Выбрать главу

— Przestań mędrkować, młodzieńcze. — Przez nieduży otwór w stercie pledów otulających komisarza wydobyła się biała chmura jego oddechu.

— Starałem się tylko…

— Moja matka umiała przyrządzać lepsze jedzenie niż którykolwiek z tych kucharzy — ciągnął w zadumie Ket-toran, nie zwracając uwagi na Tollera. — Mieliśmy dom w zachodniej części Greenmount, nawiasem mówiąc niedaleko miejsca, gdzie mieszkał twój dziadek, i wciąż pamiętam, jak wjeżdżało się na wzgórze na skraju naszych posiadłości, zgadując od razu, jedynie po zapachach, czy matka przygotowuje kolację. Odwiedziłem to miejsce kilka dni po tym, jak wylądowaliśmy w Ro-Atabri, lecz cała okolica spłonęła podczas zamieszek, zupełnie ogołocona, właściwie bez żadnego całego budynku. Idąc tam zrobiłem błąd. Powinienem był zachować dawne wspomnienia.

Na wzmiankę o swoim imienniku Toller nastawił ucha.

— Czy w tamtych czasach widywaliście mojego dziadka?

— Czasami. Trudno zresztą było go nie zauważyć, był z niego kawał chłopa. Ale częściej widywałem jego brata, Laina, jak chodził tam i z powrotem od swojego domu do oficjalnej rezydencji Lorda Filozofa w Greenmount Peel.

— Jak wyglądał mój… — Toller urwał zaalarmowany nieznaczną, ale raptowną zmianą otoczenia. Podniósł się na nogi i chwyciwszy biegnącą w poprzek pokładu linę, by nie wyfrunąć z gondoli, rozejrzał się dookoła. Opatulony w kombinezon Steenameert siedział przy pulpicie sterowniczym przypięty pasami do stanowiska. Utrzymywał pracę głównego silnika na stałym poziomie, niezbędnym, by kontynuować lot pionowy, i zupełnie nie wyglądał na zaniepokojonego. W kwadratowym mikrokosmosie gondoli wszystko wydawało się zupełnie normalne, a poza relingiem znajome wzory gwiazd i świetlistych mgławic błyszczały jednostajnie na ciemnogranatowym niebie.

— Panie kapitanie? — Okutana anonimowa figura, jaką był teraz Steenameert, poruszyła się lekko. — Czy coś się stało?

Toller jeszcze raz powiódł dookoła badawczym wzrokiem, nim wreszcie udało mu się zdefiniować źródło swojego niepokoju.

— Światło! Coś się zmieniło w oświetleniu! Nic nie za-toważy liście?

— Musiałem akurat mrugnąć. Lecz wciąż nie…

— Jestem zupełnie pewien, że ściemniło się trochę! A przecież od zmierzchu dzieli nas jeszcze godzina.

Skonfundowany i zaniepokojony, żałując, że nie może bezpośrednio przyjrzeć się słońcu, Toller przysunął się bliżej pulpitu i spojrzał w górę przez wlot balonu. Pokryte pokostem płótno powłoki, choć zabarwione na ciemnobrązowe, aby pochłaniać energię słoneczną, do pewnego stopnia przepuszczało światło i widać było geometryczny wzór rozchodzących się promieniście szwów i lin nośnych, podkreślających ogromne rozmiary tej elastycznej kopuły. Toller oglądał to już wiele razy i w tej chwili było dokładnie tak samo jak zawsze. Steenameert także zerknął we wlot balonu, po czym opuścił wzrok w milczeniu.

— Mówię wam, że coś się stało — odezwał się Toller starając się, by zabrzmiało to przekonywająco. — Coś się stało. Coś się zmieniło w oświetleniu… coś jakby… cień.

— Według wysokościomierza znajdujemy się gdzieś w pobliżu poziomu podstawowego, panie kapitanie — odparł Steenameert, najwyraźniej usiłując okazać się pomocnym. — Może lecimy dokładnie pod stacjami obronnymi i padł na nas ich cień?

— To jest prawie niemożliwe. Zawsze istnieje jakiś dryf. — Toller na chwilę zmarszczył brwi, podejmując decyzję. — Obróćcie statek.

— Panie kapitanie, nie sądzę, abym był przygotowany do wykonania inwersji.

— Nie chcę pełnej inwersji. Zrób tylko obrót o dziewięćdziesiąt stopni, tak żebyśmy mogli zobaczyć, co jest nad nami.

Uświadamiając sobie, że wciąż trzyma pojemnik zjedzeniem, cisnął go w kierunku kajuty dla pasażerów. Opadając rożek zawadził o linę bezpieczeństwa i obracając się leniwie pożeglował za burtę gondoli.

