Выбрать главу

Odczuwał też obawę. Strach ten nie był podobny do żadnego ze znanych mu dotąd uczuć — kłębiły się w nim ksenofobia, szok i zwykła obawa o swój los, co odebrało mu mowę i zdolność do wykonania choćby najmniejszego ruchu. Widział, że Steenameert także stoi jak słup soli, przerwawszy przykręcanie zbiornika ciśnieniowego do pistoletu. Bezdźwięczna wiadomość nie była tylko stwierdzeniem, przekazaniem czystej wiedzy i obydwaj mężczyźni zrozumieli teraz, że pocisk, który uderzy w ścianę krystalicznej kuli, zostanie odrzucony z siłą o wielkości bezpośrednio zależnej od jego prędkości.

— Nie musicie się obawiać — zapewnił ich niegłos, sprawiając przy tym wrażenie czegoś, co mogłoby ujść za uprzejmość, gdyby nie protekcjonalny i zimny ton.

— Wcale się nie boimy… — Bezsłowne wyzwanie Tollera załamało się w chaosie myśli, kiedy zaczął się zastanawiać, czy jest w stanie nawiązać kontakt z obcą istotą.

— Przemawianie w normalny dla ciebie sposób pomoże ci sformułować myśli tak, że będziemy w stanie rozmawiać — podpowiedział mu obcy. — Lecz nie trać czasu na kłamstwa, puste przechwałki lub groźby. Chciałeś właśnie stanowczo stwierdzić, że się nie boisz, a to zupełnie mija się z prawdą. Musisz teraz skupić myśli i unikać błędu, jakim jest stawianie mi oporu.

Niezachwiana pewność siebie, z jaką przemawiał ten obcy, triumfujący ton osoby przekonanej o własnej wyższości, wywołały u Tollera reakcję odziedziczoną po dziadku, której nie był w stanie kontrolować. Fala niepohamowanego gniewu uderzyła mu do głowy, wytrącając go z paraliżu, który obezwładniał dotąd umysł i ciało.

— To ty jesteś o krok od popełnienia błędu! — wykrzyknął. — Nie znam twoich zamiarów, ale będę ci stawiał opór aż do śmierci. A mam tu na myśli twoją śmierć.

— To bardzo ciekawe. — Myśl obcej istoty zaprawiona była rozbawieniem. — Jeden z żeńskich osobników waszego gatunku zareagował dokładnie w ten sam nierozsądny, wojowniczy sposób, Tollerze Maraąuine, i jestem prawie pewien, że był to ten osobnik, z którym jesteś emocjonalnie związany.

Odpowiedź ta wstrząsnęła Tollerem.

— Uwięziliście nasze kobiety?! — zawył zapominając o swojej sytuacji. — Gdzie one są? Jeśli wyrządziliście im jakąś krzywdę…

— Nie stalą im się żadna krzywda. Po prostu przetransportowałem je w bezpieczne miejsce daleko stąd, co mam zamiar uczynić także z wami. Wstrzyknę teraz uspokajający gaz do wnętrza kuli. Niczego się nie obawiajcie. Gaz ten sprawi, iż zapadniecie w głęboki sen, a kiedy odzyskacie świadomość, będziecie już w przyjemniejszym otoczeniu. I choć zachodzi konieczność, by zatrzymać was tam na czas nieokreślony, nie zabraknie wam niczego.

— Nie jesteśmy zwierzętami, by nas zamykać w klatkach i karmić! — wypalił Toller czując, jak wzbiera w nim gniew. — Udamy się z tobą w miejsce, gdzie uwięziono nasze kobiety, lecz z własnej woli i z otwartymi oczyma. Takie są moje warunki i jeśli na nie przystaniesz, daję ci słowo honoru, że żaden z nas nie wyrządzi ci krzywdy.

— Twoja arogancja jest zdumiewająca i równa jedynie twojej nieświadomości — nadeszła spokojna odpowiedź z nutką rozbawienia. — Istoty na twoim prymitywnym poziomie rozwoju nigdy nie byłyby w stanie mnie zranić. Niemniej jednak uspokoję cię, byś nie sprawiał mi kłopotu podczas transportu.

Postać za kryształową ścianą wykonała nieznaczny ruch, który na lodowej powierzchni odzwierciedliła fala rozmazanych kolorów, po czym dziwnie pociemniał jeden z sześcianów, co wskazywało, że przyłożyła coś do jego zewnętrznej powierzchni. Steenameert dokończył składanie broni, podniósł ją i wycelował w ciemną plamę.

— Samobójstwo, Batenie Steenameert? — Głos, który nie był głosem, miał w sobie coś z obojętnej litości botanika obserwującego, jak drobna muszka zbliża się do pajęczyny. — Zdecydowanie nie.

Steenameert spojrzał na Tollera oczami o niezgłębionym wyrazie spomiędzy chusty i kaptura i opuścił pistolet.

