Choć spotkanie z nimi nie mogło wyrządzić większej krzywdy żadnej istocie na Landzie czy Overlandzie, to nie wróżyło ono nic dobrego podróżnikom zaskoczonym w najwęższym punkcie pomostu powietrznego pomiędzy dwiema planetami. Rozsadzane potężnym ciśnieniem meteory zaczęły eksplodować i gdy tak rozpadały się na tysiące wirujących odłamków, mogły się stać mniej wybredne, jeśli chodzi o wybór celu.
Toller drgnął, kiedy w powodzi światła i nakładających się na siebie grzmotów rozpadające się meteory wypełniły całe niebo. I naraz znalazły się za nim. Odwrócił się i ujrzał całe zjawisko jakby na cofającym się filmie. Ogromny, świetlany dysk kurczył się, pędząc w bezkres przestrzeni kosmicznej. Główną różnicą w wyglądzie był brak odrębnych cząsteczek — niemal cała powierzchnia okręgu płonęła jednolitym, jasnym ogniem. Opuszczając ostatnie rozrzedzone obrzeża atmosfery bliźniczych światów, gorejące pociski, pozbawione paliwa, szybko zniknęły z widoku. Nad flotą zapadła głęboka cisza.
„Jak to się stało, że przeżyliśmy?” pomyślał Toller. „Jak na…”
Uświadomił sobie, że niedaleko ponad nim ktoś krzyczy. Nastąpiła eksplozja typowa dla reakcji pikonu z halvellem i Toller odgadł, że co najmniej jeden ze statków miał mniej szczęścia niż jego własny.
— Przechyl gondolę! — krzyknął do porucznika Correvalte’a, który tkwił oniemiały za pulpitem sterowniczym.
Toller uczepił się relingu niecierpliwie usiłując dojrzeć coś za wybrzuszoną powłoką balonu, Correvalte zaś rozpoczął przerywane odpalanie jednego z bocznych silników.
Kilka sekund później oczom Tollera ukazał się niecodzienny widok niebieskorożca dryfującego w dół w przesyconym słońcem powietrzu, na tle dziennych gwiazd. Wybuch musiał go zmieść z pokładu gondoli, w której go transportowano. Zwierzę warczało z przerażenia i wierzgało kopytami, niedostrzegalnie opadając w kierunku Landu.
Toller skierował uwagę na uszkodzony statek, który właśnie pojawił się w polu widzenia. Balon przeobraził się w bezkształtny baldachim ze strzępów płótna, wszystkie zaś cztery burty gondoli oderwały się od dna i wirowały niespiesznie po nieregularnym okręgu utworzonym z ludzi, kufrów, zwojów lin i innych szczątków statku. Tu i ówdzie w żeglującym rumowisku rozlegał się trzask i syczenie, po czym dobywały się kłęby białej substancji. Zdarzało się to, gdy natrafiały na siebie nieduże ilości pikonu i halvellu, i paliły się nieszkodliwie na pastelowym tle Overlandu.
Załogi trzech pozostałych statków eszelonu spuszczały się już ze swoich gondoli, by przystąpić do akcji ratunkowej. Toller przebiegł wzrokiem miotające się sylwetki ludzi i poczuł nagłą ulgę, stwierdzając, że nikt nie zginął. Przypuszczalnie nieduży meteor jedynie otarł się o gondolę, przewracając ją na bok i w ten sposób umożliwiając zmieszanie się i zapalenie niewielkich ilości zielonych i purpurowych kryształów energetycznych, najprawdopodobniej w zbiorniku silnika.
— Jesteśmy atakowani? Zabiją nas? — Drżący głos należał do komisarza Kettorana; pociągła, blada twarz ukazała się w drzwiach do kajuty.
Toller miał mu właśnie wyjaśnić, co się wydarzyło, kiedy kątem oka dostrzegł ruch przy relingu na statku Yantary. Księżna zbliżyła się do burty razem z niższą i mniej imponującą porucznik, która towarzyszyła jej podczas ich niepomyślnego spotkania. Nawet z tak dużej odległości sam jej widok wystarczył, by wywołać w Tollerze wichurę uczuć. Wkrótce zorientował się, że uwaga Yantary i jej oficera zdaje się skupiać na miotającym się niebieskorożcu. Zwierzę straciło cały impet nadany mu przez wybuch i najwidoczniej kołysało się w martwym punkcie, mniej więcej w połowie drogi między statkiem Yantary i Tollera.