Toller uchwycił się relingu i usiłował dojrzeć coś w górze, niecierpliwie oczekując, aż Steenameert odpali jeden z niedużych bocznych silników odrzutowych podczepionych do przeciwległej strony gondoli. Przez moment wydawało się, że praca silnika nie przynosi żadnych efektów prócz cichych skrzypnięć rozpór wokół Tollera. Jednak w chwilę później, po ciągnącym się w nieskończoność oczekiwaniu, wszechświat zaczął niezgrabnie wędrować w dół. Łaciaty dysk Landu zniknął z pola widzenia pod stopami Tollera, a nad jego głową, wyłaniając się ukradkiem zza powłoki balonu, ukazało się widowisko, jakiego jeszcze w życiu nie oglądał.

Połowę nieba zajmowała ogromna, okrągła tafla białych płomieni.

Słońce chowało się właśnie za jej wschodnie obrzeże i w tym punkcie jasność była nie do zniesienia — był on siedliskiem oślepiającego blasku, który rozpryskiwał się miliardami igiełek rozszczepionego światła po całej powierzchni okręgu.

Istniała swoista gradacja intensywności światła rozlewającego się na powierzchni dysku, ale nawet część znajdująca się najdalej od słońca lśniła dość mocno, by bolały oczy. Tollerowi oglądane zjawisko skojarzyło się z obserwowanym z dna, skąpanym w świetle słonecznym, zamarzniętym jeziorem. Spodziewał się, że ujrzy Overland wypełniający dużą połać nieba, lecz planeta skryła się za tą przepiękną, niewytłumaczalną, nierealną tafią diamentowo-białego światła, po której tańczyły i uganiały się ścierające się ze sobą zygzakowate linie kolorów tęczy.

Stojąc przy relingu w zupełnym osłupieniu, Toller zdał sobie naraz sprawę, że niesamowite zjawisko opada w dół z nie malejącą prędkością. Odwrócił się i ujrzał, że Ste-enameert stoi z zadartą głową, rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami, które świeciły jak oglądane dyski — miniaturowe wersje hipnotyzującego go widowiska.

— Powiedziałem dziewięćdziesiąt stopni! — huknął Toller. — Zwolnij obrót.

— Przepraszam, panie kapitanie. — Steenameert przebudził się do działania i boczny silnik zamontowany u spodu gondoli po stronie Tollera plunął miglignowym gazem. Kłęby pary odpłynęły w lodowate powietrze. Odgłos pracy silnika był znikomy, gdyż pochłaniała go otaczająca ich pustka, lecz stopniowo uwidaczniał się efekt i statek podniebny spoczął burtą równolegle do morza białych płomieni.

— Co się tam dzieje? — Dochodzący z kajuty zrzędliwy głos Trye’a Kettorana wyrwał Tollera z wewnętrznego paraliżu.

— Sami spójrzcie za burtę — rzucił w stronę komisarza, po czym zwrócił się do Steenameerta. — Jak myślicie, co to jest? Lód?

Steenameert wolno skinął głową.

— Lód jest jedynym wyobrażalnym wyjaśnieniem, lecz…

— Lecz skąd się tam wzięła taka ilość wody? W stacjach obronnych znajduje się zwykły zapas wody pitnej, ale to zaledwie kilka baryłek… — Toller urwał uderzony nową myślą. — A swoją drogą, gdzie są stacje? Musimy spróbować je zlokalizować. Może tkwią one w tym… — Głos mu się załamał, gdy podobne pytania eksplodowały jak gejzer w jego głowie. — Jaką grubość ma ta potężna tafla lodu? W jakiej odległości od statku się znajduje? Jaką ma szerokość?

Jaką szerokość ma ten krąg?

To ostatnie pytanie powróciło echem w jego świadomości, usuwając pozostałe. Do tego momentu jaśniejące zjawisko, które wyrosło im na drodze, budziło zdziwienie, lecz nie przejmowało lękiem. Czuł się oszołomiony, ale nie zagrożony. Jednak teraz pewne proste założenia aerome-chaniki zaczęły nabierać znaczenia. Niepokojącgo znaczenia. Śmiertelnego znaczenia…

Toller wiedział, że atmosfera otaczająca bliźniacze planety ma kształt klepsydry i że przewężenie pośrodku tworzy pomost powietrzny, prze? który musiały przelatywać statki podniebne. Przeprowadzone w przeszłości eksperymenty wykazały, iż statki powinny trzymać się centralnej części pomostu, w przeciwnym bowiem razie wskutek dużego rozrzedzenia powietrza ich załogi ulegały asfiksji. Głównie z powodu trudności w przeprowadzeniu pomiarów w tym regionie nie znano dokładnej szerokości rdzenia wypełnionego zdatnym do oddychania powietrzem, a według najlepszych szacunków jego średnica nie przekraczała stu mil.