Выбрать главу

— Tak.

— W takim razie podążymy ich śladem tym samym środkiem transportu — wypalił Toller zaszokowany własnymi słowami.

Drżenie ciała Diviwidiviego osłabło.

— Czy twoja tępota nie ma granic, Tollerze Maraąuine? Żądasz, by przetransportowano cię w samo serce dussa-rrańskiej metropolii, której liczba ludności sięga trzydziestu milionów? Czego ty i twój towarzysz możecie tam dokonać?

— Wezmę ciebie jako zakładnika i przehandluję twoje żałosne życie. Ciało Diviwidiviego przestało się trząść.

— To wprost niewiarygodne, lecz istnieje szansa, choć j nieskończenie mała, że w swojej ślepocie i prymitywnym j uporze odniesiesz zwycięstwo tam, gdzie przewyższające cię f intelektualnie istoty byłyby skazane na porażkę. Co za l intrygująca teza! Mogłaby z powodzeniem posłużyć jako \ jeden z tematów do dyskusji na następnym posiedzeniu.

— Dość! — Wciąż trzymając ramię obcego w uścisku swojej lewej ręki, Toller opuścił nieznacznie ostrze szabli. — | Zrobisz, jak ci rozkazuję? Zawieziesz nas na Dussarrę?

— Nie mam innego wyboru. Wyruszymy natychmiast.

— No, to mi się zaczyna podobać. — Toller zwolnił uścisk na ramieniu Diviwidiviego, potem zacisnął palce ponownie z taką siłą, że obcy aż skrzywił się z bólu. — A może nie powinno mi się podobać?

— Nie rozumiem cię! Co się stało?

— Przestałeś się trząść, szarogęby. Przestałeś się bać.

— Ależ to naturalna reakcja na twoją nową propozycję.

— Tak? Nie ufam ci, szarogęby. — Toller posłał mu lodowaty uśmiech. — W taki właśnie sposób my, Pierwotni, prowadzimy negocjacje z wrogiem. W dużej mierze polegamy na naszych zwierzęcych instynktach, którymi gardzą takie przemądrzałe istoty jak ty. Coś mi mówi, że bardzo byś pragnął, abyśmy przenieśli się na Dussarrę za pomocą twojego magicznego urządzenia. Podejrzewam, że gdybyśmy tak zrobili, zostalibyśmy natychmiast zniszczeni lub pozbawieni świadomości, albo obezwładnieni w jakiś inny sposób, i zdani na waszą łaskę.

— Nie ma sensu wdawanie się w polemikę z twoimi nieokiełznanymi i aroganckimi urojeniami. — W słowach Diviv-vidiviego dała się słyszeć wyzywająca nutka. — Czy możesz mnie zatem powiadomić o swoich najnowszych propozycjach wysuniętych pod egidą twoich jakże cennych prymitywnych instynktów?

— Naturalnie! — Toller pomyślał o swoim dziadku i na jego ustach wykwitł słaby uśmieszek. — Zabieram cię na Dussarrę jako zakładnika, tak jak to postanowiłem, lecz podróż odbędzie się bez geometrycznych sztuczek. Niedaleko czekają dwa kolcorroniańskie statki kosmiczne, zbudowane z dobrego drewna i zaopatrzone w prowiant. Jeden z nich zawiezie nas na Dussarrę.

Rozdział 11

Słowa Pierwotnego, gdy już wynurzyły się z kłębów bezkształtnych plam reakcji emocjonalnych, były tak nieoczekiwane, tak śmieszne w swojej treści, że z początku Diviwidiv poczuł zaledwie cień wstrząsu czy niepokoju. Odkrycie, że Pierwotni zdolni są działać w skoordynowany i celowy sposób, podczas gdy ich system nerwowy nie emituje żadnych sensownych sygnałów, wytrąciło go nieco z równowagi, lecz szybko złożył to na karb przejściowego stanu wywołanego gniewem lub lękiem. Z pewnością wyższy Pierwotny zapomni ten przypadkowy szereg słów, jedynie pozornie przypominający logiczne zdanie, gdy tylko umilknie burza w jego umyśle.

— Co o tym sądzisz? — spytał Pierwotny, a jego obrzydliwie różowe usta o grubych wargach rozszerzyły się. Diviwidiv przyglądał mu się przez chwilę i poczuł, że zaczyna ogarniać go przerażenie, kiedy rozszyfrował z wol-j na powracające procesy umysłowe obcego. Pierwotny usły-) szał swoje słowa tak, jakby wymówiła je obca istota., Podobnie jak Divivvidiv, był zaskoczony ich treścią, lecz, teraz jego mózg wtaczał się na powrót na tory czegoś, co mogło uchodzić za racjonalne rozumowanie, a on sam zaczynał przyjmować na siebie odpowiedzialność za swoje słowa oraz za ich niedorzeczną treść.

