Выбрать главу

Enigmatyczne morze iskrzącego się lodu zatracało kształt na skutek emitowanego blasku i, przy kompletnym braku punktów odniesienia w przestrzeni, mogło unosić się tuż nad statkiem, w odległości dziesięciu mil, dwudziestu, może czterdziestu, a może… Toller nie widział żadnego sposobu na oszacowanie tej odległości, jednak z jego obserwacji wynikało, że tafla lodu zajmuje niemal trzecią część widocznej półkuli nieba, a to dawało wystarczająco dużo informacji, by przeprowadzić podstawowe obliczenia.

Poruszając bezgłośnie ustami wpatrywał się w świetlisty dysk, dokonując w myśli odpowiednich rachunków, i kiedy osiągnął wynik, przejął go nagły chłód, nie mający nic wspólnego z ostrym powietrzem otoczenia. Jeśli tafla lodowa znajdowała się w odległości sześćdziesięciu mil, co było całkiem prawdopodobne, to według niezmiennych praw matematyki była na tyle szeroka, by zablokować pomost powietrzny miedzy Landem a Overlandem.

— Panie kapitanie? — Głos Steenameerta zdawał się dochodzić z innego wszechświata. — Jak daleko według pana jest ten lodowy dysk?

— Doskonałe pytanie — mruknął Toller ponuro, wyjmując lornetkę ze schowka w pulpicie sterowniczym. Wycelował ją w stronę przeszkody, usiłując odszukać wzrokiem jakiś szczegół, lecz widział tylko migocące pole jasności. Słońce skryło się już całkowicie za lodowym kręgiem, na którym światło rozkładało się teraz równo, czyniąc jakiekolwiek próby oszacowania odległości jeszcze trudniejszymi niż przedtem. Odwrócił się od relingu i przetarłszy powieki wierzchem dłoni, by zlikwidować latające mu przed oczami widmowe zielone plamki, odczytał wskazania wysokościomierza. Wskazówka wisiała tuż pod podziałką oznaczającą grawitację zerową.

— Nie można zbytnio polegać na tych urządzeniach, panie kapitanie — zauważył Steenameert, nie mogąc powstrzymać się od pochwalenia się swoją wiedzą. — Kalibruje się je w warsztatach, nie biorąc pod uwagę wpływu niskiej temperatury na sprężynkę i…

— Oszczędźcie mi tych uwag — przerwał mu Toller. — To poważna sprawa. Musimy znać rozmiary tej… tego obiektu.

— Zbliżmy się do niego i zbadajmy, jak szybko się rozszerza.

Toller potrząsnął przecząco głową.

— Mam lepszy pomysł. Nie zamierzam zawracać, chyba że nie będziemy mieli innego wyjścia. Dlatego skierujemy się w stronę obrzeża. Dokładna średnica tego kręgu liczona w milach nie jest wcale taka istotna. Najważniejsze to upewnić się, czy jesteśmy w stanie ominąć przeszkodę, czy nie. Chcecie zostać przy pulpicie?

— Bardzo ceniłbym sobie to doświadczenie, panie kapitanie — odparł Steenameert. — Jaki rytm palnika pan rozkaże?

Toller zawahał się i zmarszczył brwi, żałując, że nigdy wcześniej nie pomyślano o skonstruowaniu wskaźnika szybkości nadającego się do użytku na statkach podniebnych. Doświadczony pilot był w stanie mniej więcej oszacować prędkość, obserwując słabnięcie napięcia linki do otwierania klapy w powłoce, gdy szczyt balonu uginał się pod oporem powietrza, lecz nadmiar zmiennych uniemożliwiał dokładność. Zbudowanie rzetelnego miernika nie przekraczało możliwości technicznych Kolcorronian, ale nigdy nie było takiej potrzeby. Zadanie statków podniebnych polegało na odbywaniu rutynowych lotów pomiędzy powierzchnią planety a strefą nieważkości — podróży, które trwały z grubsza pięć dni w każdą stronę — i różnica kilku mil na godzinę nie miała tu większego znaczenia.

— Daj dwa na sześć — rzekł Toller. — Przyjmiemy, że poruszamy się z prędkością dwudziestu mil na godzinę i na tym będziemy opierać wszelkie obliczenia.

