Do czasu, gdy Toller dotarł z powrotem do bazy, balon statku podniebnego był dokładnie napełniony i gondola szarpała się na Unie kotwicznej gotowa do lotu na Over-land. Statek podrygiwał wewnątrz drewnianego trójkątnego boksu, sprawiając wrażenie ogromnej, rozumnej istoty, zniecierpliwionej przymusowym bezruchem. Dodatkową oznaką pośpiechu był fakt, że komandor Sholdde oczekiwał na Tollera przy ogrodzeniu, a nie w swoim biurze.
Skinął niedbale głową, najwidoczniej będąc w złym humorze, gdy Toller z Correvalte’em i Steenameertem u boku zbliżył się dziarsko i zasalutował. Komandor przeczesał palcami swoje krótko przystrzyżone stalowoszare włosy i rzucił Tollerowi gniewne spojrzenie.
— Kapitanie Maraąuine — odezwał się. — Chcę, żebyście wiedzieli, że jest to dla mnie przeklęta niedogodność. Niedawno pozbawiono mnie jednego kapitana, a teraz muszę poszukać sobie następnego.
— Porucznik Correvalte jest doskonale przygotowany, by zająć moje miejsce podczas lotu dookoła planety, panie i komandorze — odparł Toller. — Bez wahania rekomenduję i go do natychmiastowej nominacji na pełnego kapitana.
— Naprawdę? — Sholdde zmierzył Correvalte’a twardym, krytycznym spojrzeniem, które sprawiło, że wyraz zadowolenia widoczny na twarzy porucznika szybko wyparował.
— Komandorze — spytał Toller — czy komisarz Kettoran jest bardzo chory?
— Według mnie wygląda, jakby już umarł — odparł Sholdde obojętnie. — Ciekawe, dlaczego chciał, abyście właśnie wy odstawili go do domu.
— Nie mam pojęcia, panie komandorze.
— Ja też tego nie rozumiem. Wygląda mi to na dziwny wybór. Nie wyróżniliście się niczym specjalnym podczas tej wyprawy, Maraąuine. Miałem cały czas nadzieję, że w końcu potkniecie się o ten antyczny kawałek stali, który z takim uporem wieszacie sobie przy boku.
Toller bezwiednie dotknął rękojeści szabli czując, jak płoną mu policzki. Komandor wystawił go na niepotrzebną hańbę, ubliżając mu w obecności osób o niższej randze. Wszystko, co Toller mógł zrobić, to zaznaczyć swój protest, dając do zrozumienia, że uważa takie uwagi za stratę cennego czasu.
— Panie komandorze, jeśli komisarz miewa się tak źle, jak mówicie…
— Dobrze, już dobrze, idźcie do diabła. — Sholdde rzucił okiem na Steenameerta. — Czy ten człowiek został najemnikiem rodziny Maraquine’ów i częścią waszej osobistej świty?
— Panie komandorze, sierżant Steenameert jest doskonałym pilotem i jego pomoc byłaby nieoceniona przy…
— A bierz go sobie! — Sholdde obrócił się i oddalił, nawet nie salutując, co można było potraktować tylko jako następną bezpośrednią zniewagę.
„A więc to tak” pomyślał Toller, zaalarmowany wzmianką komandora o rodzinie Maraquine’ów. „Mój dziadek był najsłynniejszym wojownikiem w historii Kol-corronu, mój ojciec jest jednym z najbłyskotliwszych i najpotężniejszych ludzi wśród żyjących, i nawet tacy jak Sholdde nienawidzą mnie z tego powodu. Czy dlatego, iż podejrzewają, że w tajemnicy wykorzystuję wpływy mojej rodziny? Czy też może dlatego, że otwarcie ich nie wykorzystując wykazuję się specjalnym rodzajem egotyzmu? A może po prostu zawstydzam ich i drażnię, odmawiając łapania się okazji, za które oni oddaliby…”
Przeciągły huk palnika statku odbijający się echem w przestronnej powłoce balonu, wdarł się w rozmyślania Tollera. Poklepał Correvalte’a po ramieniu na pożegnanie, podbiegł wraz z Steenameertem do gondoli i wspiął się do środka. Sierżant obsługi naziemnej, który stał przy pulpicie kontrolnym palnika, utrzymując statek w gotowości, zasalutował i ruchem głowy wskazał na kajutę dla pasażerów.
