Podczas gdy wszechświatowi przybywało lat i pojawiały się pierwsze zalążki rozumnego życia, liczba ropów malała. Marnotrawiły niesamowite pokłady energii na oszalałe pląsy i zawijasy, na wysyłanie fal grawitacyjnych, stając się coraz większą rzadkością w kosmosie. Gdy tak samobójczo kończyły swe istnienie, wszechświat stawał się coraz bardziej stabilny i bezpieczny dla tak delikatnych organizmów biologicznych jak istoty ludzkie. Lecz proces ten nie był jednorodny. W niektórych nienormalnie zapchanych ropami regionach nieuniknione były interakcje i zderzenia o konsekwencjach niemożliwych do opisania w żadnym systemie matematycznym.
W pewnym miejscu nie mniej niż dwanaście ropów zderzyło się i wyzwoliło całą wspólną energię w potężnej eksplozji, która miała unicestwić może setki galaktyk i wybić głębokie piętno na tysiącu innych. Żadna żywa istota nie była w stanie ujrzeć tej eksplozji, gdyż czoło fali uderzeniowej poruszało się z prędkością niemal równą prędkości światła. Jednak na podstawie danych uzyskanych za pomocą kosmicznych sond rozumnym istotom udało się odkryć, że miała ona miejsce. A kiedy dokonano tego odkrycia, pozostała tylko jedna rzecz do zrobienia.
Uciekać.
Uciekać daleko i szybko…
Toller gwałtownie zamrugał oczami, gdyż zdawało mu się, iż jego wizję przebiegła jakby wodna fala, lecz niemal od razu zorientował się, że jest to efekt iluzoryczny i subiektywny. Jego wewnętrzny model wszechświata rozpadł się w drobny mak i powstał na nowo w drastycznie odmiennej formie, jednak teraz i Toller był inny. Krótkie spojrzenie na bladą twarz i tępy wzrok Steenameerta upewniły go, że on także doświadczył podobnej metamorfozy.
Głos z odległej przeszłości Tollera wyszeptał ostrzeżenie: Stałeś się bezbronny! Gdyby szarogęby miał taki zamiar, mógłby cię zniszczyć w jednej chwili.
W odpowiedzi na tę przestrogę Toller obudził czujność. Skupił wzrok na twarzy obcej istoty, lecz nie znalazł w niej nic prócz wyrazu rosnącego odprężenia i satysfakcji. Nie wyczuwał z jego strony żadnej groźby, ale właśnie ten fakt mógł być sam w sobie swoistym rodzajem zagrożenia. Znajdowali się w twierdzy Diviwidiviego i nie mieli pojęcia, jakich sił magicznych może on użyć, by doprowadzić swe zamiary do skutku jednym kiwnięciem palca.
Usiłując oswoić się ze wszystkim, czego się dotąd nauczył, Toller potrząsnął głową, jakby przychodził do siebie po mocnym uderzeniu. Jego umysł tonął w falach czystej wiedzy, zanurzając się w niej do tego stopnia, że normalne procesy myślowe zostały wstrzymane, lecz nawet w tym stanie Toller zachował świadomość, że jedno ważne pytanie pozostało bez odpowiedzi. Lecz co to było za pytanie? Powiedziano mu zbyt wiele w zbyt krótkim czasie, a jednak dręczyło go przekonanie, że powiedziano mu zbyt mało. I przez cały ten czas ta ohydna obca istota w zwiewnych czarnych łachmanach sprawiała wrażenie coraz bardziej zadowolonej z obrotu spraw.
— Z jakiegoż to powodu wygładzasz na tak zadowolonego z siebie, szarogeby? — mruknął Toller. — W końcu między nami nic się nie zmieniło.
— Ależ zmieniło się — zapewnił go Divivvidiv, zaprawiając znowu swe słowa lekkim rozbawieniem. — Nie jesteście odporni na racjonalne rozumowanie i dlatego w tym przypadku logika działa na moją korzyść, a na waszą szkodę. Wciąż nie przyznając się do tego przed sobą zaczynacie uświadamiać sobie bezsensowność stawania w szranki z przedstawicielami najpotężniejszej cywilizacji w waszej galaktyce.
