Toller i Steenameert założyli plecaki z silniczkami odrzutowymi i ruszyli na inspekcję sześciu cylindrycznych stacji. Tak jak się spodziewali, były zupełnie puste, jeśli nie liczyć prowiantów zmagazynowanych na wypadek niebezpieczeństwa, które nigdy nie nadeszło. Zbudowane z pokostowanego drewna i wzmocnione obręczami z czarnego żelaza, skorupy ziały chłodem i ciszą większą niż grobowce. Toller cieszył się, że z góry domyślił się, iż Yantara i jej załoga znajdują się gdzie indziej, gdyż w przeciwnym razie otwieranie i przeszukiwanie każdej tonącej w mroku stacji byłoby nie do zniesienia.
Pod koniec inspekcji uderzył go fakt, że choć kryształy tafli rzeczywiście rozciągnęły się w dół, by otoczyć cylindry, zrobiły to w bardzo oszczędny sposób. Zamiast zakryć w całości wszystkie drewniane stacje, co wydawałoby się Tollerowi naturalne, okrążyły każdą z osobna. Z pewnością zjawisko to dałoby mu dużo do myślenia, gdyby jego umysłu tak mocno nie zaprzątały czekające go wydarzenia.
Ukończywszy oficjalną inspekcję Toller i Steenameert powrócili do statków, pozostawiając za sobą pióropusze białej pary i zabrali z niego siedem spadochronów oraz siedem worów lotniczych, które złożyli w najbliższym pomieszczeniu mieszkalnym. Toller obstawał przy przeniesieniu sprzętu w bezpieczne miejsce na wypadek, gdyby balon podniebny uległ uszkodzeniu podczas manewrowania blisko krystalicznych szpic muru.
Mając pod ręką wory lotnicze i spadochrony, on i Steenameert oraz kobiety, jeśli je uratują, byli zupełnie niezależni od statku w kwestii powrotu na Overland. Chronieni przed śmiertelnym chłodem wiatrów wełnianymi powłokami worów mogli opadać ku powierzchni planety dłużej niż dzień i noc i otworzyć spadochrony na ostatnie kilka tysięcy stóp lotu. Choć perspektywa takiej podróży może odstraszać niewtajemniczonych, w ciągu tych wszystkich lat, podczas których powszechnie korzystano z tego systemu, tylko jedna osoba poniosła śmierć. Był to niedoświadczony posłaniec, który, jak przypuszczano, zasnął tak mocno, iż nie zdążył na czas wydostać się z wora i otworzyć spadochronu.
Zostawiwszy za sobą zawieszony w odwróconej pozycji statek, Toller i Steenameert rozpoczęli dziwny, dwumilowy lot w kierunku ogromnego, obcego obiektu. Z silniczkami odrzutowymi na plecach sunęli w spacerowym tempie tuż pod błyszczącym sufitem z gigantycznych kryształów. Wydawało się, że rozrósł się on na chybił trafił i jedynie co pewien czas, w szerokich odstępach, natrafiali na bardziej regularne, płaskie powierzchnie, w obrębie których drobne, fioletowe wzory stawały się lepiej widoczne.
Tajemniczy obiekt rósł w oczach, a Toller zaczynał powątpiewać, czy przekonanie, iż to jedynie martwy silnik, jest słuszne. Tu i ówdzie na metalicznej powierzchni obudowy widniało coś jakby luki, a także włazy, rozmiarami nie ustępujące drzwiom wejściowym. Myśl, że Yantara może stoi w jednym z okien i patrzy, jak on się zbliża, jeszcze zwiększyła uderzającemu do głowy i przejmujące dreszczem podniecenie. Nareszcie po wielu latach czekania brał udział w przygodzie mogącej się mierzyć z wyczynami jego dziadka.
Dotarłszy do najbliższego krańca obiektu odkrył, że otoczony jest on pojedynczą metalową, wzmocnioną cienkimi wspornikami obręczą; równie dobrze mogłaby zostać odlana w którejś z hut na Overlandzie. Całość tkwiła w morzu kryształów, przylegając doń bez jakichkolwiek widocznych przerw. Toller wyłączył silnik i przystanął chwytając się obręczy. Steenameert pojawił się u jego boku w chwilę później.
— Najwyraźniej jest to jakaś poręcz — odezwał się Toller. — Coś mi się wydaje, że za chwilę poznamy przybyszów z innej gwiazdy.
Twarz Steenameerta skrywała niemal w całości chusta, lecz jego oczy błyszczały ciekawością.
