— Powód jest racjonalny. — Z okolonych ciemną obwódką ust Diviwidiviego wyrwał się niespodziewanie ludzko brzmiący chichot. — Teraz, gdy miałem okazję bliżej przyjrzeć się strukturze waszych umysłów i odkryć, iż jesteście skłonni ulec rozumowi, uświadomiłem sobie, że mogę chronić siebie i swoje interesy jasno określając waszą sytuację. Im więcej informacji wam przekażę, tym stabilniejszy będzie związek między nami. Toteż zaproponowałem, byśmy przenieśli się tutaj, w bardziej sprzyjające otoczenie, by móc kontynuować naszą rozmowę bez niepotrzebnych przeszkód.
— Jeśli o mnie chodzi, to nic nie jest w stanie mi przeszkodzić — rzekł Toller zastanawiając się, czy Diviv-vidiv zdaje sobie sprawę z całej rozciągłości tego kłamstwa. Sam sposób komunikacji wystarczał, by pogrążyć jego umysł w zamęcie, a jeśli brało się pod uwagę niesamowity charakter i wygląd obcego, nie wspominając o dziwacznych okolicznościach ich spotkania, to należało się dziwić, że jego mózg jeszcze w ogóle funkcjonował. Przez cały czas musiał przywoływać myśl o Yantarze. Nic nie miało znaczenia poza odnalezieniem jej, wybawieniem i bezpiecznym powrotem na Overland.
— Nie ma potrzeby, byście celowali do mnie z tej barbarzyńskiej broni — rzekł Divivvidiv, gdy Toller zdjął skafander i wziął pistolet od Steenameerta, by tamten także mógł się rozebrać. — Powiedziałem ci, że rozum weźmie górę nad silą.
— W takim razie nie masz się czym niepokoić — odparł Toller beztrosko. — Jeśli dojdzie do sprzeczki, ty będziesz do mnie strzelał swoimi sylogizmami, ja natomiast będę musiał poprzestać na strzelaniu zwykłymi nabojami.
— Nabierasz pewności siebie.
— A ty, szarogęby, stajesz się meczący. Powiedz mi teraz, jak planujesz odzyskać kobiety, ratując zarazem swoje życie?
Divivvidiv zaczął promieniować odcieniami wskazującymi na rozdrażnienie.
— Chcę ci zadać pytanie, Tollerze Maraąuine. Może ono wydać ci się bez związku z naszą sytuacją, ale jeśli opanujesz na chwilę zniecierpliwienie, z pewnością łatwiej przyjdzie ci coś zrozumieć. Czy to brzmi rozsądnie?
Toller bez przekonania skinął głową, podejrzewając niejasno, że obcy nim manipuluje.
— Świetnie! A więc, z ilu planet składa się wasz system?
— Z trzech — odparł Toller. — Landu, Overlandu i Far-landu. Mój dziadek, ojciec mojego ojca, którego imię mam zaszczyt nosić, zginał na Farlandzie.
— Twoja wiedza astronomiczna jest niepełna. Czy nie zwróciłeś uwagi, że teraz w lokalnym systemie istnieją cztery planety.
— Cztery planety?! — Toller wpatrywał się w Divivvidi-viego marszcząc brwi, przypominając sobie, że ktoś mówił mu niedawno o jakiejś niebieskiej planecie. — Skąd nagle cztery planety? Mówisz tak, jakby za pomocą magii przyłączono do naszego układu nowy świat.
— Dokładnie tak się stało, choć nie miało to nic wspólnego z magią. — Diviwidiv pochylił się do przodu. — Moi współbracia przetransportowali naszą ojczystą planetę, która zwie się Dussarra, przez setki lat świetlnych. Wyrwali ją z dawnej orbity dookoła odległego słońca i umieścili na nowej orbicie wokół waszego. Czy daje ci to jakieś pojęcie o naszej potędze?
— Tak, o potędze twojej wyobraźni — odparł Toller z pogardą w głosie na przekór przerażającej pewności, że obcy przekazuje niepodważalną prawdę. — Nawet gdybyście byli w stanie przenieść całą planetę, w jaki sposób jej mieszkańcy mogli przetrwać zimno i ciemności międzygwiezdnej pustki? Jak długo trwała ta podróż?
— Nie trwała ani sekundy! Podróż międzygwiezdna odbywa się momentalnie. Koncepcja ta o niebo przerasta możliwości waszego pojmowania, oczywiście zupełnie nie z waszej winy, niemniej jednak postaram się przekazać wam analogie, które w pewnej mierze ułatwią wam zrozumienie.
