Pomimo braku doświadczenia Steenameert szybko okazał się lepszy w tej dziedzinie niż Toller, a poza tym twierdził, że lubi dłuższe wachty przy pulpicie. Takie rozłożenie obowiązków odpowiadało Tollerowi, zapewniając mu to, czego potrzebował najbardziej — czas, w którym mógłby oswoić się ze wszystkimi wydarzeniami ostatnich kilku gorączkowych godzin. Przez większość przeprawy wylegiwał się w hamaku na okrągłym pokładzie, czasem drzemiąc, a czasem obserwując Steenameerta i Divivvidi-viego.
Ten ostatni był bardzo zaniepokojony podczas pierwszych godzin lotu, lecz kiedy stało się jasne, że statek nie eksploduje, stopniowo zaczął odzyskiwać spokój ducha. On także spędził większość czasu w hamaku, lecz nie pozostawał bezczynny. Wyjaśnił im, że Dussarra znajduje się tylko osiem milionów mil od bliźniaczych planet i krąży po mniej więcej podobnej orbicie. Informacje te uprościły parametry lotu, choć wykonanie odpowiednich kalkulacji było żmudnym zadaniem dla kogoś, kto nie był zawodowym matematykiem i pracował bez żadnych pomocy.
Posługując się ołówkiem, który trzymał w dziwaczny sposób cienkimi szarymi palcami, Divivvidiv notował coś od czasu do czasu w brulionie podarowanym mu przez Tollera. Często dawał Steenameertowi instrukcje co do odpalania lub wyłączania głównego silnika lub też nastawiania astrocelownika. Czasami wpadał w podobny do transu stan, w którym, jak przypuszczał Toller, używał telepatii lub jakichś nieznanych zmysłów, by kontrolować położenie statku względem celu podróży. Innym możliwym wyjaśnieniem było to, że obcy porozumiewa się ze swoimi ziomkami i przygotowuje zasadzkę na swoich prześladowców.
W interesie wszystkich zainteresowanych leżało, by ukończyć lot jak najszybciej, lecz Toller nie posiadał się ze zdziwienia, kiedy nie dalej niż po godzinie podróży Diviv-vidiv przepowiedział czas tranzytu na trzy do czterech dni, z uwzględnieniem wszystkich zmiennych. Kiedy Toller spróbował przeanalizować te obliczenia, okazało się, że musi przyjąć, iż podróżują z prędkością stu tysięcy mil na godzinę, i wtedy zarzucił wszelkie kalkulacje. Promienie słoneczne wpadające przez luki do wnętrza statku zdawały się trwać w bezruchu: rozgwieżdżony wszechświat trwał pogodny i niezmienny jak nigdy — toteż lepiej było zapomnieć o przejmującym chłodem świecie matematyki i wyobrażać sobie, że dryfuje się łagodnie od jednej wyspy do drugiej po szklistym czarnym morzu.
Jedną z cech, jaką Toller odziedziczył po dziadku, był brak cierpliwości — nawet kilka dni bezczynności wystarczało, by zakłócić mu wewnętrzny spokój. Przeczytał dziennik Ilvena Zavotle’a od deski do deski i bez trudu potrafił powtórzyć w myślach odpowiedni fragment słowo w słowo: „Nasz kapitan na długie godziny opuszcza stanowisko przy sterze. Spędza całe dnie na środkowym pokładzie, tkwiąc w bezruchu przy jednym z luków. Wydaje się, że znajduje pewną pociechę w tych chwilach zadumy, kiedy nie robi nic, tylko wpatruje się w otchłań wszechświata”. Ukradkiem, z przedziwnym zakłopotaniem, Toller czasami naśladował swojego dziadka i schodził do hadesu na dolnym pokładzie, gdzie skąpe promienie słoneczne rysowały pomieszczenie cienistymi wzorami pomiędzy rozporami i pakami, które zawierały zapasy kryształów energetycznych, soli strzelniczej, pożywienia i wody. Wciskał się w wąską szparę pomiędzy dwa pojemniki i najzwyczajniej pozwalał myślom swobodnie płynąć, podczas gdy sam wyglądał przez jeden z luków. Odgłosy silnika były tam donośniejsze, a zapach smołowanej, płóciennej okładziny statku bardziej wyczuwalny, ale lepiej mu się myślało w samotności.
W sposób nieunikniony jego myśli zwracały się często ku zagadkom i niebezpieczeństwom najbliższej przyszłości.
