— W ten sposób nic nie wskórasz, młodzieńcze — odezwał się komisarz Kettoran, gdy nie zauważony zbliżył się do Tollera, torując sobie drogę między stertami drewna i innymi materiałami budowlanymi. Ubrany był w szarą togę zwykłą dla dostojników jego rangi, lecz pozbawioną emblematów z drewna brakka i emalii. Ktoś inny przebywałby w odosobnieniu wygodnej kwatery lub przechadzał w towarzystwie swojej świty, jednak Kettoran lubił wałęsać się samotnie po bazie nie zawadzając nikomu. — Zamiast snuć się z głową w chmurach jak dziewica, co dostała kolki — rzekł — powinieneś nadzorować załadunek swojego statku.
— Zajmuje się tym porucznik Correvalte — odparł Toller obojętnie. — 1 pewnie radzi sobie lepiej niż ja.
Kettoran nasunął głębiej na oczy rondo kapelusza tworząc cienistą zasłonę, zza której posłał Tollerowi uważne spojrzenie.
— Posłuchaj, mój chłopcze. Wiem, że to nie moja sprawa, ale zadurzenie w księżnej Yantarze źle wróży twojej karierze.
— Dziękuję za radę. — Toller poczuł się głęboko dotknięty słowami starego komisarza, lecz zbyt go szanował, by okazać swoją złość inaczej niż przez zaprawioną sarkazmem odpowiedź. — Będę pamiętał o waszej przestrodze.
Kettoran posłał mu słaby, smutny uśmiech.
— Wierz mi, synu. Nim się spostrzeżesz, te dni, które wydają się ciągnąć bez końca napęczniałe bólem, zmienią się w odległe wspomnienia. Co więcej, wydadzą ci się niemal beztroskie w porównaniu z tym, co cię jeszcze w życiu czeka. Postępujesz głupio nie wykorzystując ich w pełni.
Jakaś nutka w głosie Kettorana poruszyła Tollera, odciągając jego myśli od własnych spraw.
— Niewiarygodne — rzekł wykorzystując szczególną bliskość, jaka zawiązała się między nimi podczas międzyplanetarnej przeprawy. — Nigdy bym się nie spodziewał, że usłyszę Trye’a Kettorana przemawiającego jak stary człowiek.
— A ja nigdy bym się nie spodziewał, że będę stary. Był to los zarezerwowany wyłącznie dla innych. Zastanów się nad tym, co ci mówię, synu. I nie bądź głupcem.
Komisarz ścisnął ramię Tollera swoją chudą dłonią, po czym obrócił się i odszedł w kierunku wschodniego skrzydła Wielkiego Pałacu. Jego krok stracił nieco ze zwykłej sprężystości.
Marszcząc brwi Toller patrzył przez chwilę na oddalającą się postać.
— Panie! — zawołał powodowany nagłym niepokojem. — Czy wszystko z wami w porządku?
Kettoran widać nie słyszał, bo szedł dalej i wkrótce zniknął mu z oczu. Zaniepokojony stanem zdrowia komisarza Toller poczuł się w jakiś sposób zobowiązany, by zastosować się do udzielonej mu rady. Dokładał wszelkich starań, by iść za głosem bez wątpienia mądrych, filozoficznych słów — był przecież młody i zdrowy, a życie dopiero się przed nim otwierało — lecz za każdym razem, gdy próbował zmusić się do wesołości, osiągał jedynie to, że na nowo zalewała go fala cierpienia. Jakaś część jego duszy była głucha na słowa rozsądku.
Powrócił do statku i wspiąwszy się na pokład zaczął kierować przygotowaniami do podróży z ponurą niedbało-ścią, która, jak wiedział, z pewnością rzuci się w oczy załodze. W odpowiedzi na to porucznik Correvalte zachowywał się jeszcze sztywniej i poprawniej niż zwykle. Podróż miała trwać około sześćdziesięciu dni przy założeniu, że nie natrafią na żadne przeszkody, a gondola nie była wcale przestronna, biorąc pod uwagę, że osiem osób miało w niej spędzić tak długi czas. Nawet w idealnych warunkach napięcie psychiczne byłoby znaczne, a jeśli dowódca od samego początku dawał jasno do zrozumienia, że nie ma najmniejszej ochoty brać udziału w tej misji, to można było przewidywać poważne problemy z zachowaniem dyscypliny i morale załogi.
