– To mi się spodoba – wycedził.
Nie próbowałam szarpać się z więzami. Gdyby udało mi się uwolnić rękę, zauważyłby to. Musiałam zaczekać, aż coś pochłonie go na tyle, że przestanie zwracać uwagę na mniej istotna rzeczy. Na samą myśl o tym, co być może będę musiała zrobić, aby go czymś zająć, żołądek podszedł mi do gardła. Ale liczyło się tylko przetrwanie. Pozostanie przy życiu – to był mój główny cel. Cała reszta to drobiazgi. Nie całkiem w to wierzyłam, ale bardzo się starałam.
Usiadł mi na kolanach. Był ciężki. Oparł się torsem o moją twarz, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Zaczął pocierać ostrzem noża o mój policzek.
– Możesz to przerwać, kiedy tylko zechcesz. Wystarczy, że powiesz “tak”, a ja to przekaże Gaynorowi.
W jego głosie pojawiła się już charakterystyczna chrypka. Czułam coraz większą wypukłość w jego kroczu, kiedy się o mnie ocierał. Na samą myśl o dalszych pieszczotach Tommy’ego byłam bliska złamania swoich zasad. Wystarczyło powiedzieć “tak”. Niewiele brakowało, a zgodziłabym się na propozycję Gaynora. Niewiele, a jednak. Szarpnęłam sznur i poluzowałam go jeszcze bardziej. Jeszcze jedno silne pociągnięcie i uwolnię prawą rękę. Ale będę miała tylko jedną rękę przeciwko dwóm Tommy’ego, a on był uzbrojony w nóż i pistolet. Marne szanse, ale lepsze takie niż żadne. Na coś więcej raczej nie mogłam dziś liczyć.
Pocałował mnie, wpychając mi język do ust. Nie oponowałam, bo i tak by nie przestał. Nie ugryzłam go, bo chciałam mieć go możliwie jak najbliżej. Bądź co bądź, to tylko jedna wolna ręka, nie dwie. Musiałam go załatwić. Szybko, sprawnie, skutecznie i z użyciem tylko jednej ręki. Co mogłam mu zrobić? Właśnie, co?
Zaczął pieścić moją szyję, wtulił twarz w moje włosy. Teraz albo nigdy. Szarpnęłam z całej siły i uwolniłam prawą rękę. Zamarłam w bezruchu. Na pewno to poczuł, ale był zbyt zajęty całowaniem szyi, aby zwrócić na to uwagę. Drugą ręką masował moją pierś.
Zaniknął oczy i zaczął całować mnie w szyję z prawej strony. Miał zamknięte oczy. W drugiej ręce luźno trzymał nóż. Akurat nic nie mogłam poradzić na ten nóż. Musiałam zaryzykować. Nie miałam wyjścia.
Pogładziłam go po twarzy, a on otarł się o moją dłoń. I nagle otworzył oczy. Uświadomił sobie, że przecież powinnam być związana. Wbiłam kciuk w jego otwarte oko. Palec pogrążył się głęboko w oczodole, a gałka oczna eksplodowała z wilgotnym plaśnięciem. Tommy wrzasnął, zachwiał się do tyłu i uniósł dłoń do oka. Złapałam go za nadgarstek dłoni, w której miał nóż i przytrzymałam. Te jego wrzaski ściągną nam na kark posiłki. Niech to szlag.
Silne ramiona opasały Tommy’ego w talii i odciągnęły do tyłu… Wyrwałam mu nóż, gdy ześlizgiwał się na podłogę. Wanda przytrzymywała go z całej siły, choć wił się jak piskorz. Ból był tak dojmujący, że nawet nie przyszło mu do głowy, aby sięgnąć po pistolet. Wyłupienie oka, ból i panika są w efekcie znacznie skuteczniejsze od kopnięcia w jądra… Uwolniłam drugą rękę, zacinając się przy okazji w przedramię. Jeśli będę się za bardzo spieszyć, ani chybi podetnę sobie żyły. Przy przecinaniu, sznurów na kostkach byłam już ostrożniejsza. Tommy zdołał wyrwać się Wandzie. Wstał chwiejnie, przytykając jedną rękę do oka. Krew i przezroczysty płyn spływały mu po twarzy.
– Zabiję cię! – Sięgnął po pistolet.
Ujęłam nóż za ostrze i rzuciłam. Nóż wbił się w jego ramię. Celowałam w tors. Znów krzyknął. Podniosłam krzesło i zdzieliłam, go na odlew w twarz. Wanda schwyciła go za kostki i Tommy upadł. Tłukłam go krzesłem po głowie tak długo, aż rozpadło mi się w rękach… A potem waliłam go nogą od krzesła, aż z jego twarzy została jedynie krwawa miazga.
– On nie żyje – rzekła Wanda. Pociągnęła mnie za nogawkę spodni. – Nie żyje. Wynośmy się stąd.