— Nie pozwolę, by…
— A teraz, ponieważ posunęliśmy się już tak daleko ciągnął Diviwidiv bezlitośnie — dokończę tę budowlę logiki, która dla mnie jest warownią nie do zdobycia przet was. Właśnie miałeś zamiar spytać, dlaczego wasza para dwóch nic nie znaczących światów została wplątana w ucig” czkę Dussarrańczyków przed unicestwieniem… Odpowiedzią jest fakt, że bliźniacze planety połączone wspólną atmosferą stanowią niesłychaną rzadkość. Dussarrańskim astronomom znane są tylko trzy podobne przypadki w tej galaktyce. Każdy z nich jest jednak zbyt odległy i gorzej dopasowany niż Land i O\erland. Jak już wiecie, jesteśmy w stanie momentalnie przenosić naszą ojczystą planetę od gwiazdy do gwiazdy, lecz ograniczenia energetyczne powstrzymują nas od skoków większych niż kilka lat świetlnych za jednym zamachem. Oznacza to, że śmiertelny front, który wkrótce pochłonie i ten region galaktyki, będzie zawsze deptał nam po piętach, chyba… chyba że, Tollerze Maraąuine, znaleźlibyśmy sposób, by przeskoczyć do innej galaktyki.
Toller usłyszał swój własny oddech, regularny i bezosobowy, jak szum fal na odległej plaży.
— Zaprojektowaliśmy maszynę, która umożliwiłaby nam przeniesienie ojczystej planety na wymaganą odległość, lecz do jej skonstruowania potrzebne były specyficzne warunki fizyczne. Oczywiście wymagany jest brak siły ciążenia, by maszyna nie uległa zniszczeniu pod wpływem własnego ciężaru. Ten czynnik nie nastręczał nam żadnych problemów. Jednakże potrzebny jest także nieograniczony dopływ tlenu i helu, by maszyna mogła się swobodnie rozrastać. I to jest właśnie powód, dla którego zdecydowaliśmy się umieścić Xa w barycentrum waszych dwóch planet. Do całej wiedzy, jaką wpoiłem w twój umysł, Tollerze Maraquine, muszę dodać, że Xa jest już prawie ukończony. Zostanie uruchomiony w przybliżeniu za sześć dni Ucząc od dzisiaj i kiedy to się stanie, planeta Dussarra zwyczajnie zniknie wam z oczu. W jednej chwili zostanie przeniesiona do innej galaktyki, odległej od tego miejsca o dziewięć milionów lat świetlnych. Przyjmij do wiadomości to, co ci mówię, Tollerze Maraąułne, dla spokoju ducha. Nic nie możesz zrobić, by odzyskać wasze kobiety. Siły tysięcy cywilizacji podobnych wam nic by nie wskórały w tej sytuacji. Nalegam, byś przyjął to, co mówię i powrócił spokojnie na swoją planetę, wolny od wyrzutów sumienia, świadomy, że uczyniłeś wszystko, co było możliwe.
Toller wpatrywał się w błyszczące pośród czerni oczy obcej istoty, wprawiony w trans, trwając w jedności z sobą i z kimś innym, z postacią heroicznego bohatera z zamierzchłych czasów, którego przykład i radę, choć odbite w zwierciadle własnej osobowości, cenił ponad wszystko.
„Co uczyniłby prawdziwy Toller?” pytał sam siebie, bezgłośnie poruszając ustami. Pozostał w bezruchu kilka sekund, na wpół poddając się umizgom logiki obcego, po czyni wzdrygnął się szeroko otwierając oczy, jak człowiek wymykający się stalowym szczękom pułapki.
— Weź ode mnie ten pistolet — rzekł do Steenameerta. — A podaj mi moją szablę.
— Znów cię zgubiłem. — Diviwidiv odskoczył pospiesznie. — Podejmujesz decyzje nie myśląc. Co masz zamiar uczynić?
Toller wziął szablę od Steenameerta i zwierając palce na znajomym rzeźbieniu rękojeści przyłożył ostrze do gardła obcego. Przed oczami migotały mu karmazynowe ogniki.
— Co mam zamiar uczynić, szarogęby? — wycharczał. — Otóż mam zamiar odłączyć twoją głowę od reszty ciała, jeśli nie przestaniesz opowiadać mi tego, co ty chcesz, bym usłyszał, a nie zaczniesz mówić tego, co ja pragnę wiedzieć. Czy twój cudowny umysł przyjął to do wiadomości? Mów natychmiast, jak mogę uratować nasze kobiety! — Stalowe ostrze poczęło wrzynać się w gardło Divivvidiviego.
Czarne usta obcego wykrzywiły się, a jego ciało drgało konwulsyjnie, lecz tym razem groźba natychmiastowej śmierci nie zburzyła całkowicie jego samokontroli.
— Powiedziałem ci wszystko, co było do powiedzenia. Musisz zrozumieć swoją sytuację! Nie możesz nic zrobić.
— Mogę cię zabić.
— Tak, lecz co ci z tego przyjdzie? Nic! Nic.
— Mogę… — Toller nie pozwolił sobie przerwać. — Powiedziałeś, że przetransportowano kobiety na twoją planetę, w jednej chwili, za pomocą jakiegoś urządzenia…