Выбрать главу

— Macie rację. Te rozmiary. Może właśnie oglądamy pałac na niebie.

— Albo fortecę. — Głos Steenameerta był niski, ściszony, mimo że on i Toller byli sami na statku w przestworzach w strefie nieważkości. — Czy możliwe, żeby Farlandczycy zdecydowali się w końcu na inwazję?

— Jeśli tak, to w dziwny sposób się za to zabrali — odparł Toller zmarszczywszy brwi. Z miejsca odrzucił możliwość inwazji wojskowej z trzeciej planety układu. Bartan Drum-me był jednym z dwóch żyjących uczestników legendarnej wyprawy na Farland i Toller nieraz słyszał opowieść o mieszkańcach tej planety, zupełnie pozbawionych zapędów kolo-nizatorskich. Poza tym było jasne, że między tajemniczym morzem żywego kryształu a gigantyczną stacją istnieje jakiś związek, wydawało się mało prawdopodobne, by jakikolwiek władca, bez względu na to, jak obcą miał umysłowość, dokonywał inwazji w tak bezsensowny sposób.

— Nie. To jest coś zupełnie nowego — ciągnął Toller. — Dobrze wiemy, że istnieje wiele innych światów krążących wokół odległych gwiazd i wiemy, że niektóre z nich zamie, szkują cywilizacje o wiele bardziej rozwinięte niż nasza. Być może, Batenie, przyjacielu, to, co widzimy nad nami, jest… — Toller urwał, wpatrując się w egzotyczny blask swojej wizji, lecz konkretne pytanie Steenameerta sprowadziło go z powrotem na ziemię.

— Lecimy dalej, kapitanie?

— Naturalnie! — Toller zsunął chustę otulającą mu nos i usta, by jego słowa zabrzmiały wyraźnie. — Wciąż przypuszczam, że księżna i jej załoga schroniły się w jednej z naszych fortec, lecz jeśli nie znajdziemy ich tam, cóż, wtedy złożymy wizytę w jeszcze jednym miejscu.

— Tak jest, panie kapitanie.

Oczy Steenameerta wyzierające ze szczeliny pomiędzy chustą a brzegiem kaptura nie zdradzały, by działo się coś szczególnego, ale Tollera uderzył nagle fantastyczny wydźwięk jego własnych słów. Dłoń opadła mu bezwiednie na rękojeść szabli, gdy zdał sobie sprawę, że całe jego jestestwo przenika groza.

Kiedy po raz pierwszy usłyszał o zniknięciu Yantary, ogarnął go dławiący lęk, że ona już nie żyje. Jednak nie dopuszczał do siebie tej myśli, nie przyznawał się do niej sam przed sobą, odganiając ją z pomocą wytrenowanego optymizmu i absorbujących przygotowań do zorganizowanej pośpiesznie wyprawy ratunkowej. Jednak sytuację wzbogaciły nowe elementy — dziwaczne, przerażające i niewytłumaczalne i wyglądało na to, że nie wróżą nic dobrego.

Sześć drewnianych fortec nadal określano wspólnym mianem Stacji Obrony Wewnętrznej, która przylgnęła do nich od czasów wojny międzyplanetarnej, mimo iż z biegiem dni zatraciła ona swoje znaczenie. Toller i Steename-ert zlokalizowali je po overlandzkiej stronie lodowego muru, w odległości dwóch mil od obcej stacji. Zatoczywszy szeroki łuk ich statek zbliżył się ostrożnie do drewnianych cylindrów od strony zewnętrznej tak, że znajdowały się one pomiędzy nim a tajemniczym kanciastym obiektem. Toller zdecydował się na taki manewr, żywiąc nieśmiałą nadzieję, iż w ten sposób nie wyśledzą ich oczy obcych istot, choć nie miał żadnej pewności, czy obiekt jest w ogóle zamieszkany przez żywe stworzenia. Zdawał się osadzony w krystalicznej tafli, a oglądany przez lornetkę miał w sobie coś z ogromnej martwej machiny, niepojętego urządzenia, które umieszczono w strefie nieważkości, by wykonać jakieś niepojęte zadanie z polecenia równie niezrozumiałych konstruktorów.

Teraz, kiedy statek znalazł się w odległości dwustu jardów od cylindrów fortec, Toller zaczął podejrzewać, że są one puste. Osadzone były na podstawie z lodowej tafli, najwidoczniej przymocowane cienkimi obręczami z kryształu, jakie wyrosły wokół nich. Cztery cylindry stanowiły magazyny i pomieszczenia mieszkalne, dwa pozostałe, o wydłużonym kształcie, zbudowano jako funkcjonalne kopie statku kosmicznego, który odbył niegdyś podróż do F ar landu. Jednak wszystkie łączyła jedna wspólna cecha — bijąca od nich martwota.