— Ten pomysł jest szalony — odparł Diviwidiv. — Nie musisz wprowadzać go w czyn tylko dlatego, że zwerbalizowałeś go w momencie dużego napięcia emocjonalnego. Bądź rozsądny, Tollerze Maraąuine, chroń dzisiejszego siebie przed sobą z zamierzchłych czasów.

Diviwidiv wtłoczył treść swoich słów w umysł Pierwotnego, pewien, iż ten olbrzym o odpychającym zapachu zmieni zdanie. Ku przerażeniu Divivvidiva, Pierwotny zareagował mieszaniną pogardy, zadowolenia, dumy i najzwyklejszego, ślepego uporu.

— Nie upadaj na duchu, szarogeby! — ryknął. — Powinieneś okazać mi wdzięczność. Wystawiłeś moją cierpliwość na ciężką próbę, chełpiąc się kosmicznymi wojażami swojego gatunku, jeśli tak można określić te wasze geometryczne sztuczki, lecz teraz zapoznam cię z realiami podróży w otchłaniach. Mój dziadek ze strony ojca, którego imię mam zaszczyt nosić, był pierwszym człowiekiem, który odważył się przelecieć jednym z naszych statków kosmicznych na inną planetę i czuję się wyróżniony faktem, że przeznaczenie powołało mnie, bym wskrzesił jego czyny. Wkładaj z powrotem te srebrzyste fatałaszki, szarogeby. Mamy przed sobą długą drogę.

— Ależ to jest samobójstwo! Szaleństwo! — Diviwidiv poczuł, jak dygocze na myśl, że miałby narażać życie w jednej z tych barbarzyńskich drewnianych skorup, którym przyjrzał się przelotnie w początkowej fazie rozwoju Xa. Zachował te kruche wytwory Pierwotnych na wypadek, gdyby Dyrektor zainteresował się ich pochodzeniem. Dlaczego nie był na tyle przewidujący, by je zniszczyć? I dlaczego konstruktorzy stacji, ci autokraci z najwyższych pięter Pałacu Liczb, nie wzięli pod uwagę możliwości pojawienia się intruzów?

— Samobójstwo, mówisz? Lepsze to, niż pozwolić ci teleportować nas w sam środek jednego z waszych miast. — Wyższy Pierwotny rozluźnił nieco uścisk na ramieniu Di-viwidiviego, zmniejszając ból.

Olbrzym z każdą chwilą stawał się coraz bardziej pewny siebie, lecz Divivvidiv uświadomił sobie rosnący niepokój w umyśle jego towarzysza. Nie potrafił dokładniej zanalizować tego stanu, gdyż zbyt dużą część jego umysłu pochłaniały obecne kłopoty, lecz miał nadzieję, że Ste-enameert wytoczy jakiś rozsądny argument przeciwko podróży w jednym z tych drewnianych statków kosmicznych. Na niższym poziomie mózgu Divivvidiv słyszał nawoływania Xa, rozpraszający odgłos, który potęgował i tak już niebezpiecznie wysoki poziom stresu.

— Nie macie żadnych przyrządów astronawigacyjnych, zatem planowana przez was podróż jest niewykonalna. — Divivvidiemu nasunęła się nowa myśl. — Wiem, że faktycznie wierzysz w to, iż twój dziadek przeleciał jednym z waszych statków na inną planetę, ale bez wiedzy o dokładnej szybkości i…

— Pomagały mu w tym najróżniejsze obliczenia. — Olbrzym mocniej naparł na szablę, broń, rekompensującą mu widocznie niedostatki umysłu. — A mnie będziesz ty pomagał. Cóż to dla ciebie, szarogęby! Już od dawna rozwodzisz się nad swoją niezmierzoną wiedzą z najróżniejszych dziedzin nauki.

— Nadal utrzymuję, że ryzyko jest niewyobrażalne. Wasz tak zwany statek kosmiczny może rozpaść się powyżej… — Divivvidiv nie dokończył myśli, gdyż drugi barbarzyńca nagle dał upust swoim obawom.

— Czy mogę coś powiedzieć, panie kapitanie? — Jego zaniepokojone spojrzenie skierowane było wprost w twarz olbrzyma. — Tylko jedno słowo.

— O co chodzi, Baten?

Uzyskawszy dostęp do myśli Steenameerta Diviwidiv rozczarował się odkrywając, że jego obawy związane są bardziej z przedstawioną mu kosmologiczną wizją niż z praktyczną stroną najbliższej przyszłości. Niemniej jednak jego interwencja oderwała większość umysłowej energii olbrzyma od Diviwidiviego, co dało rnu wreszcie sposobność, by zorientować się we własnej sytuacji.