Выбрать главу

– Wielu ludzi się mnie obawia, chica. Ty także powinnaś.

– Pomogłaś Peterowi Burke’owi ożywić zombi dla Gaynora. – Tylko się uśmiechnęła. – Czemu, sama go nie ożywiłaś? – zapytałam.

– Nie chciałam, ty ktoś tak bezwzględny jak Gaynor był świadkiem zabicia przeze mnie człowieka. Mógłby mnie potem szantażować.

– A nie zdawał sobie sprawy, że musiałaś kogoś zamordować, aby wykonać gris-gris dla Petera?

– Otóż to – przyznała.

– To tu ukryłaś wszystkie swoje koszmarne sekrety?

– Nie wszystkie. Zmusiłaś mnie do unicestwienia większości moich dzieł, ale to jedno ocaliłam. Przekonasz się dlaczego. – Przesunęła dłonią po wilgotnej skórze.

Wzdrygnęłam się. Na samą myśl o dotknięciu czegoś takiego zrobiło mi się zimno. A mimo to…

– Jak zrobiłaś to coś? – Musiałam wiedzieć. Na swój sposób było to dzieło sztuki.

– Potrafisz na pewno ożywiać fragmenty ciał zmarłych. – rzekła Dominga.

Potrafiłam, ale nikt inny, kogo znałam, nie umiał tego dokonać.

– Tak – odparłam.

– Stwierdziłam, że mogę pozbierać niektóre z nich i połączyć je w całość – powiedziała

Spojrzałam na bryłowatą istotę.

– Połączyć? – Ta myśl była nazbyt potworna.

– Mogę tworzyć nowe istoty, które nigdy dotąd nie istniały.

– Tworzysz potwory – odparłam.

– Wierz, w co tylko chcesz, chica, ale jestem tu, by przekonać cię do ożywienia tego nieboszczyka dla Gaynora.

– Czemu sama tego nie zrobisz?

Z tyłu za nami rozległ się głos Gaynora. Odwróciłam się, opierając się plecami o ścianę, aby mieć wszystkich, na oku. Nie bardzo wiedziałam, w czym mogło mi to pomóc.

– Dominga już raz zawiodła. To moja ostatnia szansa. Ostatni znany grób. Nie zaryzykuję i nie powierzę jej tego zadania.

– Ona mogłaby tego dokonać, Gaynor, łatwiej, niż przypuszczasz.

– Gdybym w to uwierzył, zabiłbym cię, bo nie byłabyś mi już potrzebna.

No tak, racja.

– Kazałeś Brunonowi trochę mnie zmiękczyć. Co teraz?

– Taka mała dziewczynka załatwiła obu moich ochroniarzy. – Gaynor pokręcił głową.

– Mówiłam ci, że zwykłą perswazją nie nakłonisz jej współpracy – stwierdziła Dominga.

Spojrzałam, na śliniącego się potwora. Nazywała to zwyczajnymi metodami?

– Co proponujesz – spytał Gaynor.

– Zaklęcie posłuszeństwa. Będzie wykonywać wszystkie moje polecenia, ale aby spętać kogoś tak potężnego jak ona, potrzeba czasu. Czar musi być silny. Gdyby znała się na voodoo, zaklęcie w ogóle by nie poskutkowało. Tyle że ona mimo swych umiejętności, jeżeli chodzi o voodoo, jest praktycznie laikiem…

– Ile czasu potrzebujesz?

– Dwie godziny, nie więcej.

– Oby poskutkowało – rzucił Gaynor.

– Nie groź mi – warknęła Dominga.

O rany, może para łotrów weźmie się zaraz za kudły.

– Płacę ci dość, abyś mogła założyć własne państewko. Oczekuję więc rezultatów.

– Dobrze płacisz, przyznaje. Dominga pokiwała głową. – Nie zawiodę cię. Jeśli zdołam skłonić Anitę, aby zabiła dla ciebie człowieka, będę w stanie zmusić ją, aby pomogła mi przy moich, zombi. Przy jej pomocy odtworzę co musiałam unicestwić. Cóż za ironia, nieprawdaż?

– To mi się podoba. – Gaynor uśmiechnął się obłąkańczo.

– Zrobisz, co ci każę. Byłaś bardzo niegrzeczna. – Spojrzał na mnie spode łba.

Ja? Niegrzeczna?

Bruno zbliżył się do nas. Opierał się o ścianę, ale jego broń była wymierzona w moją stronę.

– Miałbym teraz ochotę cię zabić – wysapał. Z trudem dobywał z siebie głos. Bardzo cierpiał.

