Wanda otworzyła drzwi wiodące na zewnątrz. Gorący letni wiatr omiótł nasze twarze, rozwiał włosy. To było cudowne uczucie.
Dlaczego Gaynor i reszta nie przybyli na ratunek? Przecież musieli usłyszeć huk strzałów oraz krzyki. Powinny ich tu zwabić przynajmniej odgłosy wystrzałów. Zeszłyśmy po trzech kamiennych, stopniach na żwirowy podjazd. Zlustrowałam wzrokiem ciemność dokoła, dostrzegając wzgórza porośnięte wysoką, falujący tratwą, wśród której widać było stare, murszejące nagrobki. To był domek dozorcy na cmentarzu Burrell.
Zastanawiałam się, co Gaynor zrobił z dozorcą.
Zaczęłam prowadzić Wandę w stronę odległej autostrady i nagle ni stąd, ni zowąd przystanęłam. Wiedziałam już, dlaczego nikt nie przyszedł. Niebo było czarne i usiane gwiazdami tak, że gdybym miała siatkę, mogłabym ich trochę nałapać. Wiał silny, gorący wiatr. Nie widziałam księżyca. Za dużo gwiazd i gwiezdnego blasku.
I wtedy to poczułam. Pojawiło się wraz z gorącymi, poszukującymi palcami wiatru. Przyciąganie. Dominga Salador ukończyła przygotowywane zaklęcie. Spojrzałam na rząd nagrobków i zrozumiałam, że muszę do niej pójść. Tak jak zombi musiał podporządkować się mojej woli, tak ja musiałam, podporządkować się mocy Domingi. Nie było mowy o przełamaniu czaru, nic nie mogło mnie ocalić. Byłam w pułapce.
39
Stałam w bezruchu na żwirze. Wanda poruszyła się w moich ramionach i spojrzała na mnie. W świetle księżyca jej twarz była przeraźliwie blada. Czy ja też tak wyglądałam? Czy na mojej twarzy też malował się wyraz szoku? Spróbowałam zrobić krok naprzód. Przenieść Wandę w bezpieczne miejsce. Nie mogłam się ruszyć. Walczyłam z tym bezwładem, aż z wysiłku zaczęły drżeć mi nogi. Nie mogłam zrobić kroku.
– Co się stało? Musimy się stąd zmyć, zanim wróci Gaynor – rzekła Wanda.
– Wiem – odparłam.
– Wobec tego, co robisz?
Przełknęłam coś zimnego i twardego, co zaległo mi w gardle. Serce waliło w piersi jak oszalałe.
– Nie mogę stąd odejść.
– O czym ty mówisz? – W głosie Wandy słychać było nutę histerii. Histeria była jak najbardziej wskazana. Obiecałam sobie, że jeśli wydostanę się stąd z życiem, przejdę poważne załamanie nerwowe. O ile się wydostanę. Walczyłam z czymś niewidzialnym i niematerialnym, co wszelako unieruchamiało mnie na amen. Musiałam zaprzestać walki, bo nogi odmówią mi posłuszeństwa. I tak miałyśmy już dość problemów. Skoro nie mogłam iść naprzód, to może powinnam zacząć się cofać. Zrobiłam krok w tył, potem drugi. Udało się. -Co robisz? – spytała Wanda.
– Wracam na cmentarz – odparłam.
– Po co? – Dobre pytanie, ale nie byłam pewna, czy potrafię udzielić Wandzie jasnej odpowiedzi. Sama nie bardzo to rozumiałam. Jak miałam to wyjaśnić komuś innemu? Nie mogłam stąd odejść, ale czy musiałam ciągnąć ze sobą Wandę? Czy czar pozwoli mi zostawić ją tutaj? Postanowiłam spróbować. Położyłam ją na żwirze. Poszło gładko. A więc miałam jeszcze jakiś wybór. – Dlaczego mnie zostawiasz? – Wpiła się we mnie palcami. Była przerażona. Tak jak ja…
– Spróbuj dotrzeć do drogi, jeżeli jesteś w stanie – rzekłam.
– Bez wózka? – spytała. – Jak? Na rękach?
Miała rację, ale cóż mogłam uczynić?
– Umiesz posługiwać się bronią?
– Nie.
Czy powinnam, zostawić jej pistolet, czy raczej zabrać go z sobą i spróbować kropnąć Domingę przy pierwszej lepszej okazji? Jeśli owładnęła mną jak zombi, powinnam móc ją zabić, o ile nie wyda mi związanego z tym konkretnego zakazu. W pewnym sensie wciąż dysponowałam wolną wolą. Sprowadzą mnie, a potem przyślą kogoś po Wandę. To ona miała być złożona w ofierze. Podałam jej.22. Odbezpieczyłam pistolet.
– Jest naładowany i gotowy do strzału – wyjaśniłam. – Ponieważ nie znasz się na broni, trzymaj ją schowaną, aż Enzo lub Bruno zbliżą się do ciebie i strzel z przyłożenia. Z tak bliskiej odległości nie sposób chybić.