— Mam nadzieję, że nie żywią złych zamiarów wobec intruzów takich jak my. Ktoś, kto jest w stanie umieścić taką fortecę w powietrzu…
Toller pokiwał w zamyśleniu głową i przebiegłszy obiekt wzrokiem ocenił go na przynajmniej pół mili szerokości. Wraz ze Steenameertem przycupnęli na krawędzi płaszczyzny wielkości obszernego placu parad, nad której środkiem górowało przypominające wieżę wybrzuszenie wrzynające się na sto lub więcej stóp w głąb mroźnego powietrza. Przypatrując się mu, Toller pozwolił zmysłom przyjąć inną perspektywę i nagle nie znajdował się już poniżej fantastycznego pejzażu. Nowa pozycja pozwoliła mu spoglądać w poprzek równiny w stronę dziwacznego zamku z wielkim dyskiem Overlandu dokładnie nad głową. Po prawej stronie, w oddali znajdowała się kępka zakrzywionych, stożkowatych prętów przypominających gigantyczne trzciny wyrzeźbione w stali i gdy na nie patrzył, na ich końcach zaczęły migotać zimne zielone ogniki. Przypomniało mu to, że myszkuje wśród zjawisk, które o niebo przekraczają jego zdolności pojmowania.
— Nic nie zdziałamy, tkwiąc tutaj bezczynnie — powiedział raźno, odpędzając od siebie rój niechcianych wątpliwości i onieśmielenie. — Jesteście gotowi, by…
Urwał oniemiały z przerażenia, gdy za jego plecami rozległ się nagły i niespodziewany hałas. Dźwięk ten był jak syczenie i trzeszczenie stapiające się w jedno, jak dziki płomień pochłaniający suche liście i patyki. Toller spróbował się obrócić, lecz strach i brak siły ciążenia udaremniły ten zamiar. Zamachał tylko rozpaczliwie rękami, a kiedy w końcu z pomocą obręczy odzyskał równowagę, było już za późno — pułapka zatrzasnęła się.
Wokół niego i jego towarzysza wyrosła z zapierającą dech w piersi szybkością iskrząca się kula zbudowana z kryształów wielkości pięści. Zamknęła ich w okrągłym więzieniu o średnicy kilku kroków.
Wyłoniła się z większych kryształów lodowego morza, a jej dolna część stapiała się z metalową obudową obcej stacji. Jej lśniąca materia otaczała także część obręczy, do której przywarli dwaj mężczyźni. Toller i Steenameert patrzyli przez chwilę na siebie z twarzami wykrzywionymi przerażeniem, po czym Toller ściągnął jedną z rękawic i dotknął wewnętrznej powierzchni kuli. Była zimna jak lód, lecz nie skropliła się pod wpływem dotyku.
— Szkło! — Wskazał na pistolet zawieszony u boku Stee-nameerta. — Zrób w tym kilka dziur i wkrótce się stąd wydostaniemy.
— Tak, tak… — Steenameert odpiął broń, jednocześnie wyjmując z sakwy kulisty zbiornik ciśnieniowy.
Gdy gorączkowo przykręcał go do spodu pistoletu, nagle cichy głos, spokojny i wszystkowiedzący, całkowicie przekonujący głos, odezwał się w głowie Tollera.
— Odradzam wam użycie broni. Materiał, którym zostaliście otoczeni, ma ochronną odwrotną warstwę energetyczną. Jej podstawowym zadaniem jest niedopuszczenie meteorów do konstrukcji głównej, ale działa skutecznie w przypadku każdego rodzaju pocisków. Jeśli broń wystrzeli, pocisk odbijać się będzie rykoszetem wewnątrz kuli ze stalą prędkością, aż jego energię wchłonie któreś z waszych ciał. Zatem jeśli oddacie strzał, kula nie poniesie szwanku, natomiast jeden z was najprawdopodobniej zginie.
Toller wiedział od razu, choć nie potrafił powiedzieć dlaczego, że obydwaj, on i Steenameert, słyszą te same słowa. Ten głos, który nie był głosem, raczej modulacją ciszy, przemawiał wprost do ich świadomości… umysł przemawiał do umysłu… co oznaczało…
Zerknął w prawo i wzdrygnął się spostrzegłszy, że tuż za ścianą krystalicznej kuli stoi jakaś postać. Szklana powierzchnia kuli przypominała plaster miodu i zniekształcała oraz powielała sylwetkę, jednakże najwyraźniej była to postać rozmiarów dorosłego mężczyzny, ludzka w zarysach, i przytrzymywała się obręczy tak, jak robiłby to każdy człowiek. Toller nie wątpił, że to ona jest źródłem wibrującego mu w głowie głosu, lecz nie mógł zrozumieć, jak przybyszowi udało się przebyć metaliczny płaskowyż tak szybko i niepostrzeżenie.