Zanim opuścił dom, wyobrażał sobie Land jako jedną wielką kostnicę, a rzeczywistość przeszła jego najśmielsze oczekiwania, osiągając kulminację w postaci okropnego znaleziska w stacji pomp w Sty-vee. Może zbyt sobie pobłażał. Może, jako człowiek należący do uprzywilejowanej warstwy społeczeństwa, po raz pierwszy poznał smak życia ludzi prostych, zmuszonych spędzać wszystkie swoje dni w mozole, wykonując prace, których nienawidzili, a które narzucono im z góry. Toller próbował napominać się, że jego dziadek, ten pierwszy Toller Maraąuine, nie pozwoliłby tak łatwo zakłócić sobie wewnętrznego spokoju. Bez względu jak okropne widoki i przeżycia musiał znosić prawdziwy Toller Maraąuine, z pewnością odpierał je wszystkie tarczą swojej nieugiętości i samowystarczalności. Lecz… lecz…
„Jak mam pomieścić w głowie dwadzieścia szkieletów schludnie ułożonych wzdłuż ścian? l następne dwadzieścia w ich łonach? Powinienem powiedzieć dwadzieścia jeden. Nie zauważyłeś, że jedna z kobiet spodziewała się dwojacz-ków? Co powinienem zrobić w sprawie tych dwóch ludzkich istotek z pobielałymi pręcikami w miejsce kości, nie odstępujących się nawzajem w śmierci zamiast w życiu?”
Grzmiący wybuch śmiechu dobiegający z terenów pałacowych porwał go na równe nogi. Z ust Tollera popłynął potok przekleństw. Gdzieś tam ludzie upijali się, wprowadzając w stan pozwalający wymieniać ze szkieletami uściski dłoni, odwzajemniać ich uśmiechy i głaskać nie narodzone dzieci po wciąż nie zrośniętych czaszkach. Toller zdał sobie sprawę, że tej nocy nie zaśnie, o ile nie wleje w siebie dużej ilości alkoholu.
Podejmując decyzję i czując, jak wewnętrzne znużenie ustępuje nieco, Toller naciągnął ubranie i wyszedł z pokoju. Z pewną trudnością odnajdując drogę pośród nieznanych korytarzy, dotarł w końcu do ogrodu położonego w północnej części terenów pałacowych, gdzie odbywał się festyn. Wybór padł na to miejsce, ponieważ prawie w całości było wybrukowane, toteż oparło się działaniu czasu lepiej niż inne. Nawet plac parad na tyłach pałacu zarósł sięgającymi pasa trawami i chwastami. Rozpalono kilka niewielkich ognisk, pomarańczowozłoty blask wydobywał z ciemności zdobione fontanny, rzeźby i krzewy, a ogród wydawał się większy, niż był w rzeczywistości.
W rozbłyskującym półmroku przechadzały się pary i małe grupki ludzi, pozostali zaś zgromadzili się wokół długiego stołu zastawionego przekąskami. W wyprawie tej mężczyźni byli liczniejsi niż kobiety, mniej więcej w stosunku trzy do jednego, co powodowało, iż kobiety, będące tej nocy w dobrych nastrojach, cieszyły się obfitością romantycznych westchnień, a mężczyźni pozostający bez pary zajęli się jedzeniem, piciem, śpiewem i opowiadaniem piep-rznych historyjek.
Toller odnalazł komisarza Kettorana i jego sekretarza Parło Wotoorba za stołem, serwujących jedzenie i napoje. Obaj staruszkowie najwyraźniej znajdowali sporą przyjemność w odgrywaniu roli służących udowadniając towarzystwu, że mimo swoich wysokich stanowisk umieją bawić się jak zwyczajni ludzie.
— Witamy, witamy, witamy! — zawołał Kettoran dostrzegając zbliżającego się Tollera. — Chodź, napij się z nami, młodzieńcze.
Tollerowi przyszło na myśl, że komisarz odgrywa swą rolę z niejaką przesadą, może z obawy, że ktoś nie zauważy przedstawienia, lecz była to nieszkodliwa słabostka, która zbytnio nie raziła.
— Dziękuję. Chciałbym bardzo wielki puchar ciemnego Kailiana.
Kettoran potrząsnął głową.
— Nie mamy ani wina, ani piwa. Rozumiesz, to sprawa ekonomicznego obciążenia statku. Będziesz musiał uraczyć się brandy.
— W takim razie brandy.
— Naleję ci dobrego gatunku, w najpiękniejszym pucharze, jaki tutaj mam.
Kettoran zanurkował pod stołem, po czym wynurzył się dzierżąc w ręce wypełniony po brzegi kryształ. Kiedy wyciągnął ręce z pucharem, z jego twarzy zniknął nagle jowialny uśmiech, a zastąpił go wyraz niedowierzania i bólu.