Ostatecznie dopełniono wszystkich formalności i na statku dowódcy floty rozległa się trąbka, dając znak do odlotu. Cztery statki powietrzne wystartowały równocześnie, a basowe dudnienie ich silników przetoczyło się przez parki okalające Pięć Pałaców i dalej w skąpane w słońcu podmiejskie okolice Ro-Atabri. Toller stał przy relingu z dłonią na rękojeści szabli, zostawiwszy sterowanie statkiem Correvalte’owi, i patrzył na rozrastający się w oczach ogrom starego miasta. Słońce stało wysoko na niebie, w pobliżu srebrnego dysku Overlandu, i pokład gondoli spoczywał w całości w cieniu eliptycznego balonu, co sprawiało, że okolica zdawała się jaśnieć wyjątkowo żywymi, jaskrawymi barwami. W tradycyjnej architekturze kol-corroniańskiej wykorzystywano powszechnie pomarańczowe i żółte cegły rozmieszczając je w skomplikowanych romboidalnych układach, na rogach i brzegach ozdobionych czerwonym piaskowcem, toteż z małej wysokości miasto wyglądało jak błyszcząca mozaika, której migotliwe kontury rozmazywały się w oczach. Kolorytu obrazu dopełniały drzewa w różnych fazach wegetacji, tworząc wyspy mieniące się gamą barw, od jasnej zieleni, przez miedź, do ciemnego brązu.
Statki zatoczyły nad bazą prawie pełne koło i obrały kurs na północny wschód, szukając pasatów, na których można żeglować, oszczędzając zapasy kryształów napędowych. Loty zwiadowcze wykazały, że na trasie nie zabraknie dojrzałych drzew brakka, lecz wydobywanie zielonych i purpurowych kryształów byłoby zbyt czasochłonne, dlatego zamierzano odbyć całą podróż, korzystając jedynie z zapasów pokładowych.
Toller westchnął bezwiednie, kiedy Ro-Atabri zaczęło topnieć w oddali za rufą statku, a wypukłe budowle rozmazywały się w poziome wstęgi. Podróż, wraz z perspektywą nieodłącznej nudy i niedostatków, rozpoczęła się na poważnie i nadszedł czas, by się z tym pogodzić. Uświadomił sobie, że Baten Steenameert, awansowany ostatnio do rangi sierżanta, uważnie mu się przygląda, mijając go w drodze na dolny pokład. Pąsowa twarz Steenameerta nie zdradzała uczuć, ale Toller wiedział, że swoją melancholią zarażał tego młodzieńca, od czasu gdy wyruszyli z ojczystego świata, wykazującego względem niego wytrwałą lojalność. Toller uniósł dłoń, by go zatrzymać.
— Nie musicie się tak martwić — powiedział. — Nie mam zamiaru rzucić się za burtę.
Steenameert wyglądał na zaskoczonego.
— Panie kapitanie…
— Nie musisz udawać przede mną niewiniątka, młody człowieku. — Toller był starszy od sierżanta tylko o dwa lata, lecz zwracał się do niego tym samym ojcowskim tonem, którego Trye Kettoran używał wobec niego, świadomie starając się naśladować powagę i stoicyzm komisarza. — W bazie krążą dowcipy na mój temat, mam rację? Rozeszła się pogłoska, że tak zgłupiałem na punkcie pewnej damy, że z trudem rozróżniam dzień od nocy.
Rumieniec na gładkich policzkach Steenameerta pogłębił się, kiedy ściszył głos, by nie słyszał go Correvalte, stojący za pulpitem sterowniczym.
— Panie, jeśli ktokolwiek odważyłby się mówić źle o panu w mojej obecności, to ja…
— Nikt nie wymaga, byście w moim imieniu staczali bitwy — przerwał Toller twardo, zwracając się w takim samym stopniu do swojego wewnętrznego ja, jak do kogokolwiek innego i zaraz dostrzegł, że coś odciągnęło uwagę Steenameerta.
Sierżant odezwał się, nim jeszcze Toller zdążył sformułować pytanie.
— Panie kapitanie, chyba otrzymujemy wiadomość. Toller spojrzał za siebie w kierunku Ro-Atabri i ujrzał mrugający punkt silnego światła pomiędzy nawarstwionymi, sprasowanymi wstęgami miasta. Z miejsca zabrał się do odczytywania kodu heliopisu i poczuł dziwny dreszcz, lodowatą mieszankę podekscytowania i obawy, kiedy odkrył, że świetlna wiadomość dotyczy jego.