— Co widzę? — odezwała się lekkim tonem. — Bez szabli? Ach, oczywiście! Jak mogłam zapomnieć, w naszej gromadce nie ma ani jednego króla, którego można by nadziać na szpikulec.
Toller skinął głową na znak, że jego uwagi nie uszła aluzja do dziadka, przez sobie współczesnych ochrzczonego Zabójcą Króla.
— Bardzo śmieszne, kapitanie. — Chciał ją wyminąć, lecz ona zatrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Czy to wszystko, co macie mi do powiedzenia?
— Nie. — Toller poczuł, że ten nieoczekiwany kontakt fizyczny zbił go z tropu. — Dodam jeszcze, że idę ponownie napełnić swój puchar.
Yantara spojrzała mu w twarz lekko marszcząc brwi, gdy odczytała jej wyraz.
— Co się z wami dzieje?
— Chyba nie rozumiem pytania.
— Gdzie się podział wielki wojownik, Toller Maraąuine Drugi, którego nie imają się kule? Ma dziś wieczór wychodne?
— Nigdy nie byłem dobry w zagadkach, kapitanie — odparł Toller głucho. — A teraz, jeśli pani pozwoli, chciałbym połknąć następną porcję mikstury nasennej komisarza Ket-torana.
Yantara ujęła dłoń, w której trzymał puchar, i pochyliła nad nim głowę, a ciepło jej dotyku rozprysło się po jego skórze jak bursztynowe iskierki.
— Brandy? Czy możecie przynieść także i mnie? Ale nie w tak gigantycznym kielichu.
— Chcecie, żebym przyniósł wam drinka? — spytał Toller świadom, że sprawia wrażenie niezbyt rozgarniętego.
— Tak, jeśli nie macie nic przeciwko temu. — Yantara usadowiła się wygodnie na marmurowej ławce. — Poczekam tutaj na was.
Lekko skonsternowany Toller podążył do stołu z przekąskami, gdzie otrzymał kolejny ogromny puchar brandy dla siebie, a normalny dla Yantary, przy akompaniamencie całej masy uśmieszków i mrugnięć ze strony Kettorana i Wotoorba. Kiedy powracał do ławki, w ogrodzie pojawiła się pterta. Bąblowaty tułów połyskiwał, lecz był słabo widoczny w przyćmionym świetle. Kiedy unosiła się w słupie ciepłego powietrza nad jednym z ognisk, dostrzegła ją grupa birbantów. Pohukując z uciechy, zaczęli rzucać dużymi gałęziami i kamieniami. Jeden z patyków przeszył ptertę. Nagle przestała istnieć. Widzowie podnieśli wiwat.
— Widzieliście to? — spytała Yantara, gdy Toller zbliżył się do niej. — Posłuchajcie tylko! Rżą z uciechy, bo udało im się coś uśmiercić.
— W swoim czasie pterty uśmierciły wielu z naszych — odparł Toller sucho. Wliczając w to dwadzieścioro… jeden nie narodzonych dzieci.
— A wiec pochwalacie zabijanie ich dla sportu?
— Nie, nie — odparł Toller czując, że powraca stary antagonizm Yantary i że nie jest w stanie sobie z nim poradzić. — Nie pochwalam zabijania czegokolwiek dla sportu czy z innych powodów. Ostatnio widziałem tak krwawe żniwo śmierci, że starczy mi na całe życie.
— Czy to wam właśnie dolega?
— Nic mi nie dolega.
— Wiem, a wiec o to chodzi. To, że coś dolega, jest zupełnie normalne u… — Yantara urwała. — Przepraszam. Jestem wścibska i moje uwagi są nie na miejscu.
— Czy prosiliście o drinka tylko po to, by mieć czym zająć ręce? — Toller pociągnął łyk brandy, powstrzymując grymas cisnący mu się na usta, gdy nadmierna ilość trunku zapiekła go w gardle.
— Dlaczego tak zdecydowanie chcecie się upić dziś wieczór?
— Czy to jest wasz zwykły sposób prowadzenia rozmowy? — Toller żachnął się gniewnie. — Jeśli tak, to byłbym wam wdzięczny, gdybyście sobie poszli i przysiedli się gdzieś indziej.
