Выбрать главу

Ziemiste usta obcego wykrzywiło coś na kształt uśmiechu.

— Z takiej odległości? Tak blisko? Będąc w fizycznym kontakcie? Żadna istota humanoidalnego gatunku nie mogłaby…

W głowie Tollera zawirowały karmazynowe błyskawice. Jego umysł zawrzał, tonąc w rozmazanych obrazach Van-tary i trupów obcych porywaczy. I szalona wściekłość, odurzająca i odrażająca, haniebna i radosna wściekłość ogarnęła całą jego istotę. Przyciągnął obcego do siebie, wbijając jednocześnie ostrze szabli i tylko przestraszony krzyk Steenameerta przywrócił mu zdrowy rozsądek.

— Zraniłeś mnie! — Na ciche słowa obcego padł cień zaskoczenia i początek przerażającego odkrycia. — Zrobiłbyś to! Byłeś zdecydowany mnie zabić!

— Właśnie to ci cały czas tłumaczę, szarogęby! — zgrzytnął zębami Toller.

— Mam na imię Divivvidiv.

— Przede wszystkim, szarogęby, przypominasz trupa — ciągnął Toller. — I nie miałbym najmniejszych wyrzutów sumienia, gdyby trzeba było pogodzić twój wygląd z rzeczywistością. Powtarzam więc, jeśli nie powiesz mi…

Urwał zbity z tropu, gdy twarz obcego przebiegł nagły skurcz, a kruche ramię, które trzymał w uścisku, poczęło wibrować w harmonii z wewnętrznymi drgawkami. Znaczone czarną obwódką usta wykrzywiały się UNymtMryt nlf, falując to w jedną, to w drugą stronę, jak koritlnwief targany przeciwnymi prądami, i wyrzucały w pnwietrM dryfujące nitki pienistej śliny.

Zamazane echo odebrane przez umysł Tollera powiedziało mu, że jeńcowi nigdy przedtem bezpośrednio nie grożono śmiercią. Z początku Divivvidiviemu wydawało się niemożliwe, by jego życiu mogło coś zagrażać, a teraz doświadczał gwałtownej reakcji emocjonalnej.

Toller mając po raz pierwszy wgląd w całkowicie różną od swojej kulturę, zareagował zwiększeniem nacisku szabli.

— Kobiety, szarogęby… Nasze kobiety! Gdzie one są?

— Zostały przetransportowane na moją ojczystą planetę. — Divivvidiv odzyskiwał powoli równowagę psychiczną, lecz jego słowa nabrzmiały strachem, odrazą i z trudem powstrzymywaną histerią. — Są teraz w bezpiecznym miejscu, miliony mil stąd, w stolicy najbardziej rozwiniętej cywilizacji w tej galaktyce. Zapewniam cię, że nie leży w możliwościach istot Pierwotnych, takich jak ty, zmienić w jakikolwiek sposób okoliczności, zatem jedyną logiczną rzeczą, jaką powinieneś uczynić…

— Twoja logika różni się od mojej — uciął Toller starając się, by zabrzmiało to nieustępliwie, tak by ukryć strach budzący się w jego sercu. — Jeśli kobiety nie powrócą całe i zdrowe, to ja wyślę cię w inny świat. Świat, z którego jeszcze nikt nie powrócił. Mam nadzieję, że wyrażam się jasno…

Rozdział 10

Pkój był przestronny i niemal pusty, a główny mebel stanowił niebieski sześcian, który mógłby uchodzić za łóżko, gdyby nie brak siatki zabezpieczającej. Pod ścianami ciągnął się pas prostokątnych i okrągłych płyt, które bezustannie zmieniały kolor, jedne powoli, inne raptownie. Podłoga zrobiona była z szarozielonego jednolitego materiału, gęsto usianego niedużymi otworami. Toller zauważył, że jego stopy mocno trzymają się podłoża, a wiec nie trzeba było używać lin zerograwitacyjnych, i szybko się zorientował, że otwory w podłodze stanowią część systemu próżniowego.

