Выбрать главу

Z zadowoleniem stwierdzając, że Steenameert wykazuje się niewątpliwą znajomością rzeczy, Tołler stanął przy relingu i obserwował tarczę. Światło słoneczne odbijało się jeszcze od powierzchni Landu, który miał teraz dokładnie za plecami, i padało na lodowy mur. Wraz ze zmianą oświetlenia zaczął dostrzegać ślady jego wewnętrznej struktury. Była to siatka jasnofioletowych linii połączonych ze sobą jak rzeki, z których biorą początek nowe i wciąż nowe odnogi ginące w odległym, migotliwym blasku.

„Są jak żyły” pomyślał Tołler. „Żyły w olbrzymim oku”. Gdy Land stopniowo zatapiał się w cieniu Overlandu, dysk szarzał coraz bardziej, aż stał się prawie zupełnie czarny, lecz jego obrzeża nadal odcinały się wyraźnie od reszty kosmosu. Pozostała część nieba błyszczała w swojej zwykłej kolii galaktyk: jaśniejących spiral w kształcie kół cienkich elips oraz bezkształtnych wstęg światła, w miliardach gwiazd, komet i przelatujących meteorów. Na de tego bogactwa dysk wyglądał bardziej tajemniczo niż kiedykolwiek przedtem, niczym bezdenna studnia ciemności, która nie miała prawa istnieć w racjonalnym wszechświecie.

Od czasu do czasu, gdy zarządzał wahadłowe przechylenie statku, Toller miał możność spojrzeć w przód i upewnić się, że zmierzają ku zachodniemu krańcowi dysku. Podczas gdy nocne godziny wlokły się niemiłosiernie, powietrze stawało się coraz bardziej rozrzedzone i mniej odpowiednie dla płuc, co wskazywało na oddalanie się statku już znacznie od centrum niewidocznego pomostu, który łączył obydwa światy. Choć komisarz Kettoran nie skarżył się głośno, jego oddech stał się świszczący. W welinowym woreczku zmieszał trochę wody i soli strzelniczej i często wąchał roztwór. Kiedy w końcu zaczęło się rozjaśniać, czego zapowiedzią był nieznaczny połysk na zachodnim krańcu dysku, Toller odkrył, że jest w stanie dostrzec to miejsce nie obracając statkiem. Powróciła perspektywa, a geometria znów stała się przydatnym narzędziem.

— Jesteśmy jakąś milę od krawędzi dysku — zakomunikował Steenameertowi i Kettoranowi. — Za kilka minut powinniśmy wyminąć ją i z powrotem podążyć do przyzwoitego powietrza.

— Najwyższy czas. — Opatulona twarz Kettorana pojawiła się nad ścianą kajuty dla pasażerów. — Jak daleko w bok odbiliśmy?

— W prostopadłej linii od idealnego kursu dzieli nas jakieś trzydzieści mil. — Toller zerknął na Steenameerta, który potwierdził skinieniem głowy. — Oznacza to jezioro czy też morze lodu o szerokości mniej więcej sześćdziesięciu mil. Trudno mi samemu dać wiarę w to, co mówię, mimo że mam to dokładnie przed sobą. W Prądzie nikt nam w to nie uwierzy.

— Możemy uzyskać potwierdzenie naszych słów.

— Przez teleskop?

— Nie, od twojej przyjaciółki, księżny Yantary. — Ket-toran starł kroplę wody z czubka nosa. — Jej statek odleciał parę dni przed nami.

— Rzeczywiście, macie rację. — Toller z zaskoczeniem stwierdził, że przez kilka godzin nie pomyślał o Yantarze. — Ten lód, ten mur, czymkolwiek to jest, mogło już tu być, kiedy się przeprawiała. Będziemy musieli szczegółowo to omówić.

Zaczerpnąwszy niespodziewaną pociechę z tej wymiany zdań — miał oto gotowy powód, by odszukać Yantarę, gdziekolwiek była — Toller poświęcił uwagę czekającemu ich zadaniu przeprowadzenia statku obok krawędzi dysku. Teoretycznie manewr ten nie powinien sprawić większego kłopotu, trzeba było tylko przelecieć obok zachodniego obrzeża w niewielkiej odległości, wykonać prostą inwersję i rozpocząć powrót do strefy gęstszego powietrza u rdzenia pomostu atmosferycznego.