— Jeszcze raz przepraszam. — Yantara uśmiechnęła się pojednawczo i upiła łyk z kielicha. — Dlaczego więc ty nie poprowadzisz rozmowy, Tollerze?
Nieoficjalny, a nawet ciepły ton, kiedy wypowiedziała jego imię, zdziwił Tollera i pogłębił tajemnicę zmiany jej nastawienia w stosunku do niego. Spojrzał w zamyśleniu na Yantarę i odkrył, że w przyćmionym świetle jej twarz była nierealnie piękna, doskonała harmonia jej rysów mogła zaistnieć jedynie w wyobraźni natchnionego artysty. Uświadomił sobie, że jego marzenia nagle i niespodziewanie się urzeczywistniły: ona z całą swoją niewiarygodną kobiecością siedziała tuż obok niego. W dodatku ta noc była stworzona do miłości. I jej miękki głos przejmował go dreszczem. Przecież obowiązkiem każdego człowieka jest cieszyć się chwilami szczęścia, jakie los mu zsyła — bez względu na to, jak wiele malutkich szkieletów przyszłoby mu oglądać — ponieważ natura stwarzała miliony istot każdego gatunku z tego prostego powodu, że niektóre z nich skazane były na zgubę. Zatem jeśli któryś z członków szczęśliwej większości przegapiał okazję, by w pełni nacieszyć się życiem, to popełniał zdradę wobec tych nielicznych za niego poświęconych. Wyłącznie od niego zależało teraz, czy zdobędzie obiekt swoich pragnień, ukazując jej swoją siłę, odwagę, uprzejmość, męskość, wiedzę, poczucie humoru i szlachetność. „Może najlepiej zacząć od wyrafinowanego komplementu” pomyślał.
— Yantaro, wyglądasz tak… — Urwał przeszyty spojrzeniami oczu, które zgasły w dwudziestu jeden czaszkach wielkości pięści i usłyszał własne słowa, jak postronny słuchacz. — Co tu się dzieje? Zwykle gdy się spotykamy, zachowujecie się arogancko, a teraz nagle mówimy sobie po imieniu w ciepłej, przyjacielskiej atmosferze. Co wy knujecie?
Yantara zaśmiała się i żachnęła jednocześnie.
— Arogancja! I ty mi mówisz o arogancji! Ty, który zbliżając się do kobiety pobrzękujesz zbroją męskości i wywijasz w powietrzu swoją falliczną szablą?!
— To jest najobrzydliwsze…
Yantara uciszyła go, unosząc dłoń z rozcapierzonymi palcami, jak kratą dzielącą ich oczy i usta.
— Błagam cię, Tollerze, nic już nie mów! Żadne z nas nie ma dziś na sobie zbroi, toteż możemy się łatwo zranić. Zaakceptujmy rzeczy takimi, jakie są przez tę jedną godzinę; wypijmy razem drinka i porozmawiajmy. Przystaniesz na to?
Toller uśmiechnął się.
— Czy jakikolwiek rozsądny mężczyzna mógłby odrzucić taką propozycję?
— Świetnie! Zatem powiedz mi, dlaczego nie jesteś już Tollerem Maraquine’em, jakiego dotąd znałam.
— Powróciliśmy do tego samego tematu., — Nigdy go nie porzucaliśmy.
— Ale… — Toller przez chwilę spoglądał na nią w zakłopotaniu, a potem stało się to, co wydawało się nie do pomyślenia. Zaczai swobodnie mówić o tym, co leżało mu na sercu, wyznając swoją świeżo odkrytą słabość, przyznając się do kiełkującego w nim przekonania, że nigdy nie będzie w stanie żyć tak, by dorównać przykładowi, jaki dał mu dziadek. W pewnym momencie, gdy opisywał tragiczne znalezisko na stacji pomp w Sty-vee, głos mu się załamał i zdjął go przeraźliwy strach, że nie będzie w stanie mówić dalej. Skończywszy upił łyk brandy, lecz mu nie smakowała. Odstawił puchar na bok i siedział bez ruchu, wpatrując się w swoje dłonie, zastanawiając się, dlaczego drży, jak człowiek, który właśnie przeszedł najcięższą próbę w swoim życiu.
— Biedny Toller — powiedziała cicho Yantara. — Co takiego zrobiło ci życie, że wstydzisz się subtelniejszych uczuć?
— Masz na myśli słabości?