— Pewnie macie rację, kapralu — przytaknął Toller. — Chyba, że ma to coś wspólnego z ptertami. Uczono mnie, że najdotkliwiej nawiedziły Kolcorron, a antypody nie miały z nimi większego kłopotu.
Steenameert zaczął mówić z jeszcze silniejszym zacięciem.
— Drugim najistotniejszym z odkryć, jakich dokonaliśmy na Landzie, jest bezbarwność ptert, podobnie jak na Overlandzie. Chyba powróciły do swego neutralnego stanu, panie kapitanie. Przypuszczam, że stało się tak, gdyż trucizna, jaką zaatakowały ludzi, spełniła już swoje zadanie. Obecnie pterty żyją w stanie gotowości do walki z każdymi istotami, które zagrożą drzewom brakka, ale bez powodu nie atakują.
— Naprawdę zajmujące — stwierdził Toller, lecz jego uwagę rozproszyła tańcząca w wyobraźni twarz księżnej Yantary. „W jaki sposób zaaranżować następne spotkanie?” zastanawiał się. „Ile to może potrwać?”
— Moim zdaniem — ciągnął Steenameert — w obecnej sytuacji następnym logicznym posunięciem byłoby przygotowanie odpowiedniej ekspedycji, wiele dobrze wyposażonych statków z osadnikami na pokładzie i wysłanie ich, abyśmy na nowo zapanowali nad Starym Światem, tak jak to przepowiedział król Prąd.
Toller już wcześniej podświadomie zauważył, że jak na wojskowego Steenameert wyraża się niezwykle wytwornie, a także ma lepsze wykształcenie, niż można by oczekiwać. Przyjrzał mu się z nowym zainteresowaniem.
— Dużo o tym rozmyślaliście, prawda? — spytał. — Chcielibyście wrócić na Land?
— Tak jest, panie kapitanie! — Gładka skóra na twarzy Steenameerta zaróżowiła się lekko. — Jeśli Królowa Dase-cne postanowi wysłać flotę na Land, pierwszy zgłoszę się na ochotnika. A jeśli pan, panie kapitanie, byłby też skłonny polecieć, czułbym się zaszczycony służąc pod pana rozkazami.
Toller zadumał się nad tym, a wyobraźnia podsunęła mu ponury obraz garstki statków kręcących się bez celu pośród tonących w trawie ruin, w których spoczywają miliony ludzkich szkieletów. Wizja ta straciła do reszty swój urok, gdy pomyślał, że nie ma w niej miejsca dla Yantary. Gdyby poleciał na Land, żyliby dosłownie w różnych światach. Nie mógł wyjść ze zdziwienia, kiedy uświadomił sobie, że przyznaje księżnej tak doniosłe miejsce w swoich planach, zwłaszcza iż nie ma po temu żadnych podstaw. Stanowiło to miarę wyłomu, jaki powstał w murach jego emocjonalnej niezależności.
— Niestety, nie pomogę dostać się wam z powrotem na Stary Świat — odrzekł. — Zdaje się, że będę dość zajęty tu, na Overlandzie.
Rozdział 2
Wszedłszy na frontowe schody swojego domu położonego w północnej części Prądu lord Cas-syll Maraąuine odetchnął głęboko, z przyjemnością. W powietrzu unosił się słodkawy, orzeźwiający zapach deszczu, który spadł nad ranem, co sprawiło, że lord pożałował, iż musi spędzić pierwsze godziny dnia w dusznych komnatach królewskiej rezydencji. Pałac był oddalony niewiele ponad milę — marmury w kolorze róży lśniły spoza zwartej linii drzew. Z chęcią udałby się tam piechotą, lecz obecnie miewał coraz mniej czasu, by rozkoszować się prostymi przyjemnościami. Królowa Daseene w podeszłym wieku stała się niezwykle drażliwa i Cassyll nie śmiał irytować jej spóźnianiem się na audiencję.
Zbliżył się do czekającego powozu i skinąwszy głową woźnicy wdrapał się do środka. Pojazd ruszył natychmiast. Zaprzężony był w cztery niebieskorożce, symbolizujące uprzywilejowaną pozycję Cassylla w społeczeństwie kolcor-roniańskim. Jeszcze pięć lat temu prawo zabraniało posiadania powozu ciągniętego przez więcej niż jednego niebies-korożca, gdyż zwierzęta te odgrywały nieprzeciętną rolę w rozwoju gospodarczym planety. Nawet teraz cztery niebieskorożce w zaprzęgu stanowiły rzadkość.