Toller podszedł do sięgającej pasa, wyplatanej z trzciny ścianki i spojrzał w dół. Komisarz Kettoran spoczywał na sienniku przykryty, mimo panującego upału, grubą derką. Jego pociągła twarz była przeraźliwie blada, ze zmarszczkami wyrytymi przez wiek i zmęczenie, lecz oczy błyszczały żywo. Mrugnął do Tollera i pomachał chudą dłonią w słabym geście pozdrowienia.
— Podróżujecie samotnie, panie? — spytał Toller zaniepokojony. — Bez medyka?
Po twarzy Kettorana przemknął pogardliwy grymas.
— Te konowały nigdy nie dostaną mnie w swoje łapy.
— Ależ skoro jesteście chorzy…
— Doktor potrafiący uleczyć moją dolegliwość jeszcze się nie narodził — odparł Kettoran prawie z satysfakcją. — Nie cierpię na nic innego, jak niedostatek czasu. A mówiąc o czasie, młodzieńcze, miałem wrażenie, że ty także gorąco pragniesz jak najszybciej powrócić na Overland.
Toller wymamrotał przeprosiny i obrócił się do sierżanta, który natychmiast odsunął się od pulpitu sterowniczego, i przesadził burtę gondoli. Zatrzymawszy się jeszcze na kilka sekund na zewnętrznym stopniu wytłumaczył Ste-enameertowi, gdzie znajduje się całe niezbędne zaopatrzenie, włącznie z kombinezonami. Gdy tylko zeskoczył i zniknął z pola widzenia, Toller wpuścił do powłoki dużą ilość gorącego gazu i wybrał liny kotwiczne.
Statek podskoczył z przyspieszeniem spotęgowanym siłą nośną wytworzoną w momencie, gdy górna część balonu wpłynęła w strumień powietrza nad ogrodzeniem. Zdając sobie sprawę, że ten dodatkowy wypór zniknie, kiedy balon w całości wejdzie w zachodni prąd powietrzny i zacznie się z nim poruszać, Toller nie wyłączał palnika. Pomimo że statek był obciążony znacznie poniżej dopuszczalnego ciężaru, kołysał się w powolnym rytmie, jakby tańczył, przystosowując się do innego środowiska powietrznego. Steenameert złapał się teatralnie za brzuch, a od strony ukrytego za łozinową ścianką komisarza dobiegł cichy jęk skargi.
Po raz drugi w przeciągu ostatniej godziny rozległa panorama Ro-Atabri poczęła oddalać się od Tollera, lecz tym razem uciekała pionowo w dół. „Nie mogę uwierzyć, że to wszystko naprawdę się dzieje” pomyślał rozmarzony, odurzony tym obrotem spraw. Nie dalej, jak kilka minut temu dręczyły go obawy, że już nigdy nie ujrzy Yantary Dervonai, a teraz oto leci do niej, stawiając się na spotkanie zgotowane im przez przeznaczenie.
„Wkrótce już znów zobaczę Yantarę” powiedział do siebie. „Choć raz wszystko dzieje się po mojej myśli”.
Toller nic nie jadł przez cały dzień i wypił jedynie kilka łyków wody, za mało, by uzupełnić odwodnienie powstałe w wyniku pocenia się w suchym powietrzu wyższych partii atmosfery. Urządzenia sanitarne na statkach podniebnych były z konieczności prymitywne i kłopotliwe w użyciu nawet w idealnych warunkach, a w strefie nieważkości ich słabe strony — łącznie z tym, że uwłaczały godności osobistej — stawały się tak dokuczliwe, że znaczna część podróżujących wolała wstrzymywać naturalne potrzeby na tyle, na ile było to możliwe przez jeden dzień po każdej stronie inwersji. Taki system nie sprawiał większych kłopotów zdrowym, dorosłym ludziom, lecz komisarz Kettoran rozpoczął podróż straszliwie osłabiony i teraz, czym wzbudzał niepokój Tollera, zdawał się zużywać resztki sił po prostu na utrzymywanie się przy życiu.
— Zabierz stąd tę wstrętną papkę — mruknął zrzędliwie do Tollera. — Nie zgadzam się, aby na stare lata karmiono mnie jak niemowlę, a zwłaszcza za pomocą tego odrażającego smoczka.
Zbity z tropu Toller obracał w dłoni stożkowaty pojemnik wypełniony letnią zupą, którą chciał nakarmić komisarza.
— To wam dobrze zrobi, panie.
— Mówisz jak moja matka.
— Czy to powód, żeby odmawiać pożywienia?