Gdyby Yantara i jej załoga oczekiwały na pomoc w jednej z tych drewnianych skorup, z pewnością wystawiłyby straże, i do tego czasu zasygnalizowałyby swoją obecność zbliżającemu się statkowi. Jednak nie było widać znaku życia. Wszystkie luki tonęły w jednakowych ciemnościach, a drewniane stacje uparcie pozostawały tym, czym były, od kiedy Toller ujrzał je po raz pierwszy — bezwładnymi reliktami przeszłej epoki.

— Czy wejdziemy do środka? — spytał Steenameert. Toller potakująco skinął głową.

— Musimy. Tego się po nas oczekuje, lecz… — Słowa uwięzły mu w gardle. — Sami widzicie, że tam nikogo nie ma.

— Przykro mi, panie kapitanie.

— No tak. — Toller zerknął w kierunku dziwacznej obcej budowli, która sterczała z pokrywy lodowej daleko po lewej stronie. — Gdyby to był powietrzny pałac, jak niemądrze przypuszczałem, lub choćby forteca, mógłbym się chwycić słabej nadziei, że się tam schroniły. Wolałbym nawet, żeby zostały wzięte do niewoli przez najeźdźców z innej planety, lecz to coś wygląda jedynie jak duży blok ze stali… jak silnik… Yantara nie mogła spodziewać się, że znajdzie tam schronienie.

— Chyba że…

— Tak, Batenie?

— Chyba że w przypływie ostatecznej rozpaczy. — Ste-enameert zaczął mówić szybko, jakby obawiał się, że jego pomysł zostanie odrzucony. — Nie wiemy, jaką szerokość miał ten lodowy mur, kiedy księżna do niego dotarła, ale jeśli było ciemno i nastąpiło zderzenie, po którym statek przestał być zdolny do dalszego lotu, to znajdowałby się on teraz po landyjskiej stronie dysku. Po złej stronie, panie kapitanie. Niemożliwe byłoby zlokalizowanie ani dotarcie do naszych fortec, a w takich okolicznościach… ten… silnik mógłby wydać się miejscem odpowiednim jako schronienie. Poza tym, panie kapitanie, jest wystarczająco duży i może ma jakieś otwory lub drzwi prowadzące do środka i…

— Brawo! — przerwał mu Toller, gdy ciemności zalegające w jego umyśle zaczęły się nagle przejaśniać. — Powiem nawet więcej! Potraktowałem całą tę sprawę tak, jakby księżna Yantara była zwyczajną kobietą, lecz to przecież zupełnie mija się z prawdą. Mówiliśmy o przypadkowej kolizji, ale może wcale nie miała ona miejsca. Jeśli Yantarze udało się zawczasu dostrzec obcy obiekt, na pewno podjęła się zbadać go! Może ona i jej załoga w tej właśnie chwili obserwują nas przez jakiś otwór. Albo może spędziły kilka dni we wnętrzu maszyny, a zbadawszy ją, powróciły na Land? Może niepostrzeżenie minęliśmy się z nimi, kiedy lecieliśmy z komisarzem. Takie rzeczy nierzadko się zdarzają. Nie zgodzicie się ze mną, że takie rzeczy się zdarzają?

Wahanie, z jakim Steenameert skinął głową, uświadomiło Tollerowi to, czego sam już się domyślał — że pozwolił ponieść się emocjom zbyt daleko. Lecz wszystkimi dostępnymi środkami musiał zatamować ogarniającą go czarną rozpacz. Podczas tego niespodziewanego wybuchu nad/iei nie zważał, że reaguje jak niedojrzały młokos, że prawdziwy Toller Maraąuine zachowałby się inaczej. Przywrócono mu nadzieję i był zdecydowany trzymać się jej jak najdłużej.

Wzburzony faktem, że musi podjąć jakieś fizyczne działanie, kipiąc energią, Toller posłał Steenameertowi dziki uśmiech.

— Nie siedźcie tak, kręcąc, bezmyślnie gałkami. Mamy zadanie do wykonania.

Przeprowadzili pełną inwersję i wyłączyli silnik pozwalając statkowi zatrzymać się łagodnie nie dalej niż pięćdziesiąt jardów od najbliższego drewnianego cylindra. Wsporniki gondoli dotknęły jaśniejącej powierzchni muru, który z bliska okazał się niejednolitą masą przypadkowo połączonych kryształów o wymiarach dorosłego człowieka. Okazało się, że większość z nich jest sześciokątna w przekroju, pozostałe zaś okrągłe lub kwadratowe, przy czym wiele kryształów zdobiły wewnątrz pierzaste, jasnofioletowe wzorki. Ogólny efekt wzrokowy był nadzwyczajny: patrzyło się na pozornie nieskończony pejzaż nieziemskiego piękna i blasku.