Jednak nie zastanawiał się zbytnio nad otoczeniem, gdyż jego uwaga koncentrowała się na Diviwidivim, zdejmującym właśnie skafander. Po srebrzystym kombinezonie biegły szwy, rozstępowały się błyskawicznie, gdy przesuwało się po nich małą przetyczką. W ten sposób Diviwidiv wyłonił się ze skafandra w kilka sekund, ukazując drobne ciało o humanoidalnym kształcie i wymiarach. Przyodzia-ny był w jednoczęściowy strój, na który składała się niezliczona liczba skrawków czarnego sukna, nakładających się na siebie jak ptasie pióra.

Cudzoziemski ubiór, łysa szara czaszka i trupiu Iwuri prawie pozbawiona nosa — wszystko to wzbudziło w Tul-lerze nieodpartą ksenofobię. Wzrosła jeszcze, gdy odkrył, że obcy wydziela zapach. Woń ta nie była sama w sobie nieprzyjemna, raczej słodka i ciężka jak rosół, lecz niepr/y-zwoitość jej źródła czyniła ją obrzydliwą. Spojrzał na Steenameerta i zmarszczył nos. Steenameert, dotąd obserwujący bacznie dziwne pomieszczenie, zrobił podobnie.

— Pewnie zdziwisz się, kiedy ci powiem, że ty także wydzielasz nieprzyjemną woń — zauważył Divivvidiv. — Choć przypuszczam, że twoja jest raczej związana z brakiem higieny i wydałaby się równie przykra członkom twojego własnego gatunku.

Toller uśmiechnął się lodowato.

— Przychodzisz już do siebie po lekkim ataku drgawek, nieprawdaż? Znów ci sztywnieje kark? Przypomnę ci zatem, że nadal mogę w dowolnej chwili odebrać ci życie i jestem zdecydowany to zrobić.

— Jesteś zwykłym krzykaczem, Tołłerze Maraąuine. W głębi serca wątpisz, czy zdolny jesteś odegrać rolę społeczną, jaką sobie narzuciłeś, i starasz się zamaskować ten fakt na najróżniejsze sposoby, a jednym z nich jest wywrzas-kiwanie czczych gróźb.

— Uważaj, co mówisz, szarogęby! — ryknął Toller, zaskoczony łatwością, z jaką to niesamowite stworzenie z odległych rejonów wszechświata przeniknęło najgłębsze zakamarki jego umysłu, a następnie obojętnie wyjawiło tajemnice, do których on bał się przyznać przed samym sobą. Zerknął na Steenameerta, który ponownie zaczął przyglądać się pomieszczeniu, najwyraźniej starając się postępować dyplomatycznie.

— Radzę wam uwolnić się z tych ciężkich, izolowanych skafandrów — odparł Diviwidiv niewzruszony. — Choć wyglądają bardzo prymitywnie, z pewnością są całkiem skuteczne i wkrótce zaczną watn przeszkadzać zważywszy na panującą tu temperaturę.

Toller, który oblewał się potem już od dłuższej chwili, posłał Diviwidiviemu podejrzliwe spojrzenie.

— Jeśli masz nadzieję, że mnie zaskoczysz, kiedy będę zajęty…

— Nawet nie pomyślałem o czymś podobnym. — Diviwidiv stał teraz blisko Tollera, kiwając się lekko na prostych nogach. — Przecież wiesz.

Wielorakie poziomy komunikacji, na które składał się ich kontakt umysłowy, nie pozostawiały wątpliwości, że obcy nie kłamie. Jednak Toller zaczął się zastanawiać, czy to także należy do techniki telepatycznej. Czy supermowa może być narzędziem superkłamstwa, takiego, w które słuchacz wierzy bez zastrzeżeń?

— Trzymaj go na muszce, gdy będę się rozbierał — pouczył Steenameerta. — Jeśli wykona najmniejszy ruch, mrugnie okiem, wpakuj mu kulkę.

— Twoje procesy myślowe są niezwykle skomplikowane jak na istotę Pierwotną.

Diviwidiv zdawał się stopniowo odzyskiwać pewność siebie, a swoje słowa okrasił tonem rozbawienia.

— Cieszę się, że zrozumiałeś wreszcie, że nie masz do czynienia z dzikusami — rzucił Toller, gramoląc się ze skafandra. — Lecz z jakiej racji jesteś taki z siebie zadowolony, szarogęby? Jest jakiś powód?