Upuściłam ociekającą krwią nogę od krzesła i osunęłam się na kolana. Nie mogłam przełknąć śliny. Nie mogłam oddychać. Byłam cała we krwi. Nigdy dotąd nie zatłukłam nikogo na śmierć. To było miłe uczucie. Pokręciłam głową. Później. Będę się tym przejmować później.
Wanda objęła mnie jedną ręką za ramiona. Ja opasałam ją w talii, po czym wstałyśmy. Ważyła znacznie mniej, niż powinna. Nie chciałam zobaczyć, co się kryło pod tą piękną spódnicą. Wanda chyba nie miała nóg, ale po raz pierwszy mogło to się stać jej atutem. Była dzięki temu lżejsza. Łatwiej było ją nieść. W prawym ręku trzymałam pistolet Tommy’ego.
– Muszę mieć jedną rękę wolną, więc trzymaj się mocno. – Wanda pokiwała głową. Twarz miała bladą jak ściana. Czułam przez skórę, jak bije jej serce. – Wydostaniemy się stąd – powiedziałam.
– Jasne – odparła, ale głos jej się łamał. Chyba mi nie wierzyła.
W sumie nawet ja sama nie wierzyłam w to, co przed chwilą powiedziałam. Wanda otworzyła drzwi i znalazłyśmy się na korytarzu.
37
Korytarz wyglądał tak, jak go zapamiętałam. Był długi, z załomami na obu końcach, pozbawiony nisz, w których można by się skryć.
– W prawo czy w lewo? – wyszeptałam do Wandy.
– Nie wiem. Ten dom jest jak labirynt. Chyba w prawo.
Skręciłyśmy w prawo, bo przynajmniej było to jakieś rozwiązanie. Najgorsze, co mogłyśmy zrobić, to stać tam i czekać na powrót Gaynora.
Usłyszałam rozlegające się z tyłu za nami kroki. Zaczęłam się odwracać, ale holując Wandę, byłam bardzo powolna. W korytarzu rozbrzmiało echo wystrzału. Coś trafiło mnie w lewe ramię, którym obejmowałam Wandę w pasie. Impet trafienia obrócił mną i obie runęłyśmy ciężko na podłogę. Wylądowałam na plecach, z lewą ręką uwięzioną pod ciałem Wandy. Ramię całkiem mi zdrętwiało.
Na końcu korytarza stała Cicely. Trzymała oburącz małokalibrowy pistolet. Stała na szeroko rozstawionych, długich, bardzo długich nogach. Wyglądało na to, że wiedziała, co robi.
Uniosłam.357 i wymierzyłam do niej, wciąż leżąc na wznak na podłodze. Huk wystrzału, zabrzmiał jak eksplozja, od której zaczęło dzwonić mi w uszach. Odrzut pchnął moją dłoń do góry i w tył. Gdybym próbowała z nim walczyć, broń wyleciałaby mi z ręki. Jeśli konieczny byłby drugi strzał, nie zdążyłabym na czas podnieść broni z podłogi. Okazało się jednak, że nie był on potrzebny. Cicely leżała pośrodku korytarza jak zmięta szmata. Przód jej bluzki szybko zabarwiał się krwią. Nie poruszała się, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Wciąż trzymała pistolet w jednej dłoni. Mogła udawać, aby gdy podejdę bliżej, wpakować mi kulkę. Mimo to musiałam wiedzieć.
– Czy mogłabyś podnieść się z mojej ręki? – spytałam.
Wanda nie odpowiedziała, lecz dźwignęła się ciężko do pozycji siedzącej i mogłam wreszcie przyjrzeć się mojej ręce. Wciąż stanowiła część mego ciała. Świetnie. Krew sączyła się po moim ramieniu karmazynową strużką. Odrętwienie zaczęło ustępować na rzecz lodowatego żaru. Wolałam jednak tę drętwotę. Robiłam co w mojej mocy, aby zignorować ból w ręce, wstając i podchodząc do Cicely. Mierzyłam do niej z magnum.357. Gdyby choć drgnęła, ponownie poczęstowałabym ją ołowiem. Minispódniczka zadarła się jej powyżej ud, odsłaniając czarne majteczki i pończochy z pasem. Żałosny widok.
Stanęłam przy niej i przyjrzałam się. Cicely już nigdy nie drgnie, nawet mimowolnie. Jej jedwabna bluzka była cała mokra od krwi. W piersi widniała dziura tak wielka, że mogłabym zmieścić w niej całą pięść. Kobieta była martwa. Definitywnie i bezwarunkowo. Mimo to, niejako na wszelki wypadek, kopnięciem wytrąciłam jej z dłoni.22. Z ludźmi praktykującymi voodoo nigdy nic nie wiadomo. Widywałam ich wstających, mimo że odnieśli znacznie poważniejsze obrażenia.