Toller skinął głową z widoczną aprobatą i umyślnie nie zastanawiając się nad swoim zamiarem dobył szabli i jednym sprawnym ruchem wbił ją w kryształową ścianę. Zacisnął rękę wokół obręczy, zmieniając swe ciało w zamknięty układ sił, i zatopił czubek stalowego ostrza w błyszczących sześcianach z mocą, która sprawiła, że szkliste kawałki rozprysnęły się na wszystkie strony.

Kryształowa kula wrzasnęła.

Wrzask był bezdźwięczny, ale poza tym w niczym nie przypominał dokładnie przemyślanego i kontrolowanego sposobu umysłowego komunikowania się używanego przez obcą istotę. Toller dobrze wiedział, choć nie rozumiał w jaki sposób, że wydobywa się on ze ścian krystalicznej kuli i z majaczącego w górze lodowego jeziora, zwielokrotniony jęk agonii, a przypadkowa harmonia zderzała się z dysonansem echa wciąż na nowo, aż wszystko ucichło i dał się słyszeć dziwny, skamlący głos, który nie był głosem…

— Zraniono mnie, Ukochany Stwórco! Nie powiedziałeś mi, że Pierwotni są w stanie uszkodzić moje cialo.

Posłuszny instynktowi wojownika Toller nie pozwolił, by ten niespodziewany głos zastraszył go lub zmniejszył impet jego ataku. Ugodził wroga i był to sygnał, by przeć dalej ze wznowionym impetem. By zabić. Jego szabla zdawała się napotykać dziwaczny opór, jakby przebijała warstwę niewidzialnej gąbki, lecz powtórzone kilkakrotnie cięcia były na tyle silne, by uszkodzić i wyrwać z miejsca szklane kryształy. W nie więcej niż kilka sekund strzaskał kolejne dwa i utworzył nieduży otwór w krystalicznej kuli.

Zmieniwszy taktykę zaczął siec w krawędzie otworu rękojeścią szabli i pomimo niewidzialnego oporu udało mu się wyrwać w całości dwa kryształy i wyrzucić je na zewnątrz w kosmiczną pustkę. W gorączkowym natchnieniu przerzucił szablę do drugiej ręki i jął bić w to samo miejsce odzianą w rękawicę pięścią. Tym razem nie czuł, by jakaś tajemnicza siła hamowała jego ciosy i wkrótce kilka następnych sześciennych kryształów oderwało się od całości znikając mu z oczu i znacznie powiększając dziurę w ścianie kuli.

Ponownie rozległ się nieludzki wrzask. Idąc za przykładem Tollera Steenameert przytrzymał się obręczy i jął zasypywać ciosami nieregularny brzeg otworu powiększając zniszczenie.

W huczącym, rozpalonym umyśle Tollera czas praktycznie zatrzymał się aż do chwili, gdy utorowawszy sobie drogę znalazł się na zewnątrz kryształowego więzienia i z trudem pokonując brak siły ciężkości ruszył za ubraną w srebrny skafander postacią, która rzuciła się do ucieczki. Jego lewa dłoń zacisnęła się na gardle obcej istoty, a szabla niepostrzeżenie pojawiła się w jego dłoni, by pchnąć w bok tamtego.

— Jak to zrobileś? — Słowa obcego zaprawione były odrazą z powodu kontaktu fizycznego, lecz Toller nie czuł już przed nim strachu. — W pełni zharmonizowałeś kontrolę nad swoimi mięśniami — ciągnął głos — bez żadnych wyczuwalnych dla mnie logicznych procesów umysłowych! Jak to się stało?

— Zamilcz — warknął Toller przerzucając nogę przez obręcz, by nie dopuścić, aby on i jego jeniec oddalili się od metalowej obudowy stacji. — Gdzie są kobiety?

— Wszystko, co trzeba ci wiedzieć — odparła obca istota z niewzruszonym spokojem — to to, że znajdują się one w bezpiecznym miejscu.

— Posłuchaj! — Toller chwycił obcego za ramię i przyciągnął do siebie, spoglądając mu w twarz po raz pierwszy. W jednej chwili obrzucił ją badawczym, zaciekawionym spojrzeniem, stwierdzając, że ma zadziwiająco ludzki rozkład rysów. Główne różnice stanowiła szara skóra, oczy bez źrenic, składające się jedynie z białych gałek z czarnymi dziurami i mały zadarty nos bez środkowej przegrody. Toller mógł zajrzeć w głąb jamy nosowej, gdzie pokryte czerwonymi żyłkami pomarańczowe membrany trzepotały tam i z powrotem lub zwierały się w takt oddechów obcej istoty. — Wcale mnie nie słuchałeś. — Powstrzymując się, by nie odepchnąć od siebie tej ohydnej karykatury człowieka, Toller naparł na szablę, wgniatając ją głębiej w błyszczące srebro jej skafandra. — Albo powiesz mi natychmiast wszystko, co powinienem wiedzieć, albo cię zabiję.