Выбрать главу

Toller niemal z wdzięcznością powitał iskrę gniewu, która przywróciła rzeczywistości ostre kontury.

— Przypominam was sobie, poruczniku. I widzę, że nadal jesteście niezdyscyplinowani i nielojalni.

Partree westchnęła.

— I ja przypominam was sobie, kapitanie. I widzę, że nadal jesteście ogiupieni jak młody cielak.

— Poruczniku, nie będę tolerował tego rodzaju… — Toller nie dokończył zdania, przypominając sobie nagle, że przecież zezwolił Steenameertowi na kontynuowanie tej podróży w nieznane pod warunkiem, że zapomną o dzielących ich rangach t przynależności do różnych klas społecznych. Uśmiechną! się ze skruchą i zaczął ściągać z siebie krępujący, ciepły skafander.

— Przepraszam — powiedział. — Ciężko pozbyć się starych przyzyczajei. Wiem, że kilka razy podawałaś mi swoje imię, lecz przyznam, że uleciało mi z pamięci.

— Jerene. Uśmiechnął się.

— Mam na imig Toller. Czy moglibyśmy zawrzeć przymierze i stawić cioło wspólnemu wrogowi? — Spodziewał się, że jego słowa ułagodzą nieco nieustępliwą porucznik, toteż zdziwił się, gdy niepokój zagościł na jej okrągłej twarzy.

— A więc to prawda — wyszeptała, a z jej głosu wyparował właściwy jej, opanowany ton. — Nigdy nie proponowałbyś czegoś podobnego w normalnych okolicznościach. Powiedz mi, Tollerze, czy rzeczywiście zostaliśmy przeniesieni na inną planetę? Czy jesteśmy na zawsze zgubieni? Naprawdę uwięziono nas na nieznanej planecie miliony mil od Overlandu?

— Tak. — Toller zauważył kątem oka, że pozostałe trzy kobiety przysłuchują się bacznie temu, co mówi. — Jak to? Nic o tym nie wiecie?

— Noc zaskoczyła nas jakieś dwie godziny drogi od poziomu podstawowego — odparła Jerene głosem cichym i zamyślonym. — Zapadła decyzja, że będziemy posuwać się dalej z ograniczoną prędkością i przeprowadzimy inwersję o brzasku…

Mówiła dalej, opisując, jak załoga, która w większości pogrążona była we śnie, wpadła w panikę słysząc okropny łoskot dochodzący od strony balonu. Cztery wąskie rozpory przebiły i rozpruły powłokę. Niemal natychmiast kłęby duszącego gazu miglignowego spłynęły w dół z wlotu, podczas gdy cała zwiotczała konstrukcja zapadła się do wewnątrz. W końcu, potęgując jeszcze zamieszanie i przerażenie załogi, gondola utonęła w kurczących się zwałach zniszczonej powłoki.

Minęło kilka dłużących się w nieskończoność minut, nim zatrwożonym astronautkom udało się wydostać z wraku. Odbite od Landu światło było na tyle silne, że pozwoliło dokonać niesamowitego odkrycia: statek zderzył się z krystaliczną barierą, ciągnącą się wzdłuż horyzontu jak zamarznięte morze. A tylko dwieście jardów od nich wznosił się dziw nad dziwy, bajkowy zamek, nieziemski i tajemniczy, rysując się wyraźnie na tle srebrzystego nieba.

Jakoś udało im się odnaleźć wystarczającą liczbę silnicz-ków i zdołały dolecieć do zamku. Jakoś udało im się także zlokalizować właz na jego metalicznej powierzchni.

Weszły do środka i znów jakoś, bez wyczuwalnego upływu czasu, odkryły, że są uwięzione w szarożółtej katedrze…

— Tak podejrzewałem — podsumował Toller, kiedy porucznik skończyła opowieść. — Coś mi mówiło, że ona… że wszystkie nadal żyjecie.

— Ale co się nam przydarzyło?

— Dussarrańczycy używają gazu, sprawiającego, że ktoś, kto go wdycha, szybko traci świadomość. To musiał…

— Tyle to same się domyśliłyśmy — przerwała mu Jere-ne. — Lecz co stało się potem? Powiedziano nam, że zostałyśmy magicznie przeniesione na inną planetę, lecz nie wiemy, czy można ufać słowom tych potworów. Sądziłyśmy, że wciąż jesteśmy w zamku. Prawda, że nasze ciała mają normalny ciężar, jakbyśmy stały na Overlandzie, lecz to może być kolejna magiczna sztuczka.

Toller potrząsnął głową.