– Dlaczego mnie zostawiasz?
– To przez czar, jak sądzę – odparłam.
– Jaki czar? – Jej oczy rozszerzyły się.
– Taki, który nakazuje mi do nich wrócić. I nie pozwala mi stąd odejść.
– O Boże – jęknęła.
– No – mruknęłam. I uśmiechnęłam się do niej. Uspokajający, całkiem nieszczery uśmiech. – Postaram się wrócić po ciebie.
Tylko na mnie patrzyła, jak dziecko pozostawiane przez rodziców w ciemnościach, zanim wszystkie potwory zdążyły się ulotnić. Ścisnęła pistolet w dłoniach i odprowadziła mnie wzrokiem, dopóki nie rozpłynęłam się w mroku.
Długa, sucha trawa ocierała się z szelestem o nogawki moich dżinsów. Wiatr wiejący wśród traw tworzył z nich jasne fale. Nagrobki wyłaniały się spośród chwastów jak nieduże mury lub grzbiety morskich potworów. Nie zastanawiałam się, dokąd zmierzam, moje nogi najwyraźniej doskonale znały drogę.
Czy tak czuje się przywołany zombi? Nie, w przypadku zombi przywołujący musi znajdować się w zasięgu głosu. Z tak daleka ten numer by nie przeszedł.
Dominga Salvador stała u szczytu wzgórza. Jej sylwetka odcinała się na tle księżyca. Tarcza miesiąca z wolna zachodziła. Noc miała się ku końcowi. Dokoła królowały jeszcze aksamitne czernie, srebrzyste płatki nocnych cieni, ale gorący wiatr niósł już ze sobą zapowiedź rychłego brzasku.
Gdyby udało mi się odwlec wszystko do świtu, nie byłabym w stanie ożywić zombi. Może uwolniłabym się też od tego czaru. O ile dopisałoby mi szczęście. A na to nie liczyłam.
Dominga stała w ciemnym kręgu. U jej stóp leżał martwy kurczak. Utworzyła już krąg mocy. Musiałam jedynie wejść do niego i złożyć ofiarę z człowieka. Po moim trupie, jeśli będzie trzeba.
Harold Gaynor siedział na wózku elektrycznym po drugiej stronie kręgu. Poza jego granicą. Był bezpieczny. Podobnie jak stojący przy nim Enzo i Bruno. Jedynie Dominga podejmowała ryzyko.
– Gdzie Wanda? – zapytała.
Spróbowałam skłamać, że jest bezpieczna, ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Na żwirowej ścieżce, przy domu.
– Dlaczego jej tu nie przyniosłaś?
– Możesz wydać mi tylko jedno polecenie naraz. Rozkazałaś mi przyjść, wiec przyszłam.
– Nawet teraz uparta, to doprawdy niezwykłe – mruknęła. Enzo, sprowadź tu dziewczynę. Jest nam potrzebna. – Enzo bez słowa, ruszył przez połać suchych traw. Miałam nadzieje, że Wanda go zabije. Że wpakuje w niego cały magazynek. Nie, lepiej niech zachowa parę kul dla Brunona. Dominga trzymała w prawej dłoni maczetę. Ostrze było ciemne od krwi. – Wejdź do kręgu, Anito – rzekła. Próbowałam się opierać, bezskutecznie, stanęłam chwiejnie na, skraju kręgu, po czym weszłam do środka. Poczułam zawirowanie energii, ale krąg nie zamknął się. Wyglądał na zapieczętowany, ale pozostawał otwarty. Wciąż czekał na ofiarę. Z ciemności dobiegły strzały. Dominga drgnęła. Uśmiechnęłam się. – Co to było? – spytała.
– Chyba twój ochroniarz zarobił parę kulek – odarłam.
– Coś ty zrobiła?
– Dałam Wandzie pistolet.
Spoliczkowała mnie. Niezbyt mocno, ale grzmotnęła mnie w ten sam policzek, który wcześniej naruszył Bruno i jak-mu-tam. Zarobiłam w twarz z tej strony trzy razy. Będę miała siniaka aż miło. Dominga spojrzała na coś za moimi plecami i uśmiechnęła się. Zanim się odwróciłam też to zobaczyłam, domyślałam się, co to będzie.
Enzo niósł Wandę na szczyt wzgórza. Cholera. Usłyszałam więcej niż jeden strzał. Czyżby spanikowała i strzeliła zbyt wcześnie, marnując amunicję? A niech to. Wanda krzyczała i tłukła małymi piąstkami w szerokie plecy Enza. O ile dożyjemy poranka, nauczę Wandę robić lepszy użytek z pięści. Była niepełnosprawna, ale nie bezradna. Enzo wniósł ją do kręgu. Dopóki krąg nie został zamknięty, każdy mógł tu wchodzić, nie przełamując czaru. Upuścił Wandę na ziemię i boleśnie wykręcił jej ręce do tyłu. Wciąż szamotała się i krzyczała. Wcale się jej nie dziwiłam.