Выбрать главу

— Zdumiałeś mnie dziś, Bartanie — odezwał się Cassyll. — Nie znam nikogo, kto by miał tak obrotny język jak ty i umiał równie dobrze przemawiać przed każdą publicznością i w każdych okolicznościach. A jednak wygląda, że z jakiejś przyczyny straciłeś rezon. Co się z tobą stało?

— Miałem poczucie winy — odparł krótko Bartan, unosząc głowę i przerywając na chwilę rozstawianie trójnogu.

— Winy?

— Tak. Za sprawą tej diabelskiej czwartej planety, Cas-syllu. Przeczucie mi mówi, że nie wróży nam ona nic dobrego. Nie powinno jej tam być. Jej obecność ubliża naszej wiedzy o zjawiskach naturalnych, jest znakiem, że dzieje się coś strasznie niedobrego, a ja nie jestem w stanie przekonać nikogo, nawet ciebie, że mamy powód do niepokoju. Czuję się, jakbym niedoskonałością w słowie zdradził Królową i ojczyznę, a teraz sam już nie wiem, co robić.

Cassyll uśmiechnął się pocieszająco.

— Pozwól, że przyjrzę się temu zwiastunowi, który zaprząta twój umysł. Wszystko, co poraża martwotą język Drumme’a, godne jest najwyższej uwagi.

Czuł się wciąż pewnie i lekko, kiedy Bartan przygotowawszy teleskop odstąpił na bok i ruchem ręki zaprosił go do spojrzenia w okular. Z początku wzrok Cassylla napotkał rozmazany, roztaczający niebieskawą poświatę dysk, przypominający wypełnioną kolorowym gazem bańkę mydlaną, lecz jedno dotknięcie drążka ostrości wystarczyło, by Cassyllowi zaparło dech w piersi.

Dokładnie przed jego oczyma, falując w oceanie wszechświata o barwie indygo, unosiła się planeta — świat w pełnym tego słowa znaczeniu, z ośnieżonymi biegunami, oceanami, zarysami lądów i białą otoczką atmosfery.

Nie miał prawa istnieć, a jednak istniał, i w momencie konfrontacji z tym faktem pierwszym odczuciem Cassylla był nieuzasadniony strach o bezpieczeństwo syna.

Rozdział 3

Wysokościomierz składał się z pionowej skali i niedużego ciężarka zawieszonego na delikatnej sprężynie. Gdy statek nabierał wysokości i siła ciężkości malała, ciężarek wędrował w górę. Zasada działania była tak prosta i efektywna, że w przeciągu ostatnich pięćdziesięciu lat wprowadzono zaledwie jedną modyfikację: sprężynka, niegdyś wyrabiana z cienkich jak włos wiórów drzewa brakka, obecnie wykonana była z najprzedniejszej stali. W ubiegłych dziesięcioleciach kolcor-roniański przemysł metalurgiczny poczynił wielkie postępy, zatem gwarantowana przez producenta trwałość stalowych sprężynek uczyniła wykalibrowanie wysokościomierza czynnością dziecinnie łatwą. Toller uważnie przyjrzał się przyrządowi. Upewniwszy się, iż wskazuje on ciężkość zerową, wydostał się z kajuty i starając się zachować pionową pozygę ruszył w stronę relingu. Flota dotarła do strefy nieważkości w środku dnia, tak więc opływające sylwetkę Tollera promienie słoneczne kładły się równolegle do pokładu. Po jednej stronie rozciągał się usiany miriada-mi gwiazd i srebrnych spiral ciemnogranatowy kosmos, po drugiej zaś nadmiar słonecznego światła utrudniał obserwację. W dole jawił się ogromny dysk Overlandu, jego jedna połowa kryła się w ciemnościach nocy, druga zaś dokładała swój blask do ogólnej gry świateł. W górze, częściowo skryty za powłoką balonu, połyskiwał Stary Świat, również wykonując swoją partię w symfonii pałających promieni.

