– Coś rozdarło ją na sztuki, jak jej… męża w sypialni.
– Skąd wiesz, że to jej mąż?
– Zakładam, że to był jej facet, no, chyba że mieli gości. Ale chyba raczej nikt u nich nie gościł, prawda?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Dolph pokręcił głową.
– A zatem to musi być jej facet. Ona nadal ma klatkę piersiową i oba ramiona. – Próbowałam zatuszować gniew w moim głosie. To nie była wina Dolpha. – Nie jestem jedną z twoich policjantek. Życzyłabym sobie, abyś przestał zadawać mi pytania, na które znasz już odpowiedzi.
Skinął głową.
– No dobrze. Czasami zapominam, że tak naprawdę nie jesteś jedną z nas.
– Dzięki.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Wiem i nawet zdaję sobie sprawę, że powinnam to potraktować jako komplement, ale może dokończymy tę rozmowę na zewnątrz, bardzo proszę.
– Jasne. – Zdjął rękawiczki i wrzucił do otwartego kubła na śmieci stojącego w kuchni. Zrobiłam to samo. Gorąco otoczyło mnie ze wszystkich stron jak roztopiony plastik, ale wydało mi się dobre i jakby czyste. Zaczerpnęłam tego gorącego, parnego powietrza, napełniając nim płuca. Ach, lato. – Miałem rację, prawda, to nie był człowiek? – zapytał.
Dwóch mundurowych nie dopuszczało gapiów w pobliże domu. Opodal zebrał się całkiem spory tłumek. Dzieci, rodzice, dzieciaki na rowerach. Jak w cyrku.
– Nie, to nie był człowiek. Na szklanych drzwiach, przez które się przebił, nie było krwi.
– Zauważyłem. O czym to świadczy?
Większość umarłych nie krwawi, z wyjątkiem wampirów.
– Większość?
– Świeże zombi mogą krwawić, ale wampiry krwawią nieomal jak ludzie.
– A zatem twoim zdaniem to nie wampir?
– To co tu zabijało, pożywiało się ludzkim mięsem. Wampiry nie są w stanie przetrawić innego pożywienia niż ludzka krew.
– Ghule?
– Za daleko od cmentarza, a poza tym dom byłby o wiele bardziej zniszczony. Ghule poniszczyłyby meble jak stado dzikich zwierząt.
– Zombi?
– Szczerze mówiąc, nie wiem. – Pokręciłam głową. – Istnieje coś takiego jak zombi żywiące się ludzkim mięsem. To rzadkie przypadki, ale się zdarzają.
– Mówiłaś mi, że słyszałaś o trzech tego rodzaju przypadkach. Za każdym razem zombi pozostają dłużej ludzkie i nie podlegają procesowi rozkładu.
– Dobra pamięć. – Uśmiechnęłam się. – Zgadza się. Zombi żywiące się mięsem nie gniją, dopóki się je nim karmi. A w każdym razie nie rozkładają się tak szybko.
– Czy mają skłonność do przemocy? – spytał Dolph.
– O ile wiem, to nie.
– Czy zombi mają skłonność do przemocy? – ciągnął Dolph.
– Tylko jeśli im się rozkaże.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Jeśli dysponujesz odpowiednio dużą mocą, możesz rozkazać zombi, aby kogoś zabił.
– Zombi jako zabójcza broń?
– Mniej więcej. – Pokiwałam głową.
– Kto mógłby dokonać czegoś takiego?
– Nie mam pewności, że właśnie z takim przypadkiem mamy tu do czynienia.
– Wiem. Ale kto mógłby zrobić coś takiego?
– No, na przykład ja, ale nie posunęłabym się do czegoś podobnego. To nie w moim stylu. Przeczy wyznawanym przeze mnie zasadom. I o ile wiem, żadna z osób, które znam, nie popełniłaby takiego czynu.
– Pozwól, że my o tym zadecydujemy – stwierdził. Wyjął swój notesik.
– Naprawdę chcesz, abym podała ci nazwiska moich przyjaciół, abyś mógł ich zapytać, czy nie ożywili czasem zabójczego zombi i nie wysłali go, aby wymordował tych ludzi?
– Proszę.
– Nie wierzę w to. – Westchnęłam. – No dobra, ja, Manny, Rodriguez, Peter Burke i… – Przerwałam.
– Co się stało?
– Nic. Właśnie sobie przypomniałam, że w tym tygodniu wybieram się na pogrzeb Burke’a. Peter nie żyje, więc chyba możesz go skreślić z listy podejrzanych.
Dolph przeszył mnie przenikliwym, podejrzliwym spojrzeniem.