Nie mógł uwierzyć, że jeszcze tak niedawno utyskiwał na brak przygód w swoim życiu, na niemożność wykazania, iż jest wart znamiennego imienia, jakie nosił. Brał oto udział w przygodzie, niezwykłej i tak beznadziejnej, że nawet ten pierwszy Toller Maraąuine pewnie by mu ją odradził, w przygodzie, której pozytywnego zakończenia, mimo usilnych prób, nie był w stanie sobie wyobrazić.
Pomysł ten nasunął mu się na myśl w chwili całkowitej rozpaczy i uczepił się go z wdzięcznością, i z doskonałą pewnością maniaka, dostrzegłszy wyraźną ścieżkę pośród wszystkich barier i pułapek losu. Wszystko zdawało się tak doskonale przemyślane. Nie mógł dać się teleportować na obcą planetę w pościgu za ukochaną, zatem poleci tam na kolcorroniańskim statku i weźmie całą Dussarrę przez zaskoczenie. Divivvidiv zaręczał, że nie jest żadną znaczącą postacią w swoim społeczeństwie, a zatem jest bezwartościowy jako zakładnik, lecz jego zapewnieniom przeczył fakt, iż mianowano go dowódcą potężnej stacji. Scena została przygotowana dla bohatera uzbrojonego jedynie w śmiałość, wyobraźnię i wierną szablę, bohatera, który miał zatrwożyć i pokrzyżować plany obcej nacji. Niezauważeni, po kryjomu opuszczą się za pomocą worów lotniczych i spadochronów w pobliże stolicy wroga, potajemnie przeszukają cytadelę ich przywódcy. Sesje przetargowe, w których Toller będzie górą, potem odnalezienie Yantary, i powrót na Overland za pomocą teleportera, statku podniebnego lub spadochronu… i sielankowe, wspaniałe życie z Yantarą u boku…
Ty głupcze! — karcił go wewnętrzny głos, oskarżając z taką samą siłą, z jaką przed chwilą snuł niedorzeczne plany, i w takich momentach Toller wił się i krzyczał niemal, przejęty wstrętem do samego siebie. Tylko jeden aspekt tej dziwacznej sytuacji pozostawał niewzruszony pośród burzy jego myśli, wzmacniając postanowienie, by przeprowadzić całą sprawę do końca. Przyrzekł sobie i innym, że stanie u boku Yantary i wspominając to nie miał innego wyboru, jak przeć dalej, bez względu na nikie szansę zwycięstwa, nawet jeśli zdawało się, że czeka go pewna śmierć.
Oglądana z wysokości czterech tysięcy mil ojczysta planeta obcych wyglądała uderzająco podobnie do Landu i Overlandu. Warstwa chmur składała się z tych samych wzorów szeroko rozlanych rzek zmieniających się w kręte strumienie lub pojedyncze pierzaste zawirowania. Dopiero kiedy Toller przebił się wzrokiem przez te cacuszka z błyszczącej mgły, zauważył, że stosunek obszaru lądów do oceanów jest o wiele mniejszy, niż się tego spodziewał. Dominował kolor niebieski i tylko gdzieniegdzie majaczyły matowe plamy ochry lądów.
— Wygląda na to, że wszyscy skończymy z mokrymi tyłkami — rzekł ponuro spoglądając przez jeden z luków na ogromną, wypukłą tarczę planety.
— Wciąż nie jest za późno, byś zarzucił swój niedorzeczny plan. — Diviwidiv zwrócił na Tollera swoje otoczone czarną obwódką oczy. — Nic nie stoi na przeszkodzie, byś zawrócił do domu i zaczai żyć bezpiecznie i w spokoju.
— Starasz się zachwiać naszym postanowieniem.
— Robię tylko to, co kazaleś mi robić, bym zachował życie: służę ci solidnymi informacjami i radą.
— Stajesz się nadgorliwy — odparł Toller. — W tym momencie jedyne informacje, jakich od ciebie potrzebuję, dotyczą lotu na powierzchnię. Jesteś pewien, że wziąłeś należytą poprawkę na boczne wiatry? Choć nie mam ochoty wpaść wprost do morza, to myśl, że możemy wylądować w samym sercu miasta, przejmuje mnie podobnym wstrętem.
— Możesz mi zaufać. Wziąłem pod uwagę wszystkie istotne czynniki.
Po odwróceniu statku w punkcie środkowym lotu Diviv-vidiv prawie w ogóle nie opuszczał siatki zabezpieczającej, zagłębiając się w cichych medytacjach lub wydając częste, szczegółowe instrukcje dotyczące poprawek w kursie i szybkości statku. Toller doszedł do wniosku, że obcemu, nawet przy jego niesamowitych zdolnościach, trudniej jest prowadzić statek, gdy porusza się on „do tyłu”, co wymaga kierowania się według gwiazd leżących po stronie przeciwnej do kierunku lotu.