Ratując się starym chwytem, by zachować resztki spokoju, zapytał:
— Kto ci powiedział o ropach?
Odpowiedź Xa nadeszła z lekkim opóźnieniem.
— Nie ty, Ukochany Stwórco. Ani nikt inny. To slowo osaczało mnie ostatnio ze wszystkich stron. Musialo ono istnieć przez cały czas w umysłach milionów inteligentnych istot, lecz kryjąca się za nim treść jest dla mnie nieuchwytna. Wiem tylko, że łączy się ono z lękiem, okropnym lękiem, by nie przestać istnieć…
— Nie powinieneś zaprzątać swych myśli tą sprawą — oświadczył Diviwidiv, wykorzystując wszelkie znane techniki wzmacniania myślowego, aby uwiarygodnić swoje kłamstwo. — Słowo to nie znaczy wiele. Ma ono swoje źródło w pewnych aberracjach ludzkiego umysłu, można je nazwać obrazą logiki. Metafizyka, religia, przesądy…
— Dlaczego w takim razie zaczęło się ono wdzierać w moją świadomość?
— Z żadnego szczególnego powodu. Jako rodzaj przypływu, prądu, wiru. Martwisz się sprawami, które ciebie nie dotyczą. Rozkazuję d się uspokoić i skupić na powierzonym zadaniu.
— Dobrze, Ukochany Stwórco.
Zadowolony z uległej postawy Xa Diviwidiv przerwał telepatyczne połączenie i pożeglował do komory ciśnień aajbliżej swojej rezydencji. Wkładając kombinezon umożliwiający funkcjonowanie w mroźnej, zewnętrznej atmosferze, zastanawiał się z pewnym niepokojem, w jaki sposób Xa przyswoił sobie termin „rop”. Czy oznaczało to po prostu, że wzrosła jego zdolność do komunikacji bezpośredniej? Czy też pogłębiło się poczucie zagrożenia na planecie ojczystej i strach zaczął przetaczać się w telepatycznych falach poprzez pobliski region kosmosu?
Diviwidiv wszedł do komory ciśnień i szczelnie zamknął za sobą wewnętrzny właz. Gdy tylko uchylił zewnętrzne drzwi, przenikliwe zimno uderzyło go w twarz, kłuło w oczy, a oddychanie stało się tak bolesne, że o mało się głośno nie zachłysnął. Metaliczne platformy stacji rozciągały się przed nim, płaskie i nagie w niektórych miejscach, w innych zabudowane skomplikowanymi konstrukcjami. Anteny urządzenia do teleportacji wbijały się w przesycone słońcem powietrze, tworząc wiotkie, delikatnie rzeźbione formy, a rzadkie migotanie zielonych ogników na ich czubkach wskazywało, że przesyłka z pokarmem dla Xa została odebrana. Poza kanciastymi granicami stacji ciało Xa, obecnie potężnie rozrośnięte, rozlewało się morzem białego, krystalicznego blasku, rozciągającym się w nieskończoność na wszystkie strony.
Diviwidiv nie potrafił objąć wzrokiem tego bezkresu bez pomocy odpowiedniego urządzenia, dlatego też wszechświat poza białym horyzontem składał się jedynie ze słońca i jednej z lokalnych planet widocznych na poprzecinanym smugami jasności tle. Mógł jednak wpatrywać się prosto w pyłek niebieskiego światła, swoją ojczystą planetę, Dus-sarrę i w kilka sekund uzyskał połączenie z dyrektorem Zunnununem.
— W czym rzecz? — spytał Zunnunun. — Czemu przerywasz mi pracę?
— Mam dobre wieści — odparł Divivvidiv. — Dziwnym i nieszczęsnym zbiegiem okoliczności próbki Pierwotnych, które ci dostarczyłem, zawierają wyłącznie osobniki żeńskie. Nie poszczęściło nam się także z drugim statkiem, zawierającym osobniki męskie, gdyż zawczasu spostrzegli obecność Xa i udało im się go wyminąć.
— Mówiłeś, że masz dobre wieści. — Zunnunun wycedził te słowa wraz z telebarwą rosnącego rozdrażnienia.
— Tak! Ten sam statek Pierwotnych posuwa się w tej chwili w stronę poziomu podstawowego, a jego załoga wierzy, lub też żywi taką nadzieję, że zagubione osobniki żeńskie schroniły się w siedzibach, które tam odnalazłem. Tym razem, Dyrektorze, ponad wszelką wątpliwość będę w stanie ich tobie przesłać, gdyż w prostej konsekwencji poprzedniego kontaktu fizycznego jedynym celem męskich osobników jest odnalezienie istot płci żeńskiej. Wpadną prosto w moje ręce.