– To na pewno wszystkie nazwiska, które możesz mi podać?
– Jeśli jeszcze jakieś przyjdzie mi do głowy, powiem ci – odparłam z rozbrajającą szczerością. – Widzisz, nic nie mam w rękawie.
– Zrób to, Anito.
– Jasne.
– Kogo starasz się chronić? – Uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Siebie – odparłam. Wyglądał na zbitego z tropu. – Powiedzmy, że nie chcę, aby ktoś się na mnie wkurzył.
– Kto taki?
Spojrzałam w czyste, sierpniowe niebo.
– Myślisz, że będzie padać?
– Do licha, Anito, potrzebuję twojej pomocy.
– Pomogłam, na ile byłam w stanie.
– Podaj to nazwisko.
– Jeszcze nie teraz. Sprawdzę tę osobę i jeśli wyda mi się podejrzana, obiecuję, że podam ci jej nazwisko.
– Wiesz, jesteś naprawdę szczodra, Anito. – Zaczerwienił się z wściekłości. Nigdy dotąd nie widziałam Dolpha zagniewanego. Ten widok mnie zaniepokoił. – Najpierw był ten bezdomny. Sądziliśmy, że spił się jak świnia i dopadły go ghule. Znaleźliśmy go blisko cmentarza. Trzask prask, sprawa zamknięta, no nie? – Jego głos z każdym słowem przybierał na sile. – Potem znaleźliśmy tych dwoje nastolatków, zabito ich, gdy pieścili się w samochodzie chłopaka. Zginęli w niezbyt dużej odległości od cmentarza. Wezwaliśmy tępiciela i księdza. Sprawa zamknięta. – Zniżył głos, ale wydawało się, jakby tłumił w sobie krzyk. Głos miał przepełniony gniewem i innymi emocjami. – A teraz to. To ta sama bestia, czymkolwiek jest. Tyle że od najbliższego cmentarza dzieli nas dobre parę kilometrów. To nie jest ghul i może gdybyśmy wezwali cię do pierwszego lub drugiego zabójstwa, ta rodzina nadal by żyła. Sądziłem, że wiem już co nieco na temat tych paranormalnych bzdur. Że nabrałem doświadczenia. Okazało się, że się pomyliłem. I to bardzo. – Zaczął gnieść notes w swych wielkich łapskach.
– To najdłuższy monolog, jaki od ciebie usłyszałam – oświadczyłam.
Nieomal się zaśmiał.
– Muszę znać to nazwisko, Anito.
– Dominga Salvador. To kapłanka voodoo na cały Środkowy Zachód. Ale jeśli poślesz do niej gliny, nie zechce z nimi mówić. Nikt z tych ludzi nie piśnie nawet słówka.
– Ale z tobą będą rozmawiać?
– Tak – odparłam.
– W porządku, tylko chciałbym, abyś jutro powiedziała mi coś konkretnego.
– Nie wiem, czy zdołam umówić się tak szybko na spotkanie.
– Zrób to albo ja to zrobię – zagroził.
– Dobra, dobra, postaram się, choć jeszcze nie wiem jak.
– Dzięki, Anito. Przynajmniej od czegoś zaczniemy.
– To może wcale nie być zombi, Dolph. Mówię szczerze, że to tylko moje przypuszczenia.
– Jeśli nie zombi, to co?
– Gdyby na szybie pozostała krew, stawiałabym na lykantropa.
– Pięknie, tylko tego nam trzeba, rozjuszonego, polującego na ludzi zmiennokształtnego.
– Ale na szkle nie było krwi.
– W takim razie musi to być jakiś rodzaj nieumarłego – skonstatował.
– Otóż to.
– Pogadaj z tą Dominga Salvador i złóż mi raport, możliwie jak najszybciej.
– Tak jest, sierżancie.
Łypnął na mnie spode łba i wrócił do domu.
Lepiej żeby on niż ja. Jedyne czego chciałam, to wrócić do siebie, przebrać się i przygotować do ożywiania zmarłych. Dzisiejszej nocy miałam już trzech umówionych klientów.
Terapeutka Ellen Grisholm uznała, że dobrą terapią będzie dla niej konfrontacja z ojcem, który ją molestował. Sęk w tym, że ojciec od paru miesięcy spoczywał w grobie. W tej sytuacji miałam ożywić pana Grisholma, aby córka mogła powiedzieć mu, jakim był sukinsynem. Zdaniem terapeutki takie doświadczenie powinno być dla niej oczyszczające. Skoro masz doktorat, możesz sobie pozwolić na podobne stwierdzenia.