— Ale jaka jest natura tej przeszkody? — spytał komisarz Kettoran tuż zza pleców Tollera. Stał wyprostowany, jedną ręką przytrzymując się brzegu wyplatanej z trzciny ścianki, a drugą otulając się derką.

W pierwszym odruchu Toller chciał prosić go, by się położył i zażywał bezwzględnego wypoczynku, jak zalecił mu medyk z bazy w Ro-Atabri, zaraz jednak zreflektował się, że przy braku siły ciążenia pozycja, jaką sobie wybierze chora na serce osoba, nie ma żadnego znaczenia. Pozwalając myślom błądzić po sprawach nie mających żadnego związku z obecną sytuacją, odkrył nowe przeznaczenie dla bezużytecznych fortec w strefie nieważkości. Odpowiednio ogrzane i zaopatrzone w bogate w tlen powietrze, mogły najlepiej posłużyć jako ośrodki wypoczynkowe dla ludzi z najróżniejszymi przypadłościami. Nawet kaleka…

— Mówię do ciebie, młodzieńcze — powtórzył Kettoran opryskliwie. — Jaka jest twoja opinia na temat tego przedziwnego obiektu?

— Sądzę, że może to być lód.

— Lecz skąd się tam wzięła tak ogromna ilość wody? Toller wzruszył ramionami.

— Z gwiazd sypały się na nas bryły skał, a nawet kawałki metalu, może więc w kosmosie wędruje także woda.

— Może — burknął Kettoran. Wzruszył teatralnie ramionami i jego pociągła, poważna twarz, teraz posiniała od zimna, powoli zniknęła zawinięta z powrotem w kokon z derek. — To jest omen — dodał zduszonym, niewyraźnym głosem zza ścianki. — Zawsze kiedy już zobaczę omen, to go rozpoznam.

Toller skinął głową i uśmiechnął się sceptycznie, ponownie zajmując pozycję przy relingu. Wykrzykując tempa różnych bocznych silników pomógł Steenameertowi wejść na kurs podprowadzający statek pod nieokreślonym kątem do płomiennej tafli, kierując się w stronę najbardziej wysuniętego na zachód obrzeża. Główny silnik wył w stałym tempie dwa na sześć i choć Toller był pewny, że prędkość statku bliska jest domniemanym dwudziestu milom na godzinę, w wyglądzie dysku nie zachodziły zauważalne zmiany.

— Nasz przyjaciel omen wygląda na słusznego olbrzyma — zagadnął Steenameerta. — Możemy mieć trochę problemów z wyminięciem go.

Żałując, że nie ma do dyspozycji najprostszych przyrządów nawigacyjnych, w jakie wyposażony jest nawet najgorszy sterowiec, Toller nie spuszczał oka ze wschodniego krańca lodowego kręgu, modląc się, by opadł on nieco i dowiódł tym samym, że statek się do niego zbliża. Zaczynał właśnie przekonywać sam siebie, że rzeczywiście nastąpiła niewielka zmiana w jakże teraz ważnym kącie nachylenia dysku, kiedy cała tafla utonęła w falach tęczowych kolorów. Poruszały się z zapierającą dech orbitalną prędkością, przebiegając cały dysk zaledwie w kilka sekund, zmrażając Tollera przypomnieniem, jak znikome wydają się sprawy ludzkości w porównaniu z ogromem wszechświata. Zasłonięte przez lodowy ekran słońce zachodziło właśnie za Overlandem. Gdy tylko wstęgi kolorów zrodzone z rozszczepionych w atmosferze Overiandu promieni słonecznych rozmyły się w nicości, ogólna jasność dysku poczęła niknąć. W strefie nieważkości zapadła noc.

Tutaj, w pobliżu poziomu podstawowego, słowa „noc” i „małonoc” traciły swe znaczenie. Każda doba miała dwa okresy ciemności w przybliżeniu równej długości i Tołler wiedział, że miną jakieś cztery godziny, nim słońce ukaże się ponownie. Ten hiatus nie mógł zajść w bardziej niedogodnym momencie.

— Panie kapitanie? — Steenameert, rozumna, spowita w kombinezon piramida, nie musiał kończyć pytania.

— Trzymajcie kurs, ale zmniejszcie ciąg do jeden na sześć — rozkazał Tołler. — Możemy zupełnie zgasić silnik, jeśli nie będziemy widzieć kursu. Pamiętajcie, by balon był dobrze wypełniony.