— To nieprawdopodobne — zdumiał się Zunnunun. — Czy jesteś pewien tego, co mówisz?
— W zupełności.
— Rzeczywiście, przynosisz mi dobre wieści. Nie miałem pojęcia, że między jednostkami jakiegokolwiek gatunku mogą istnieć tak potężne więzy. Z przyjemnością będę oczekiwał na otrzymanie męskich okazów Pierwotnych i na wiążące się z tym eksperymenty.
— Służyć tobie to dla mnie przyjemność — odparł Diviv-vidiv zadowolony, że ponownie udało mu się nastroić Dyrektora przychylnie do siebie. — Czy przy okazji tej prywatnej rozmowy mogę poruszyć jeszcze jedną kwestię?
— Mów.
— Świadomość Xa wznosi się na coraz wyższe poziomy i właśnie przed chwilą próbował wybadać, co to są ropy.
— Czy on rozumie to słowo? Czy zna jego znaczenie?
— Nie. — Diviwidiv zawahał się, próbując sformułować zdanie. — Lecz wyczułem w tym jakiś podtekst… Czy miały miejsce jakieś nowe wydarzenia?
— Muszę powiedzieć: tak. — Nastąpiła chwila ciszy i kiedy Dyrektor Zunnunun odezwał się ponownie, jego słowa tonęły w chmurach dziwnych telebarw wskazujących na obawę i zmartwienie. — Jak wiesz, pewna potężna grupa w naszym społeczeństwie zmusiła tych w Pałacu Liczb do przeprowadzenia nowej oceny sytuacji i najnowsze dane potwierdziły opinię, że ropy rzeczywiście istnieją. Zdaje się, ie w pobliżu naszej galaktyki spotkało się najprawdopodobniej aż dwanaście ropów, a nie, jak wcześniej sądzono, siedem. Jeśli to prawda, to nie tylko nasza galaktyka przestanie istnieć, ale jeszcze nie mniej niż sto innych w tym rejonie kosmosu.
— Rozumiem.
Kiedy Diviwidiv przerwał kontakt, chłód zdawał się przenikać kombinezon z nieodpartą siłą. „To dziwne” pomyślał „dlaczego siła mająca unicestwić milion innych galaktyk miałaby być bardziej przerażająca, niż ta, która zagraża tylko tej jednej. Przecież mój los będzie w obu przypadkach identyczny. I dlaczego miałbym przeżywać wewnętrzne rozterki z powodu powziętego przez mój naród planu wymazania paru niedorozwiniętych i rzadko zaludnionych planet, podczas gdy sam kosmos skłania się do tak potwornego aktu zniszczenia.
Rozdział 9
Przez ostatnie pięćdziesiąt mil powietrznej wspina-czki Toller i Steenameert przechylali statek na burtę w krótkich odstępach czasu. Manewry te miały im umożliwić wczesne zlokalizowanie grupy drewnianych stacji i statków kosmicznych, aby mogli skierować się prosto do nich, przezwyciężając boczne wiatry. Ponieważ nawet przy dobrej widoczności trudno było odnaleźć te wytwory ludzkiej ręki, a co dopiero teraz, gdy niebo przesłaniała kryształowa tafla rozpraszająca światło słoneczne w jednolitą białą poświatę, Toller przypuszczał, że zadanie to będzie dwa razy trudniejsze niż zazwyczaj. Toteż jakie było jego zdziwienie, gdy z odległości trzydziestu mil dostrzegł ciemną plamkę w centrum przezroczystego dysku. Kiedy statek zbliżył się do niej, Toller odkrył przez lornetkę, że obiekt, choć nieregularny w ogólnych zarysach, skonstruowany jest na podstawie linii i kątów prostych. Jego sylwetka przypominała plan ogromnej budowli, do której na chybił trafił doczepiono liczne dobudówki.
Przez jakiś czas Toller nie dopuszczał do siebie narzucającego się automatycznie wniosku. W jego schemacie rzeczywistości nie było po prostu dla niego miejsca. Lecz ostatecznie w jego umyśle nastąpiło to bolesne przesunięcie.
— Cokolwiek to jest — zwrócił się do Steenameerta — jakoś me mogę sobie wyobrazić, by wyrosło tam samo z siebie, jak ta lodowa tafla. Musi to być jakaś stacja na poziomie podstawowym, lecz…
— Nie wybudowana przez podobne nam istoty — dokończył Steenameert.