Na ułamek sekundy Diviwidiv zamknął swoje nieludzkie oczy. Toller poczuł, jakby w jego głowie coś się szarpnęło i uczucie to przejęło go niepokojem, a zarazem było dziwnie przyjemne. Z piersi wyrwało mu się westchnienie, gdy jego umysł przeniknął błysk intelektualnej jasności, jak promień światła z latarni morskiej. Przez jedną, przepełnioną złudną nadzieją chwile wydawało mu się, iż jcnl bliski poznania wszystkiego, co każda pełnowartościowa istota powinna wiedzieć. Potem obraz zakołysał się, poczuł usuwać się coraz szybciej i gdy światło zniknęło, pozostało po nim dojmujące poczucie straty. Filozoficzna ciemność, która wtoczyła się na jego miejsce, była jednak mniej przygniatająca, mniej monolityczna niż przedtem. Miejscami świtało. W jednej przelotnej chwili ujrzał próżnię wewnątrz próżni, międzygwiezdną przestrzeń, jak gąbczasta nicość pooraną tunelami i kanałami jeszcze większej nicości; niematerialne autostrady galaktyczne, ich początki były zarazem końcami…
— Wierzę ci, wierzę — wymamrotał. — Lecz to niczego między nami nie zmienia.
— Sprawiasz mi zawód, Tollerze Maraguine. — Diviwidiv stanął na swoim porzuconym skafandrze, przyssanym do podłogi siłą prądów powietrznych, i zbliżył się do Tolle-ra. — Gdzie podziała się twoja ciekawość? Gdzie duch naukowych dociekań? Czy nie pragniesz dowiedzieć się, dlaczego moja rasa zdecydowała się na tak gigantyczne przedsięwzięcie? Myślisz, że to codzienna sprawa, gdy członkowie inteligentnej rasy przenoszą swoją planetę na drugi koniec galaktyki?
— Już ci powiedziałem: nic mnie to nie obchodzi.
— Ależ przeciwnie! To musi obchodzić każdą żywą istotę na wszystkich planetach tego systemu! — Usta Divivvidiego drgnęły konwulsyjnie wykrzywione niewidzialnymi falami emocji. — Widzisz, moja rasa ucieka przed śmiercią. Jesteśmy wygnańcami, uchodzącymi przed najstraszliwszą katastrofą w historii wszechświata. Czy fakt ten nie budzi w tobie ani odrobiny zastanowienia?
Toller spojrzał na Steenameerta, który nie zdjąwszy jeszcze skafandra zamarł w bezruchu i po raz pierwszy od wielu dni troska o Yantarę i jej los odsunęła się na dalszy plan.
— Katastrofa! — zawołał. — Ale przecież gwiazdy oddalone są od siebie o miliardy miliardów mil! Czy mówisz o jakiejś potężnej eksplozji? Nawet jeśli kiedykolwiek się wydarzy, nie potrafię sobie wyobrazić jak.
— Ona się już wydarzyła — przerwał mu Divivvidiv. 1 fakt, że gwiazdy dzielą miliardy mil, nie ma tu znaczenia. Skala eksplozji byla tak niewyobrażalna, że zniszczone zostaną setki galaktyk.
Toller starał się wywołać w umyśle obraz odpowiadający słowom obcego, lecz wyobraźnia odmówiła mu posłuszeństwa.
— Co mogło doprowadzić do tego? A jeśli już się wydarzyła, to co my tu robimy? Skąd możesz o niej wiedzieć?
Divivvidiv stał bardzo blisko i zapach jego spoconego ciała gęstniał w nozdrzach Tollera.
— I znów zrozumienie tego nie leży w twoich możliwościach, lecz…
Promień światła z latarni morskiej był bardziej oślepiający niż poprzednio i Toller skurczył się wewnętrznie chcąc uciec, lecz nie potrafił się osłonić. Odkrył, że objawiona mu wizja kosmosu jako nicości naszpikowanej otworami jeszcze większej nicości była bardzo uproszczona. Kosmos, który teraz postrzegał, zrodził się z eksplozji o niewyobrażalnej sile i w chwilę później został usiany wrzącymi masami zwanymi ropami. Stanowiły stosunkowo stare relikty z okresu historii kosmosu, trwającego nie dłużej niż ludzki oddech i miały średnicę w przybliżeniu jednej milionowej średnicy ludzkiego włosa, a masę tak ogromną, iż jeden ich cal ważył mniej więcej tyle, co średniej wielkości planeta. Ropy wiły się, obracały i oscylowały, a w tych swoich ślepych skrętach ni mniej, ni więcej, tylko decydowały o rozkładzie materii we wszechświecie: układach galaktyk, układach gromad galaktyk, układach rojów gromad galaktyk.