Pozostawiając Steenameerta przy pulpicie, zajął przy relingu najlepszy punkt obserwacyjny i zaczął udzielać szczegółowych wskazówek co do manewrowania statkiem. Lecieli bardzo powoli, niemal w spacerowym tempie, zrównując się z krawędzią dysku, lecz dopiero gdy upłynęło dobre kilka minut, Toller zorientował się, że dobrnięcie do krańca lodowego muru zabiera im więcej czasu, niż się spodziewał. Podejrzliwie wycelował lornetkę w krawędź. Słońce znajdowało się blisko miejsca, na które patrzył, miotając mu w oczy miliardy migoczących igiełek światła i utrudniając widzenie, lecz udało mu się dokładnie obejrzeć granicę lodowej tafli. Znajdowała się nie więcej niż dwieście jardów od nich, a obraz w okularze znacznie ją jeszcze przybliżył.

Toller oniemiał ze zdziwienia, gdy odkrył, że obrzeże tarczy lodu jest żywe.

W miejscu tego, co spodziewał się zobaczyć — bezwładnej bryły zamarzniętej wody — znajdowało się coś na kształt kipiącego kryształu. Szklane graniastosłupy, szpice i odnogi, każdy wysokości dorosłego mężczyzny, wyrastały z krawędzi z nienaturalną gwałtownością. Rozszerzały granice muru z prędkością skłębionego dymu, wpychając się w chłodne powietrze i iskrząc w słońcu przez chwilę, zanim nie wyprzedziły ich i nie zlały się z nimi następne w tym wrzącym wyścigu migoczącego szkła.

Toller wpatrywał się w to zjawisko jak w transie, z umysłem sparaliżowanym jego niespodziewanym i niewysłowio-nym pięknem i zdawało się, że minął bardzo długi czas, zanim zaświtała mu pierwsza sensowna myśclass="underline" obrzeże muru rozrasta się niemal z taką samą prędkością, z jaką leci statek.

— Zwiększyć prędkość! — krzyknął do Steenameerta z wysiłkiem, głosem zduszonym od zimnego, nieprzyjaznego powietrza. — Bo inaczej już nigdy nie ujrzycie domu.

Komisarz Kettoran, podczas przeprawy przez strefę nieważkości wyglądający na całkiem zdrowego, dostał nowych boleści, kiedy statek znalazł się kilka tysięcy stóp nad powierzchnią Overlandu. Stał wtedy wraz z Tollerem przy relingu i wskazywał na znajome miejsca w rozciągającym się pod nimi krajobrazie, a w chwilę później leżał na plecach, nie będąc w stanie wykonać jednego ruchu, z przerażonymi i niespokojnymi oczami, tymi jedynymi oznakami życia rozumnej istoty uwięzionej wewnątrz maszyny, która przestała reagować na rozkazy swojego pana. Toller zaniósł go na łoże z derek, otarł pienistą ślinę z kącików ust i oddalił się bezzwłocznie, by wyjąć heliopis ze skórzanego futerału.

Boczne wiatry były silniejsze niż zazwyczaj, znosząc statek jakieś dwanaście mil na wschód od miasta Prąd, lecz przesłaną heliopisem wiadomość odebrano w sam czas. Spora grupa powozów i konnych oraz lśniący sterowiec w szaroniebieskich barwach królewskich oczekiwały już na lądowisku. W pięć minut po lądowaniu przeniesiono komisarza do sterowca, który zabrał go na specjalną audiencję do oczekującej w dusznych komnatach pałacu Królowej Daseene.

Toller nie miał sposobności dodać otuchy i pożegnać się z Kettoranem, człowiekiem, którego zaczął uważać za dobrego przyjaciela, mimo istniejącej między nimi różnicy wieku i stanowiska. Patrząc na topniejący na tle żółtego zachodniego nieba statek, uświadomił sobie drążące go poczucie winy i dopiero po chwili udało mu się zidentyfikować jego źródło. Bez wątpienia głęboko niepokoił się o zdrowie komisarza, lecz równocześnie — i w tym względzie nie mógł się oszukiwać — czuł w głębi duszy wdzięczność, że choroba nawiedziła staruszka, jakby w odpowiedzi na modły Tollera akurat wtedy, kiedy jej potrzebował. Nie był w stanie wyobrazić sobie, by w jakikolwiek inny sposób mógł znaleźć się z powrotem na Overlandzie, u boku Yantary, w tak krótkim czasie.

„Co za potwór we mnie drzemie?” pomyślał zszokowany własnym samolubstwem. „Jestem najgorszym…”

Tyradę sumienia przerwał widok ojca i Bartana Drumme’a wysiadających z powozu, którzy właśnie zajechali na lądowisko. Obydwaj mężczyźni przy odziani byli w szare spodnie z tartanu i sięgające kolan żupany przetykane nitkami niebieskiego jedwabiu, oficjalny strój, który wskazywał, że przybyli prosto z ważnego posiedzenia w mieście. Toller ruszył ochoczo na spotkanie ojca, uścisnął go, a potem przywitał się z Bartanem Drumme’em.