– Wybacz, że nie mamy spirytusu, aby przetrzeć miejsce wkłucia – rzekł i uśmiechnął się do mnie.
Nienawidziłam go. Nienawidziłam ich obu. Poprzysięgłam sobie, że jeżeli ten zastrzyk mnie nie wykończy, zabiję ich obu. Za to, że mnie wystraszyli. Że poczułam się przez nich bezradna. Za to, że przyłapali mnie osłabioną, nafaszerowaną prochami, ogłupiałą. Popełniłam błąd, ale jeśli wyjdę z tego cało, to się już nigdy nie powtórzy. Proszę Cię, Boże, pozwól mi to przeżyć.
Bruno zatykał mi usta i przytrzymywał przy drzwiach długo, aż poczułam, że zastrzyk zaczyna działać. Zrobiłam się śpiąca. Postawny osiłek, typ spod ciemnej gwiazdy opasywał mnie muskularnymi ramionami, a mnie chciało się spać. Próbowałam z tym walczyć, lecz bez powodzenia. Moje powieki zatrzepotały. Starałam się z całych sił, aby nie opadły. Przestałam już wyrywać się z uścisku Brunona i resztką sił usiłowałam powstrzymać opadanie powiek. Wlepiłam wzrok w drzwi, starając się nie zasnąć. Drzwi nagle zafalowały i zaczęły się rozpływać, jakby znajdowały się pod wodą. Zakręciło mi się w głowie. Moje powieki opadły, uniosły się gwałtownie i opadły raz jeszcze. Nie mogłam otworzyć oczu. Jakaś cząstka mnie runęła z krzykiem w ciemność, ale cała reszta rozluźniła się i poczuła się dziwnie bezpieczna, wtulając się coraz głębiej w kojące objęcia Morfeusza.
35
Balansowałam na pograniczu jawy. To stan, w którym wiesz, że już nie śpisz, a mimo to nie chcesz się obudzić. Byłam potwornie ociężała. Pulsowało mi pod czaszką. I miałam obolałe gardło. Ostatnia myśl sprawiła, że otworzyłam oczy. Ujrzałam biały sufit. Brązowe zacieki przecinały sklepienie jak ślady po rozlanej kawie. Nie byłam w domu… Wobec tego gdzie?
Przypomniałam sobie uścisk Brunona. Igłę. Usiadłam. Świat zawirował feerią barw. Ponownie opadłam na łóżko, przesłaniając dłońmi oczy. To trochę pomogło. Co oni mi wstrzyknęli? Odniosłam wrażenie, że nie jestem tu sama. Gdzieś wśród tych wirujących barw był ktoś jeszcze. Prawda? Otworzyłam oczy. Tym razem wolniej. Z zadowoleniem wlepiłam wzrok w pokryty zaciekami sufit. Leżałam na dużym łóżku. Dwie poduszki, prześcieradło, koc. Ostrożnie odwróciłam głowę i ujrzałam twarz Harolda Gaynora. Siedział przy łóżku. Niezbyt to miły widok po przebudzeniu.
Z tyłu za nim, oparty o starą, podniszczoną komódkę, stał Bruno. Na. niebieskiej koszuli z krótkimi rękawami nosił szelki kabury podramiennej. W nogach łóżka stała równie stara i podniszczona toaletka. Po obu jej stronach dostrzegłam dwa wysokie okna. Były zabite nowymi, pachnącymi świeżością deskami. Zapach sosnowego drewna wydawał się szczególnie silny w dusznym, nie wietrzonym pomieszczeniu. Gdy tylko uświadomiłam sobie, że nie było tu klimatyzacji, zaczęłam się pocić.
– Jak się pani czuje, panno Blake? – zapytał Gaynor. Jego głos, choć wciąż jowialny, zawierał w sobie groźną nutę. Jakbym miała przed sobą szczególnie wesołego węża.
– Bywało lepiej – odparłam.
– Nie wątpię. Spała pani ponad dobę. Wiedziała pani?
Czy mówił prawdę? Dlaczego miałby kłamać, mówiąc o tym, jak długo spałam? Co by przez to zyskał? Nic. A zatem mówił prawdę. Zapewne.
– Co mi, do cholery, wstrzyknąłeś?
Bruno odsunął się od ściany. Wydawał się prawie zażenowany.
– Nie wiedzieliśmy, że już wcześniej brałaś coś na uspokojenie.
– Środek przeciwbólowy – poprawiłam.
– Efekt jest taki sam, jeśli połączyć to z torazyną. – Wzruszył ramionami.
– Dałeś mi środek uspokajający dla zwierząt?
– Ależ, panno Blake, tych środków używa się także w szpitalach psychiatrycznych. Podaje się je nie tylko zwierzętom – wtrącił Gaynor.
– No jasne – mruknęłam. – Od razu poczułam się lepiej.
