. Wyglądało tak, jakby ktoś roztopił dwie wielkie kredki i rozsmarował je po niebie. Każda szopa, garaż, piwnica, domek na drzewie, przybudówka oraz wszelkie inne potencjalne schowki zostały starannie przeszukane. Mimo to nic nie znaleziono.

Sępy z prasy krążyły niespokojnie na obrzeżach obszaru objętego poszukiwaniami. Jeżeli okaże się, że ewakuowaliśmy setki ludzi i przetrząsnęliśmy ich domy bez nakazu, nie znajdując żadnego zombi… wpakujemy się w niezłe szambo.

Ale on tu był. Wiedziałam, że tu jest. No powiedzmy, byłam prawie pewna.

John Burke stał przy jednym z wielkich pojemników na śmieci. Dolph zaskoczył mnie, pozwalając Johnowi wziąć udział w obławie na zombi. Jak powiedział sam Dolph, potrzebowaliśmy każdej pomocy.

– Gdzie on jest, Anito? – spytał Dolph.

Chciałam powiedzieć coś błyskotliwego. Na Boga, Holmesie, skąd wiedziałeś, że zombi ukrył się w doniczce? Ale nie potrafiłam skłamać.

– Nie wiem, Dolph, Po prostu nie wiem.

– Jeśli go nie znajdziemy… – Nie dokończył, ale wiedziałam, o co mu chodziło.

Gdyby ta operacja zakończyła się fiaskiem, nic mi nie groziło. Miałam zapewnioną pracę. Gorzej z Dolphem. Cholera. Jak mogłam mu pomóc? Co przeoczyliśmy? Co?