– Wybite kolano boli jak cholera, no nie? – Mówiąc te słowa, uśmiechnęłam się. Lepsza śmierć niż pokorna służba u królowej voodoo.

Chyba zazgrzytał zębami. Broń lekko się zakołysała, ale to, jak sądzę, efekt gniewu, a nie bólu.

– Zabiję cię z dziką rozkoszą.

– Ostatnim razem nie poszło ci najlepiej. Chyba sędziowie mnie przyznaliby zwycięstwo w tym starciu.

– Nie ma tu żadnych pieprzonych sędziów. I zaraz cię zabiję.

– Bruno – rzekł Gaynor – potrzebna jest nam cała i zdrowa.

– A gdy już ożywi tego truposza? – zapytał Bruno.

– Jeżeli stanie się oddaną służką Senory, nie będziesz mógł jej nic zrobić. Jeśli jednak czar nie podziała, pozwolę ci ją zabić.

Bruno błysnął zębami w promiennym uśmiechu. To był bardziej drapieżny grymas niż uśmiech.

– Mam nadzieję, że czar nie poskutkuje – powiedział.

– Nie pozwól, aby osobiste animozje okazały się przeszkodą dla naszej dalszej współpracy, Bruno. – Gaynor spojrzał na swego goryla.

– Tak jest, sir. – Bruno gwałtownie przełknął ślinę. To “sir” z trudem przeszło mu przez gardło.

Z głębi korytarza za Domingą wyłonił się Enzo. Trzymał się blisko ściany, możliwie jak najdalej od jej “tworu”. Antonio wreszcie utracił posadę ochroniarza. No i dobrze. Bardziej się nadawał do roli tarczy strzelniczej.

Tommy pokuśtykał w głąb korytarza, wciąż rozmasowując obolałe klejnoty. W jednym ręku trzymał wielkie magnum. Twarz miał prawie purpurową z wściekłości, a może z bólu…

– Zabiję cię – wysyczał.

– Weź numerek i ustaw się w kolejce – poradziłam mu.

– Enzo, pomożesz Brunonowi i Tommy’emu przywiązać tę małą do krzesła w pokoju. Jest znacznie groźniejsza, niż się wydaje – rzekł Gaynor.

Enzo schwycił mnie za rękę. Nie próbowałam się opierać. Uznałam, że w jego rękach byłam bezpieczniejsza niż z tamtymi dworna. Tommy i Bruno sprawiali wrażenie, jakby tylko czekali, aż wykonam jakiś podejrzany ruch. Chyba chcieli zrobić mi coś bardzo złego.

– Czy to dlatego, że jestem kobietą, czy po prostu nie umiecie przegrywać, chłopaki? -rzuciłam, gdy Enzo przeprowadzał mnie obok nich.

– Zastrzelę ją – wycedził Tommy.

– Później – powiedział Gaynor – później.

Zastanawiałam się, czy mówił serio. Jeśli czar Domingi poskutkuje, będę jak żywy zombi podporządkowany jej woli. Jeśli zaklęcie nie zadziała, Tommy i Bruno zabiją mnie i zrobią to bardzo powoli, rozkoszując się moim cierpieniem. Miałam nadzieję, że istniało trzecie wyjście.

36

Trzecia możliwość ujawniła się, gdy ocknęłam się przywiązana do krzesła w niedużym pokoju. To była najlepsza z trzech możliwości, ale i tak niezbyt atrakcyjna. Nie lubię, gdy mnie wiążą. W takiej sytuacji liczba potencjalnych opcji zmniejsza się automatycznie do zera. Dominga obcięła mi kilka pukli włosów oraz przycięła paznokcie. Włosy i paznokcie miały być wykorzystane do czaru posłuszeństwa. Cholera.

Krzesło było stare, z prostym, sztywnym oparciem, do którego miałam przywiązane nadgarstki. Kostki stóp natomiast do dwóch przednich nóg krzesła. Sznury związano bardzo mocno. Szarpałam je przez chwilę, licząc, że będę miała choć odrobinę luzu. Bez powodzenia.

Byłam już wcześniej wiązana i w takich sytuacjach wyobrażałam sobie, że – jak Houdini – sprytnie uda mi się uwolnić z pęt. Niestety rzeczywistość zawsze korygowała fikcję. Jest jak jest. Gdy ktoś cię zwiąże, pozostajesz spętana, aż nie postanowi cię uwolnić. Kłopot w tym, że gdy zostanę tym razem uwolniona, stanę się obiektem czaru posłuszeństwa. Musiałam się jakoś oswobodzić, zanim do tego dojdzie. Musiałam wymyślić jakiś sposób, aby wywinąć się z tej kabały.

Boże święty, pozwól mi się stąd wydostać.