On dobrze jednak wiedział, że ta stałość zależności jest iluzją. Tak niebieskorożec, jak i statki znajdowały się w zasięgu pola grawitacji Landu i wszyscy opadali w stronę powierzchni leżącej tysiące mil w dole. Zasadnicza różnica polegała na tym, że ruch statków do pewnego stopnia hamowały wypełnione gorącym gazem balony, niebieskorożec zaś spadał swobodnie. Tak blisko strefy nieważkości rozbieżność prędkości była trudno wyczuwalna, lecz z pewnością istniała, i zgodnie z prawami fizyki stale wzrastała. Zatem jeśli nie podejmie się pośpiesznie odpowiednich działań, to niebieskorożec, skądinąd cenne zwierzę, zostanie skazany na trwający dłużej niż dobę śmiertelny skok, jakiego każdy lotnik doświadczył w sennych koszmarach.
Yantara i porucznik, której imię wyleciało Tollerowi z głowy, miały zajęte czymś ręce i w przeciągu kilku sekund zrozumiał czym. Kobiety śmignęły ponad relingiem z łatwością, na jaką pozwalał stan nieważkości i Toller spostrzegł, że obie miały silniki odrzutowe umocowane na plecach. Urządzenia te, napędzane gazem miglignowym, były o niebo lepsze niż stare systemy pneumatyczne pospiesznie wynalezione w czasach wojny międzyplanetarnej, lecz pomimo nowoczesnej konstrukcji mogły płatać figle niedoświadczonym użytkownikom.
Obawy te potwierdziły się po chwili, kiedy Yantara nie utrzymała siły ciągu w jednej linii ze środkiem ciężkości ciała i zaczęła powoli wirować. Na szczęście towarzyszka przytrzymała ją i pomogła wrócić do odpowiedniej pozycji. Natychmiast zdał sobie sprawę, że te dwie kobiety, najwyraźniej zamierzając uratować niebieskorożca, mogły się wpędzić w prawdziwe opały. Przerażone stworzenie cały czas wierzgało wielkimi jak talerze kopytami, a jedno uderzenie wystarczyło, by zmiażdżyć ludzką czaszkę.
— Cudem uniknęliśmy śmierci! — rzucił Kettoranowi przez ramię, łapiąc plecak z silniczkiem z najbliższego wieszaka. — Spytajcie Correvalte’a.
Przeszedł przez reling i dał susa w rozświetlone powietrze, wciąż jeszcze dzierżąc plecak w ręce. Bliźniacze światy o zawiłych wzorach wypełniały prawie całe niebo po obu stronach, a pomiędzy nimi kosmos kipiał rzędami bulwiastych statków spowitych zasłoną dymu i pary, spoza której i widać było miniaturowe humanoidalne figurki krzątające się w sobie tylko wiadomych celach. Dzienne gwiazdy oraz najjaśniejsze z mgławic i komet z wdziękiem dopełniały pełnej gamy wizualnych zjawisk.
Toller, który w swoim czasie zawziął się, by mistrzowsko opanować obsługę standardowego silniczka, spożytkował czas dryfowania na staranne przymocowanie urządzenia do ciała. Przyjąwszy odpowiednią pozycję zapuścił silnik i ruszył prosto w stronę niebieskorożca. Przejmujący chłód panujący pomiędzy bliźniaczymi światami, wzmożony owiewającym go powietrzem, szczypał w oczy i usta.
Yantara i porucznik znajdowały się teraz blisko niebieskorożca, wciąż warczącego i chrapiącego z przerażenia. Kiedy przysunęły się bliżej i zaczęły rozwijać zabraną ze sobą linę, Toller użył silnika hamującego, by zatrzymać się tuż obok. Wiele czasu upłynęło od momentu, gdy ostatni raz znajdował się blisko Yantary i, pomimo niecodziennych okoliczności, świadomość jej fizycznej obecności przejęła go mrowieniem. Każdą cząsteczką ciała zdawał się odpowiadać na otaczającą ją niewidoczną aurę. Jej owalna twarz, częściowo przysłonięta kapturem kombinezonu, była piękna dokładnie tak, jak pamiętał — tajemnicza, niesłychanie kobieca, onieśmielająca w swojej doskonałości.
— Dlaczego nie spotykamy się normalnych miejscach, tak jak inni ludzie? — odezwał się Toller.
Księżna obrzuciła go krótkim spojrzeniem, odwróciła się nie zmieniając wyrazu twarzy i przemówiła do porucznik:
— Zwiążemy najpierw tylne nogi. Tak będzie prościej.
— Radziłabym najpierw trochę uspokoić zwierzę — odparła porucznik. — Podchodzenie od tyłu może być zbyt ryzykowne, kiedy jest tak rozdrażnione.