— Przykro mi, lecz to, co wam powiedziano, jest prawdą. Nasi prześladowcy umieją podróżować w przestrzeni międzygwiezdnej z prędkością myśli. Rzeczywiście przenieśli was w mgnieniu oka na swoją ojczystą planetę, Dussarrę.

Jego słowa wywołały okrzyki niedowierzania i trwogi u przysłuchujących się kobiet. Wysoka blondynka z zadartym noskiem, ubrana w mundur kaprala, wybuchnęła śmiechem i szepnęła coś do stojącej obok towarzyszki. Toller zorientował się, że lekcje kosmologii i historii galaktyk, jakie pobrali wraz ze Steenameertem u Diviwidiviego, zmieniły fundamentalnie ich myślenie, co utrudniało im teraz porozumienie z istotami własnego gatunku. Z zakłopotaniem uświadomił sobie, jak musiał wyglądać w oczach Divivvidiviego, gdy pogrążony był jeszcze w niewiedzy.

— A skąd ty możesz wiedzieć, że wszystkie te bujdy o cudownych wojażach w kosmosie są prawdziwe? — spytała Jerene wyzywającym tonem. — Musisz polegać na tym, co ci powiedziano, tak jak my.

— Mylisz się — odparł Toller wyzwoliwszy się wreszcie ze skafandra. — Kiedy Baten i ja weszliśmy do tego, jak go zwiecie, zamku, pojmaliśmy jego władcę o trupiej twarzy i przywieźliśmy tutaj jako zakładnika na pokładzie dobrego, kolcorroniańskiego statku. Tak więc możemy zaświadczyć, że wszyscy w tym właśnie momencie znajdujemy się miliony mil od Overlandu. Jesteśmy na ojczystej planecie najeźdźców.

Oczy Jerene rozszerzyły się, a gdy spojrzała na Tollera, na jej twarzy wykwitł rumieniec.

— I uczyniłeś to wszystko dla… — Zerknęła w stronę schodów, którymi oddaliła się Yantara. — Wziąłeś jeden z tych wiekowych statków ze Stacji Obrony… i poleciałeś na inną planetę… a wszystko dla…

— Całą drogę na ziemię z naszym zakładnikiem przebyliśmy w worach lotniczych i ze spadochronami — wtrącił Steenameert, przerywając przedłużającą się ciszę. — 1 dopiero wtedy ten przeklęty strach na wróble zapanował nad naszymi zmysłami i wpadliśmy prosto w ręce żołnierzy zaczajonych w zasadzce. Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby walka była uczciwa i honorowa. Wdarlibyśmy się tutaj z naszym zakładnikiem drżącym ze strachu przed utratą życia, bo miałby ostrze szabli na gardle i wymienilibyśmy go na was.

— Muszę powiadomić o tym naszą kapitan. — Jerene z trudem łapała powietrze, a źrenice jej oczu rozszerzały się, gdy wodziła wzrokiem po twarzy Tollera. — Trzeba zapoznać ją ze wszystkimi faktami.

— Ona sądzi, że wciąż jesteśmy w naszej strefie nieważkości? — Toller westchnął z ulgą i uśmiechnął się pojąwszy, dlaczego stosunek Yantary do niego zmienił się tak raptownie. — To zupełnie naturalne, iż oczekiwała, że pojawię się na czele uzbrojonej armady. To zupełnie naturalne, że poczuła się trochę rozczarowana.

— Tak, lecz gdyby wykazała trochę więcej cierpliwości… — Steenameert zaniechał komentarza i opuścił głowę.

— Co mówisz, Batenie?

— Nic. Zupełnie nic.

— Panie kapitanie? — Wysoka blondynka postąpiła krok naprzód i zwróciła się do Tollera. — Czy moglibyście powiedzieć nam, jak długo już tu jesteśmy?

— A co? Nie umiecie liczyć dni?

— Wewnątrz tej kopuły nie istnieje dzień ani noc. Oświetlenie nigdy się nie zmienia.

Na Tollera, który właśnie próbował pogodzić się z myślą, że pozostanie w tym więzieniu przez długi czas, perspektywa życia w jednostajnym świetle podziałała przygnębiająco.

— Powiedziałbym, że jesteście tutaj od jakichś dwudziestu pięciu dni. A co z posiłkami? Nie można liczyć czasu według nich?

— Posiłki! — Blondynka skrzywiła się. — W każdej celi stoi koszyk, który te potwory nieustannie wypełniają klockami. No cóż, każda z nas ma nieco inną opinię na temat tego, co zmuszone jesteśmy zjadać.

— Pikantne kopyto niebieskorożca — rozmarzyła się inna wysoka kobieta, szeregowiec o brązowych oczach i śniadej cerze.