Выбрать главу

W tej samej chwili otworzyły się drzwi, ale to nie była kawaleria idąca mi z pomocą.

Do pokoju wszedł Bruno, niosąc na rękach Wandę. Krew z rozcięcia nad okiem zalała jej prawą stronę twarzy, ale zaczęła, już zasychać. Lewy policzek zdobił pokaźny siniak. Z napuchniętej i rozciętej dolnej wargi wciąż sączyła się krew. Oczy miała zamknięte. Nie byłam pewna, czy Wanda, wciąż jest przytomna. Po kopnięciu przez Brunona bolała mnie lewa strona twarzy, ale to było nic w porównaniu, z obrażeniami Wandy.

– Co teraz? – zapytałam Brunona.

– Dotrzymaj jej towarzystwa. Kiedy się ocknie, spytaj, co jeszcze zrobił jej Tommy. Przekonaj się, czy to skłoni cię cło ożywienia tego nieboszczyka.

– Sądziłam, że Dominga zechce rzucić zaklęcie, aby zmusić mnie do współpracy.

– Odkąd tak fatalnie spieprzyła sprawę, Graynor już jej nie ufa. – Wzruszył ramionami.

– Chyba nie przywykł do dawania innym drugiej szansy – skomentowałam…

– To prawda. – Położył Wandę otok mnie, na podłodze. – Lepiej przyjmij jego propozycję, dziewczyno. Jedna martwa dziwka i milion dolców jest twój. Zgódź się. Zgarnij szmal.

– Zamierzacie złożyć Wandę – w ofierze – powiedziałam ze znużeniem w głosie.

– Gaynor nikomu, nie daje drugiej szansy.

– Jak twoje kolano? – Skinęłam głową.

– Nastawiłem. – Skrzywił się.

– Musiało boleć jak diabli – stwierdziłam.

– Bolało. Jeżeli nie pomożesz Graynorowi, przekonasz się jaki to ból.

– Oko za oko – mruknęłam.

Skinął galową i wstał. Oszczędzał prawą nogę. Zauważył, że na nią patrzę.

– Pogadaj z Wanda. Zadecyduj, jak to ma się dla ciebie skończyć. Gaynor zastanawia się, czy cię nie okaleczyć i nie zatrzymać jako swego rodzaju maskotkę. Na pewno tego nie chcesz.

– Jak możesz dla niego pracować?

– Naprawdę nieźle płaci. – Wzruszył ramionami.

– Pieniądze to nie wszystko.

– To mówi ktoś, kto nigdy naprawdę nie zaznał głodu.

Zamurowało mnie. Mogłam tylko na niego patrzeć. Przyglądaliśmy się sobie przez dobre parę chwil. Dopiero teraz dostrzegłam, w jego oczach coś naprawdę ludzkiego. Ale nie zdołałam tego rozszyfrować. Nie potrafiłam pojąć natury tej emocji. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.

Spojrzałam na Wandę. Leżała na boku, nie poruszała się. Miała na sobie długą, wielobarwną spódnicę. Biała bluzka z szerokim koronkowym kołnierzykiem była rozdarta na jednym ramieniu. Wyzierało spod niej ramiączko fioletowego stanika. Zapewne zanim dobrał się do niej Tommy, nosiła również majtki w takim samym kolorze.

– Wando – powiedziałam półgłosem. – Wando, słyszysz mnie? – Powoli poruszyła głową. Ruch musiał sprawiać jej ból. Otworzyła jedno oko. Malowało się w nim przerażenie. Drugie oko było zamknięte pod skorupą krwi. Wanda zaczęła panicznie pocierać zaklejoną powiekę. Gdy wreszcie otworzyła oboje oczu, spojrzała na mnie. Przez chwilę przyglądała się badawczo, jakby mnie nie poznawała. Kogo spodziewała się ujrzeć w tych pierwszych, przepełnionych paniką chwilach? Nie chciałam wiedzieć. – Wando, możesz mówić?

– Tak – odparła cicho, ale wyraźnie.

Chciałam spytać, czy wszystko w porządku, ale znałam już odpowiedź na to pytanie.

– Jeżeli zdołasz podczołgać się tu i uwolnisz mnie, wyprowadzę nas stąd.

Spojrzała na mnie, jakbym straciła rozum.

– Nie możemy uciec. Harold by nas zabił. – Wypowiedziała to ostatnie zdanie jak stwierdzenie faktu.

– Nie mam w zwyczaju się poddawać, Wando. Rozwiąż mnie a ja na pewno coś wymyślę.

– Skrzywdzi mnie, jeżeli ci pomogę – odparła

– Zamierza złożyć cię w ofierze, aby ożywić swego zmarłego przodka. Ile bólu jesteś jeszcze w stanie znieść? – Zamrugała, ale wzrok znów miała bystry. Zupełnie jakby panika była niczym narkotyk, a Wanda zwalczała w sobie jej działanie. A może jej narkotykiem był Harold Gaynor. Tak, to nawet miało sens. Była narkomanką. Uzależnioną od Harolda Gaynora. Każdy ćpun jest gotów umrzeć za kolejną dawkę. Ale nie ja. – Proszę cię, Wando, rozwiąż mnie. Wydostanę nas stad.