Toller szybko pochwycił kielich i z niepokojem patrzył, jak Kettoran przyciska obydwie ręce do dolnej części klatki piersiowej.
— Trye, źle się czujesz? — spytał zatroskany Wotoorb. — Mówiłem ci, że powinieneś więcej odpoczywać.
Komisarz wskazał głową na sekretarza, po czym porozumiewawczo mrugnął na Tollera.
— Ten stary pryk myśli, że mnie przeżyje. — Uśmiechnął się, najwidoczniej nie czując już bólu i wzniósł swój kielich ku Tollerowi. — Za twoje zdrowie, młodzieńcze.
— Za pana zdrowie — odparł Toller niezdolny odwzajemnić się uśmiechem.
Kettoran przyjrzał mu się uważnie.
— Synu, mam nadzieję, że nie poczytasz mi tego za impertynencję, ale nie wyglądasz już jak ten młody, czupu-rny kapitan, który zawiadywał moim statkiem w drodze na Land. Coś ci leży na wątrobie.
— Mnie?! — zaśmiał się Toller z niedowierzaniem. — Nie niepokój się, panie. Nie rozklejam się tak łatwo. A teraz, panowie wybaczą.
Odwrócił się i odszedł od stołu, w głębi duszy poruszony uwagą komisarza. Jeśli ktoś, kto prawie go nie zna, tak łatwo spostrzegł u niego objawy złego samopoczucia, to H jaką miał szansę, że utrzyma szacunek własnej załogi? Fakt, że jego ludzie zaczną go uważać za roślinkę cieplarnianą, więdnącą przy pierwszym chłodniejszym powiewie przeciwności, mógł źle wpłynąć na i tak chwiejną dyscyplinę. Upił trochę brandy i spacerował wokół ogrodu, trzymając się z dala od głośniejszych biesiadników, aż znalazł pustą marmurową ławkę. Usiadł, wdzięczny za chwilę samotności.
Ponad nim topniejący sierp Overlandu usadowił się prawie w centrum Wielkiego Koła, olbrzymiego wiru srebrzystej poświaty, który okupował prawie całe nocne niebo pod koniec roku. Kilka komet rozpościerało w przestworzach ogony, a miriady gwiazd — niektóre jak barwne latarnie powozów — potęgowały iluminację płonąc nieprzerwanie, w przeciwieństwie do mrugających meteorów.
Toller skupił uwagę na swym przeogromnym kielichu, zawierającym z pewnością mniej więcej trzecią część butelki brandy, i pociągał rozgrzewający trunek długimi, regularnymi łykami. W taką noc przyjemnie spędza się czas w towarzystwie kobiety, lecz nawet świadomość, że kilkanaście kroków od niego może stać Yantara zatopiona w wonnym zmierzchu, nie wywołała w jego duszy żadnego odzewu. W taką noc patrzy się też prawdzie w oczy i pozbywa złudzeń, a nagie fakty świadczyły, że Toller zraził do siebie księżnę już wtedy, gdy po raz pierwszy spotkali się jako dorośli ludzie, i że pogardzała nim teraz i będzie nim gardzić tak długo, dopóki nie wymaże go z pamięci.
„Poza tym” wróciła posępna myśl „jak możesz choćby pomyśleć o staraniu się o względy kobiety, kiedy przygląda ci się dwadzieścia jeden miniaturowych szkieletów…”
Toller nadal popijał z metodyczną starannością, aż opróżnił puchar, po czym ocenił, w jakim znajduje się stanie.
Pomimo zmęczenia nie udało mu się jeszcze zapaść w alkoholowe odurzenie. Czuł nadal przewrotną jasność umysłu, mówiącą mu, że nie obejdzie się bez przynajmniej jeszcze jednego wypełnionego po brzegi kielicha, jeśli ma uwolnić się od pełnych wyrzutu spojrzeń dwudziestu jeden dziecięcych szkieletów i pogrążyć w nieświadomości, nim głęboka noc pochłonie świat.
Wstał, trzymając się pewnie na nogach jak dobrze zakorzenione drzewo, i właśnie ruszał w kierunku stołu, by zdać się na szczodrobliwość Kettorana, kiedy ujrzał zbliżającą się do niego kobietę. Była szczupła i ciemnowłosa i nim mógł lepiej przyjrzeć się jej twarzy, wiedział, że to Yantara. Miała na sobie pełne umundurowanie — bez wątpienia, by utrzymać dystans wobec oficerów, skłonnych zapomnieć o randze w wirze hulanki — i Toller zebrał wszystkie siły w przewidywaniu utarczki słownej. Nie musiał długo czekać.