Выбрать главу

— Nie jest słabością współczucie, przeżywanie rozterek ani potrzeba ludzkiego kontaktu.

Toller pomyślał, że oto ma okazję załatania niektórych dziur w stworzonym przez siebie wizerunku.

— Przydałoby mi się dużo ludzkiego kontaktu — odparł kwaśno. — Pod warunkiem, że będzie to odpowiedni rodzaj.

— Nie mów tak, Tollerze. Nie ma potrzeby. — Yadtara odstawiła kielich i przerzuciła nogę przez ławkę, usadawia-jąc się twarzą do Tollera. — Możesz mnie dotknąć, jeśli tego chcesz.

— Nie w ten sposób… — Toller zamilkł, gdy Yantara ujęła jego dłonie i przyciągnęła je do swoich piersi. Czuł, jakie są ciepłe ł twarde nawet przez gęsto haftowany materiał munduru kapitana. Przysunął się bliżej.

— Nie zrozum mnie źle — wyszeptała Yantara. — Nie zamierzam dzielić z tobą łoża. Ta ilość ludzkiego kontaktu w zupełności odpowiada wymogom chwili. — Jej usta rozchyliły się lekko, śląc zaproszenie do pocałunku, a on przyjął je jak we śnie, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje. Nieskończona kobiecość Yantary zawładnęła jego zmysłami, a odgłosy ogrodu zmieniły się w odległe szemranie. Trwali w tej samej pozycji przez długi, nieokreślony czas, może dziesięć minut, może dwadzieścia, powtarzając pocałunek wciąż od nowa, bez wytchnienia, nie czując potrzeby, by zmieniać lub posunąć się dalej w tym akcie cielesnego zjednoczenia. Kiedy się wreszcie rozdzielili, Tol-ler czuł, że wróciły mu siły, że znów jest sobą. Posłał Yantarze uśmiech, który ona odwzajemniła, oboje siedzieli tak przez chwilę, po czym wybuchnęli śmiechem. Toller poddał się uczuciu ulgi i odprężenia, jakie zwykle następuje po cielesnym zjednoczeniu, lecz to było głębsze i zawierało zapowiedź większej trwałości.

— Nie wiem, co ze mną zrobiłaś — oświadczył. — Ale aptekarz mógłby zostać bogaczem, gdyby mógł zamknąć takie lekarstwo w słoju.

— Nic nie zrobiłam.

— Ależ zrobiłaś! Pobyt na tej planecie tak mnie wykończył, że nawet obmierzła mi perspektywa okrążenia jej na statku. A teraz, ni z tego, ni z owego, znów się nie mogę go doczekać. Oczywiście nie będziemy podróżować razem, ale nieustannie będę śledził twój statek, dzień w dzień, a w nocy nie będzie żadnego lądowania w tych miastach-grobow-cach. Dopilnuję tego…

— Toller! — Yantara posłała mu dziwnie ostrożne spojrzenie. — Mówiłam ci, żebyś mylnie nie tłumaczył tego, co zaszło między nami.

— Ależ zapewniam cię, że nic sobie z góry nie zakładam. — Toller mówił szybko i bez zająknienia, dobrze wiedząc, że kłamie, ogarnięty radosną pewnością, że pod tym względem zna Yantarę lepiej niż ona samą siebie. — Mówię tylko, że…

— Przepraszam, że ci przerywam — wpadła mu w słowo księżna. — Ale mimo wszystko zakładasz jedną ważną rzecz.

— Mianowicie?

— Że wezmę udział w tym locie. Toller drgnął.

— A jak mogłabyś nie wziąć udziału? Jesteś tutaj, ponieważ jesteś kapitanem sterowca, a lot dookoła planety stanowi najważniejszą część całej misji. Komandor Sholdde nie zwolni cię z niego.

Yantara uśmiechnęła się niemal wstydliwie.

— Muszę ci się przyznać, że spodziewałam się pewnych problemów z jego strony, lecz wychodzi na to, że moja ukochana babka, Królowa Daseene, przewidziała taki obrót rzeczy i poinstruowała komandora, żeby nie odmawiał moim prośbom. — Uśmiech ponownie zaigrał na jej ustach. — Czuję, że nie będzie ronił łez, kiedy odlecę.

— Odlecisz?! — Toller dokładnie zrozumiał słowa Yan-tary, lecz mimo to usta same wymówiły pytanie. — Dokąd masz zamiar się udać?

— Do domu oczywiście. Brzydzę się tym wymęczonym i ponurym światem nawet bardziej niż ty, Tollerze, toteż jutro uciekam stąd i lecę z powrotem na Overland. Wątpię, by kiedykolwiek coś potrafiło mnie zmusić, bym tu wróciła. — Yantara wstała, symbolicznie zrywając więzy grawitacji Landu, oddzielając się od Tollera międzyplanetarną przepaścią, a kiedy znów przemówiła, w jej głosie brzmiała nutka nieszczerości, która zabolała go jak cios w twarz.

