Выбрать главу

— Sprawiłeś nam naprawdę miłą niespodziankę — rzekł Cassyll Maraąuine i uśmiech rozjaśnił jego bladą, trójkątną twarz. Oczywiście przykro nam z powodu komisarza, ale musimy wierzyć, że nadworni medycy, tak liczni w obecnych czasach, szybko przywrócą go do zdrowia. A ty, synu, jak się miewasz?

— Bardzo dobrze.

Toller posłał ojcu spojrzenie pełne tej jedynej w swoim rodzaju wdzięczności, która znajduje źródło w harmonijnie układających się stosunkach z rodzicielem, po czym, gdy nagle inne sprawy zaczęły piętrzyć się w jego głowie, przeniósł wzrok na Bartana Drumme’a. Drumme był jedynym żyjącym uczestnikiem osławionej wyprawy na Far-land, ostatniej planety w lokalnym systemie i cieszył się opinią najlepszego kolcorroniańskiego eksperta w dziedzinie astronomii.

— Ojcze, Bartanie — zaczął. — Czy prowadziliście obserwację nieba w ciągu ostatnich dziesięciu lub dwudziestu dni? Czy nie zauważyliście czegoś niezwykłego?

Starsi mężczyźni wymienili zdziwione spojrzenia.

— Czy pytasz o niebieską planetę? — odezwał się Bartan. Toller zmarszczył brwi.

— Niebieską planetę? Nie, pytani o barierę, o mur, o lodowe jezioro. Zresztą mniejsza o nazwę. Pojawiło się na poziomie podstawowym. Ma co najmniej sześćdziesiąt mil szerokości i rośnie z każdą godziną. Czy nie zauważono tego z ziemi?

— Nie zauważono nic niezwykłego, ale też nie jestem pewien, czy używano teleskopu w Glo, od kiedy… — Bartan urwał i spojrzał dziwnie na Tollera. — Tollerze… Tollerze, niemożliwe, by w strefie nieważkości pojawiła się tafla lodu. Tam przecież w ogóle nie ma wody! Powietrze jest zbyt suche.

— Lód! Albo jakiś kryształ. Wdziałem go.

Fakt, iż nie dawano wiary jego słowom, nie zdziwił ani nie poruszył Tollera, lecz sprawił, że gdzieś w jego świadomości obudził się nagły niepokój. Rozmowa nie przebiegała, jak należy. Coś tu nie pisowało, ale jakiś czynnik, być może głęboko zakorzeniona niechęć, by spojrzeć prawdzie w oczy, paraliżował jego procesy myślowe.

Bartan uśmiechnął się uspokajająco.

— Może na jednej ze sticji obronnych miała miejsce poważna awaria, może eksplozja rozrzuciła kryształy energetyczne po rozległej przestrzeni. Mogą teraz unosić się swobodnie, łączyć się, tworząc świetliste obłoki pary, a wiesz przecież, że ten rodzaj pary może wyglądać bardzo materialnie… jak łacha śniepj lub…

— Księżna Vantara — przerwał mu Toller z wymuszonym uśmiechem na twarzy, starając się opanować drżenie głosu spowodowane lękiem, jaki go ogarnął, gdy w głowie zakiełkowało mu pewne podejrzenie. — Przeprawiała się nie dalej, jak dziewięć dni temu. Czy rie zauważyła nic niezwykłego?

— Nie wiem, o czym mświsz, synu — odparł Cassyll Maraąuine, wypowiadając słowa, które Toller napisał dla niego na pergaminie swoich myśli. — Twój statek jest pierwszym i jedynym, jaki powrócił z Landu. Księżnej Yantary nie widziano, od kiedy wyruszyła z całą ekspedycją.

Część II

STRATEGIE ROZPACZY

Rozdział 8

Diviwidiv miał bardzo pozytywny sen, delektował H J się każdą przeżywaną jak na jawie chwilą pewnego J,^ dnia ze swojego dzieciństwa. Śnił mu się osiemdziesiąty pierwszy dzień Cyklu Czystego Nieba. Jako podstawę snu jego wyższy poziom mózgu wybrał wspomnienia z danego dnia, z których usunął wszystkie nie w pełni satysfakcjonujące wydarzenia zastępując je zmyślonymi. Treść tych sfabrykowanych wypadków była wyborna, a wtopienie ich w otoczkę prawdziwych wspomnień niezauważalnych, tak że Divivvidiv obudził się z intensywnym poczuciem szczęścia i spełnienia. Chociaż raz nie dręczyły go we śnie żadne przeczucia, a trujące krople wyrzutów sumienia nie przesączały się do teraźniejszości. Diviwidiv wiedział, że w nadchodzących latach będzie nieraz powracał do tego lub bardzo podobnego snu.