Na jednym poziomie z Tollerem, skąpane w słonecznym świetle, unosiły się trzy pozostałe balony i podczepione do nich gondole sterowcow, które w tej wyprawie zastępowały zwykle używane w statkach podniebnych lekkie skrzynkowe konstrukcje. Smukłą sylwetkę każdej gondoli szpecił pionowo zamontowany silnik, którego dysza wylotowa znajdowała się pod kilem. Poniżej, odcinając się na tle jaśniejącej kuli Overlandu, żeglowało szesnaście statków pogrupowanych w czwórki. Stanowiły one główny trzon floty. Gdy patrzyło się z góry, balony miały kształt idealnie sferyczny i wyglądały jak prawdziwe planety, a linki nośne i szwy na powłoce zdawały się naniesionymi na globus południkami. Powietrze wypełniał ryk silników, niekiedy przechodzący w nieznośne wycie, gdy wtórujące głosy kilku statków łączyły się unisono.

Toller obserwował niebo przez lornetkę, poszukując pogrupowanych w okręgi fortec i żałując, że nie wynaleziono jeszcze błyskawicznej metody odnajdywania ich niezależnie od układu słońca i planet. Toller nie miał nawet pojęcia, z której strony się ich spodziewać. Wysokościomierz mógł mylić się o dziesięć mil, a prądy konwekcyjne, sprawiające, że w pomoście powietrznym panował ziąb, przyczyniały się do podobnych odchyleń w poziomie. Ogromne na ludzką miarę stacje obronne były zapewne drobnymi punkcikami zatopionymi w mroźnym, bezbrzeżnym błękicie.

— Szukasz czegoś, młodzieńcze? — Głos należał do oficjalnego dowódcy ekspedycji, komisarza Trye Kettorana, który postanowił polecieć na jednym ze zmodyfikowanych statków. Cierpiał na chorobę niskograwitacyjną i miał nadzieję, że gwałtowne ataki zelżeją w zaciszu oddzielnej kajuty. Oczekiwania te okazały się płonne, ale mimo podeszłego wieku Kettoran mężnie znosił męczące dolegliwości. Miał siedemdziesiąt jeden lat i był bez wątpienia najstarszym uczestnikiem wyprawy. Królowa Daseene mianowała go, ponieważ dobrze pamiętał dawną stolicę, Ro-Atabri, mógł więc trafnie ocenić zaszłe tam zmiany.

— Mam rozkaz przeprowadzić inspekcję Stacji Obrony Wewnętrznej — odparł Toller. — Służby znalazły się pod silną presją, by wystawić dwadzieścia statków dla celów tej ekspedycji, w wyniku czego jesteśmy zmuszeni zrezygnować z pięćdziesięciodniowej inspekcji, ale jeśli zauważę, że coś jest nie w porządku, mam prawo odesłać jeden ze statków na czas potrzebny do przeprowadzenia niezbędnych napraw.

— Całkiem spora odpowiedzialność jak na młodego kapitana — odparł Kettoran, a na jego bladej twarzy pojawiły się słabe oznaki ożywienia. — Lecz nawet za pomocą tak doskonałej lornetki, jaką to inspekcję jesteś w stanie przeprowadzić z odległości kilkunastu mil?

— Pobieżną — przyznał Toller. — Ale tak naprawdę w tym momencie ważne jest ogólne rozmieszczenie stacji. Jeśliby okazało się, iż jedna z nich odłączyła od reszty i dryfuje ku Overlandowi lub Landowi, to cała sprawa polegałaby na wprowadzeniu jej z powrotem na poziom podstawowy.

— Czy jeśli jedna zaczęłaby żeglować swobodnie, to reszta nie poszłaby w jej ślady?

Toller potrząsnął głową.

— Nie mamy tu do czynienia z bezwładnymi bryłami skał. We wnętrzu stacji zmagazynowane są różnego rodzaju substancje chemiczne, takie jak pikon, halvell czy sól strzelnicza. Nieznaczna zmiana warunków może doprowadzić do wytwarzania się gazów, które mogłyby wydostawać się na zewnątrz, gdyby szczelność komór została naruszona. Powstały w ten sposób ciąg nie byłby w stanie zdziałać większych szkód niż oddech śpiącego dziecka, lecz dajmy mu trochę czasu i pomnóżmy przez rosnące przyciąganie pola grawitacyjnego, a zupełnie niespodziewanie możemy stanąć oko w oko z niesfornym lewiatanem, śpieszącym, by rzucić się na jedną z planet. W Służbach Podniebnych uważa się za rzecz roztropną, by podjąć niezbędne kroki na długo przed zaistnieniem takiej sytuacji.