— Może zobaczymy się znowu w Prądzie. Kiedyś w przyszłości.

Rozdział 6

Diviwidiv podryfował w kierunku stanowiska wido-P J kowego teleskopu elektronicznego, gdzie poczekał, „Xx aż Xa wyreguluje urządzenie. Kiedy obraz wewnątrz okularu ustabilizował się, jego oczom ukazała się stosunkowo niewielka część planety, reszta zaś rozpłynęła się promieniście i zniknęła. Divivvidiv zdawał się spoglądać pionowo w dół przez okno, z którego widok przesłaniały kłęby chmur nakładając się na brunatnożółte wzory lądów. W samym środku znajdował się nieduży, srebrzysty półksiężyc przypominający miniaturowy miesiąc; w jakiś tajemniczy sposób zamrożony znieruchomiał w miejscu. Bliższa obserwacja obiektu ujawniła, że była to brązowa kula z jednej strony oświetlona światłem słonecznym. Diviwidiv rozpoznał płócienny balon, jeden z tych, których Pierwotni używali, by podróżować pomiędzy swoimi planetami. Kiedy wznosił się w kierunku strefy nieważkości, podczepiona pod nim gondola pozostawała optycznie niedostrzegalna, jednak Xa widział załogę za pomocą innych sposobów.

— Jest ich pięcioro, Ukochany Stwórco — przemówił. — Wszyscy rodzaju żeńskiego, co jest raczej niezwykłe, jeśli polegać na naszych dotychczasowych obserwacjach tej rasy.

— Czy wiedzą o istnieniu stacji? Lub o tobie? Zapadła chwila ciszy.

— Nie, Ukochany Stwórco. Statek, należący do grupy, obserwowanej uprzednio, powraca na ojczystą planetę z powodów, które, choć dla mnie niejasne, mają oczywisty związek ze stanem emocjonalnym dowódcy. Nikt tam nie myśli o tym, by obserwować czy badać nasze poczynania.

Oświadczenia Xa były prawidłowo i wytwornie sformułowane, jednak zawierały niestosowne telebarwy. Diviv-vidiviemu skojarzyły się one ze złością i arogancją. Nie miał też specjalnych problemów z ustaleniem najbardziej prawdopodobnego źródła tych uczuć.

— Czy przewidujesz, że nas dostrzegą?

— To właściwie nieuniknione — odparł Xa. — Prawdę mówiąc, z pewnością dojdzie do kolizji. Najwidoczniej statek Pierwotnych nie porusza się wcale w poziomie, a moje ciało, jak ci zresztą wiadomo, rozszerza się obecnie w maksymalnym tempie.

Diviwidiv natychmiast wycofał się na wyższy poziom mózgu, gdzie mógł rozważyć problem, nie narażając się na podsłuch ze strony Xa. Zlikwidowanie pięciu prymitywnych dwunogów byłoby zdarzeniem zupełnie błahym, szczególnie jeśli spojrzy się na nie z perspektywy wydarzeń, mających się wkrótce rozegrać w tej części kosmosu. Niemniej jednak w tym wypadku musiałby osobiście podjąć decyzję, a do tego zabójstwo miałoby miejsce tak blisko…

Wszystko to oraz jego bezpośrednie zaangażowanie prowadziłoby do wytworzenia się połączenia umysłowego pomiędzy nim a tą piątką, której życie miało się wkrótce zakończyć. W rezultacie Divivvidiv doświadczyłby pięciokrotnego refluksu. Refluks był to nagły, niewiarygodnie gwałtowny i niewytłumaczalny przypływ aktywności psychicznej, następujący zawsze w sekundę lub dwie po uśmierceniu istoty rozumnej. Nawet wtedy, gdy powloką cielesna została unicestwiona w jednej sekundzie i teoretycznie nie powinna już zachodzić żadna interakcja umysłowa z uśmierconą istotą, zawsze pojawiał się ten przenikliwy ból, dręczący, oczyszczający, niewypowiedziany ból, to chwilowe olśnienie duchowe wywierające głęboki wpływ na tych, którzy je poczuli.

Wielu sądziło, że sam fakt zachodzenia refluksu dowodzi, iż życie jednostki toczy się dalej po śmierci. Według nich jakiś składnik umysłowo-cielesnej całości przeobraża się w nową formę istnienia. Inni, o bardziej materialistycz-nych poglądach, uważali, że sposób, w jaki siła refluksu maleje wraz z odległością, wskazuje, iż istnieją jeszcze inne dziedziny fizyki, a naukowcy dussarrańscy muszą je dopiero odkryć.