Leżał tak w nikłym polu grawitacyjnym swego łóżka i rozkoszował się ciepłą poświatą wypełniającą mu umysł pomiędzy snem a jawą. Po chwili uświadomił sobie, iż Xa czeka, aż będzie się z nim mógł porozumieć.

— O co chodzi? — spytał uniósłszy się do pozycji pionowej.

— Nic pilnego, Ukochany Stwrco. Dlatego też czekałem, aż w naturalny sposób powróciz do stanu świadomości — odparł niezwłocznie Xa, podkrślając swoje słowa żółtawą uspokajającą telebarwą.

— To bardzo roztropnie z tvojej strony. — Diviwidiv masował sobie ramię przygotowując się do aktywności ruchowej. — Wyczuwam, że mas dla mnie dobre wieści. Co to takiego?

— Statek Pierwotnych zawraa z dwoma męskimi osobnikami na pokładzie i tym rażeń nie zdołają mnie ominąć.

Diviwidiv zaniepokoił się.

— Jesteś tego pewien?

— Tak, Ukochany Stwórco, eden z nich jest związany emocjonalnie z jednym z żeńskiclosobników. Sądzi on, że jej statek został uszkodzony w zderzniu z moim ciałem w godzinach ciemności, a ona sama jej towarzyszki znalazły schronienie w siedzibie na pozornie podstawowym. Jego zamiarem jest odnalezienie i zabunie jej stamtąd.

— Interesujące! — zaciekawił się Divivvidiv. — Te istoty muszą mieć niezwykle silną tendncję do reprodukcji mono-gamicznej. Najpierw dowiadujeny się o ich ślepocie umysłowej, a teraz o tym. Ile to kalek noże spłodzić rasa, a mimo to pozostać żywa?

— Sformułowane w ten sposób Ukochany Stwórco, pytanie jest pozbawione sensu.

— No myślę. — Diviwidiv supił się na praktycznej stronie problemu. — Powiedz, cy Pierwotni rodzaju męskiego uświadamiają sobie, że n Jeżysz do klasy obiektów zupełnie obcych ich dotychczaso\emu doświadczeniu?

— Obiektów? Obiektów?

— Istot. Oczywiście, powinienm był określić cię słowem „istota”. Jak ciebie postrzegają?

— Jako zjawisko naturalne — dparł Xa. — Jako skupisko lodu lub jakiejś innej krystaliczne materii.

— To dobrze. Takie nastawienie zmniejsza niebezpieczeństwo, że poczynią jakieś szkody, a jednocześnie ułatwi nam pochwycenie ich.

Diviwidiv przestawił myślenie na wyższy poziom mózgu, by wykluczyć udział Xa w swoich rozważaniach. Uzyskanie okazów rasy Pierwotnych dla prywatnych badań Dyrektora Zunnununa było kaprysem, sprawą uboczną, nie należącą do wielkiego planu i jeśliby Xa został wskutek tego uszkodzony, wymierzone kary byłyby straszne. On, Divivvidiv, prawie na pewno zostałby poddany modyfikacji osobowości za zaniedbanie swoich obowiązków. Ostatecznie wielki plan był przedsięwzięciem ważnym i wyjątkowym w historii jego narodu. Przyszłość całej rasy…

— Ukochany Stwórco! — Wołanie Xa nieoczekiwanie wtargnęło w jego rozmyślania. — Chcę ci zadać jedno pytanie.

— O co chodzi? — zapytał Diviwidiv, mając nadzieję, że Xa nie ma zamiaru znów rozpoczynać męczących dociekań na temat swojej przyszłości. Xa nie byłby w stanie kierować rozrostem swego ciała, gdyby nie został wyposażony w potężną sztuczną inteligencję, lecz jego konstruktorzy na odległych, górnych piętrach Pałacu Liczb nie przewidzieli rozwoju jego samoświadomości.

— Powiedz mi, Ukochany Stwórco — rzekł Xa — co to takiego rop?

Szok spowodowany tym pytaniem był tak niespodziewany, tak silny, że Diviwidiv doświadczył chwilowego zawrotu głowy i niebezpiecznego osłabienia władz umysłowych. Przez jeden groźny moment o mało nie dopuścił Xa do sieci wyższego poziomu mózgu i wysiłek włożony w zablokowanie setek neuronowych połączeń wyczerpał go i osłabił.