– Skoro się pani przekomarza, to znaczy, że wraca pani do formy. – Uśmiechnął się szeroko. – Może pani już wstać.
Coś podobnego. Choć może w sumie miał rację. Bądź co bądź, nawet nie byłam związana. Cieszyło mnie to i dziwiło zarazem. Usiadłam, jeszcze wolniej niż ostatnim razem. Pokój przechylił się tylko odrobinę, zanim przyjęłam pozycję siedzącą. Wzięłam głęboki oddech. Zabolało. Przyłożyłam dłoń do szyi. Nawet dotyk sprawiał ból.
– Skąd te olbrzymie sińce? – spytał Gaynor.
Skłaniać czy powiedzieć prawdę? Wybrałam półprawdę.
– Pomagałam policji w schwytaniu przestępcy. Trochę mi się przy tym dostało.
– A co z tym przestępcy? – spytał Bruno.
– Nie żyje – odparłam.
W oczach. Bruna- coś się pojawiło. Przemknęło tak szybko, że nie zdążyłam tego rozszyfrować. Szacunek? Nie. Raczej nie.
– Wiesz, po co cię tu sprowadziłem, prawda? – spytał Gaynor.
– Abym ożywiła dla ciebie nieboszczyka – odparłam.
– Abyś ożywiła dla mnie bardzo starego nieboszczyka, tak.
– Już dwukrotnie ci odmówiłam. Skąd przypuszczenie, że zmieniłam zdanie?
– Ależ, parano Blake, Bruno i Tommy uświadomią pani, że upór jest bezcelowy. – Uśmiechnął się, stary psotnik. – Tylko krowa nie zmienia poglądów. A ja nadal gotów jestem zapłacić milion dolarów za ożywienie tego trupa. Cena nie uległa zmianie.
– Ostatnio Tommy oferował mi półtorej bańki – zauważyłam.
– To w przypadku gdybyś zgodziła się przybyć do nas dobrowolnie. Nie możemy zapłacić pełnej sumy, gdy zmuszasz nas do podjęcia takiego ryzyka.
– Które grozi długoletnią odsiadką za porwanie – dokończyłam.
– Otóż to. Upór kosztował cię pięćset tysięcy dolarów. Warto było?
– Nie zabiję człowieka tylko po to, abyś mógł znaleźć swój utracony skarb.
– Mała Wanda, ma za długi język.
– Jestem domyślna, Gaynor. Przeczytałam twoje akta. Jest tam wzmianka, że obsesyjnie interesujesz się rodziną ojca. – Skłamałam. Tylko Wanda o tym wiedziała.
– Obawiam się, że już za późno. Wiem, że Wanda z tobą rozmawiała. Wszystko wyznała.
Wyznała? Patrzyłam na jego rozbawione oblicze.
– Co to znaczy?
– Oddałem, ją. Tommy’emu, aby wziął ją na spytki. Nie jest tak utalentowanym artystą jak Cicely, ale więcej po nim zostaje. Nie chcę, aby moja mała Wanda odeszła z tego świata.
– Gdzie jest teraz?
– Co cię obchodzi los jakiejś dziwki? – Spojrzał na mnie błyszczącymi, bystrymi oczami. Osądzał mnie, badał reakcje.
– Ona nic dla mnie nie znaczy – odparłam. Miałam nadzieje, że moja twarz pozostanie beznamiętna. Jak na razie nie zamierzali jej zabić. Ale mogli to zrobić, aby mnie zranić.
– Na pewno?
– Przecież to nie ja z nią sypiałam. Dla mnie to tylko bardzo chora zdzira.
Uśmiechnął się, słysząc moje słowa.
– Co mamy zrobić, aby przekonać cię do ożywienia tego nieboszczyka?
– Nie popełnię dla ciebie morderstwa, Gaynor. Aż tak bardzo cię nie lubię.
Westchnął. Z rumianymi policzkami wyglądał jak szmaciana lalka.
– Okropnie utrudnia nam pani całą sprawę, panno Blake.
– Bo jakoś nie potrafię jej uprościć – odparowałam. Oparłam się o porysowane wezgłowie łóżka. Było mi dość wygodnie, ale wciąż nie odzyskałam pełni sił. Na razie jednak to musiało mi wystarczyć. Lepsze to, niż leżeć bez przytomności.
– Jak dotąd jeszcze nie zrobiliśmy ci krzywdy – rzekł Gaynor. – Reakcja torazyny z innym podanym medykamentem była przypadkowa. Nie zrobiliśmy tego celowo.
Miałam ochotę zaprzeczyć, ale nie zrobiłam tego.
– Do czego zmierzasz?
– Mamy oba twoje pistolety – ciągnął Gaynor. – Bez broni jesteś tylko małą, słabą kobietką na łasce dwóch wielkich, silnych mężczyzn.