– A jeśli ci się nie uda?

– Nic gorszego nie może nas już spotkać – odparłam. – Jeżeli tu zostaniemy, umrzemy na pewno.

Zastanawiała się nad tym przez chwilę. Próbowałam wsłuchiwać się w odgłosy z korytarza. Gdyby Bruno przyłapał nas na próbie ucieczki, byłoby bardzo źle. Wanda podźwignęła się na rękach. Nogi wlokły się za nią, ukryte pod materiałem spódnicy, martwe i bezużyteczne, całkiem nieruchome. Zaczęła pełznąć w moją stronę. Sądziłam, że to trochę potrwa, ale poruszała się całkiem szybko. Mięśnie jej ramion pracowały płynnie, miarowo. W kilka chwil dotarła, do mego krzesła.

– Jesteś bardzo silna. – Uśmiechnęłam się.

– Wszystko co mam, to moje ręce. Muszą być silne – odrzekła Wanda. – Zaczęła rozsupływać węzły sznura przy moim prawym nadgarstku. – Za mocno związane.

– Dasz radę, Wando. – Schwyciła palcami węzeł i po wielu godzinach żmudnych prób, które w rzeczywistości zapewne pięcioma minutami, poczułam, że sznur się poluzowuje. Luiz, miałam luz, ale ekstra! – Prawie ci się udało Wando! – próbowałam dodać jej otuchy. W tej samej chwili z korytarza dobiegł odgłos zbliżających się kroków. Wanda spojrzała na mnie, w jej oczach malowało się przerażenie.

– Nie zdążę – wyszeptała.

– Wróć na swoje miejsce. Szybko. Dokończymy to później – rzuciłam.

Wanda odczołgała się w to samo miejsce, gdzie ją położył Bruno. Ledwo zdążyła ułożyć się w poprzedniej pozycji, gdy otworzyły się drzwi. Wanda udawała nieprzytomną. Dobry pomysł. W drzwiach stanął Tommy. Zdjął kurtkę, a na jego białej koszulce polo odcinały się paski uprzęży kabury. Czarne dżinsy podkreślały szczupłość talii. Wyglądał jak rasowy kulturysta. Dołożył jeszcze jeden element do swego stroju. Nóż. Wymachiwał nim jak pałką. Ostrze zalśniło w świetle. Facet miał sprawne ręce. Spójrzcie, co potrafię. No proszę. Zręczne ręce i coś więcej.

– Nie wiedziałam, że lubisz noże, Tommy. – To zdumiewające, ale mój głos brzmiał całkiem zwyczajnie i spokojnie.

– Mam wiele talentów. – Uśmiechnął się. – Gaynor chce wiedzieć, czy zmieniłaś zdanie i zgodzisz się ożywić tego trupa.

Nie zabrzmiało to do końca jak pytanie, ale i tak na nie odpowiedziałam.

– Nie zrobię tego.

– Miałem nadzieję, że to powiesz. – Jego uśmiech poszerzył się.

– Dlaczego? – Obawiałam się, że znam już odpowiedź.

– Bo przysłał mnie, abym cię przekonał.

– Nożem? – wypaliłam z głupia frant, spoglądając na błyszczący nóż.

– Czymś długim, twardym, ale nie tak zimnym – odparł.

– Gwałt? – spytałam. To słowo zawisło złowrogo w parnym, nieruchomym powietrzu.

Pokiwał głowa, szczerząc się jak kot z Cheshire. Chciałam, żeby zniknął, pozostawiając po sobie tylko ten śmiech. Nie bałam się jego uśmiechu. Jeżeli już, to czegoś zgolą innego. Zaczęłam bezradnie szarpać więzy. Sznur wokół prawego nadgarstka rozluźnił się jeszcze bardziej. Czy to wystarczy? Czy Wanda dostatecznie mocno poluzowała więzy?

Proszę, Boże, spraw, aby to wystarczyło.

Tommy stanął nade mną. Otaksowałam go wzrokiem, a to, co ujrzałam w jego oczach, było odrażające i nieludzie. Można stać się potworem, na wiele sposobów. Tommy znalazł swój własny. W jego spojrzeniu krył się iście zwierzęcy głód. Nie pozostało w nim nic z człowieka. Stanął nade mną okrakiem, ale nie usiadł mi na kolanach. Jego płaski brzuch dotknął mej twarzy. Jego koszula pachniała drogim płynem po goleniu. Odchyliłam głowę do tyłu, starając się go nie dotknąć. Zaśmiał się i przeczesał moje włosy palcami. Spróbowałam się uchylić, ale złapał mnie za włosy i odchylił mi głowę do tyłu.