Ekwipaż podarowała mu królowa, toteż Cassyll politycznie używał go wtedy, gdy jechał do niej z wizytą, mimo l/, żona i syn zarzucali mu niekiedy, że staje się zbyt wygodny. Wysłuchiwał ich krytyki w dobrej wierze, choć nam zaczynał podejrzewać, że istotnie rodzi się w nim upodobanie do luksusu i wygodnego trybu życia. Zamiłowanie i pociąg do przygód, cechujące jego ojca, najwyraźniej ominęły jedno pokolenie Maraquine’ów i ujawniły się w młodym Tollerze. Niejeden raz Cassyll o mało nie wdał tuę w sprzeczkę z synem z powodu jego nierozwagi i staroświeckiego zwyczaju noszenia szabli, lecz nigdy nie po-/wolił za bardzo ponieść się emocjom. Gdzieś w podświadomości żywił bowiem przekonanie, że powoduje nim /«y,drość o cześć, jaką syn obdarza postać swojego dawno nieżyjącego, bohaterskiego dziadka.
Rozmyślając tak Cassyll przypomniał sobie, że chłopak dowodził statkiem, który powrócił wczorajszego zadnia z depeszami o wynikach wyprawy na Land. Teoretycznie hyły one tajne, jednak sekretarz Cassylla zdążył już przekąsić mu wiadomość, iż na Starym Świecie nie ma żywej duszy i jest on wolny od śmiercionośnej odmiany ptert, k l ora zmusiła ludzkość do ucieczki przez międzyplanetarną pustkę. Królowa Daseene natychmiast zwołała naradę wy-Iminych doradców, a fakt, że Cassyll miał także w niej ue/estniczyć, pomagał zgadnąć, w którą stronę biegną jej myśli. Cassyll był ekspertem od produkcji, a w tej sytuacji pojecie produkowania jednoznacznie odnosiło się do stero-wców, co zarazem oznaczało, że Daseene pragnie zasiedlić Stary Świat i stać się w ten sposób pierwszą władczynią w historii panującą na dwóch planetach równocześnie.
Cassyll czuł instynktowną odrazę do podbojów, umocnioną przez fakt, iż jego ojciec zginaj w nieudanej próbie zawojowania trzeciej planety lokalnego układu. Jednakże w tym przypadku przeciwności natury filozoficznej lub humanitarnej nie wchodziły w grę. Bliźniaczy świat Over-landu należał do jego narodu legalnie, tytułem dziedziczenia i skoro nie był zamieszkany przez jakiś lud, który trzeba by sobie podporządkować lub wymordować, nie widział żadnych moralnych przeciwwskazań wobec kolejnej międzyplanetarnej migracji. Jeśli o niego chodzi, jedynym pytaniem wymagającym odpowiedzi była sprawa skali takiego przedsięwzięcia. Musiał wiedzieć, ile statków podniebnych pragnie wysłać królowa Daseene i jak szybko to nastąpi.
„Toller z pewnością będzie chciał wziąć udział w ekspedycji” pomyślał Cassyll. „Nie uniknie ona niebezpieczeństw, ale świadomość tego tylko utwierdzi go w postanowieniu”.
Powóz dotarł wkrótce do rzeki i skręcił na zachód w kierunku Mostu Lorda Glo, głównego traktu, wiodącego do pałacu. W ciągu kilku minut, kiedy znajdowali się na krętym bulwarze, Cassyll ujrzał dwa napędzane parą powozy, z których żaden nie został wyprodukowany w jego fabrykach. Po raz wtóry złapał się na tym, że żałuje, iż nie ma więcej czasu, by przeprowadzić odpowiednie eksperymenty z tym rodzajem napędu. Trzeba by jeszcze było wprowadzić wiele usprawnień, zwłaszcza jeśli chodzi o przenoszenie mocy, a czas mu upływał na zarządzaniu przemysłowym imperium rodziny Maraquine’ów.
Kiedy powóz przejeżdżał przez bogato zdobiony most, pałac wyłonił się dokładnie na wprost niego. Był to prostokątny budynek, którego symetrię naruszało lewe skrzydło i wieża zbudowane przez Daseene jako pomnik ku czci jej męża. Gwardziści przy bramie głównej zasalutowali na widok powozu Cassylla. O tak wczesnej porze zaledwie cztery pojazdy parkowały na głównym dziedzińcu i Cassyll od razu zauważył karetkę Służb Podniebnych, którą jeździł Hartan Drumme, starszy doradca techniczny Szefa Obrony Powietrznej. Zaskoczony dostrzegł samego Bartana wałęsającego się wokół niej. Mając pięćdziesiąt lat Drumme wciąż l r/ymał się prosto i jedynie nieznaczne zesztywnienie lewego i n mienia — pozostałość po starej ranie odniesionej w bitwie — nie pozwalało mu poruszać się z młodzieńczą sprężystością. Intuicja podszepnęła Cassyllowi, że fiartan czeka, by sit; z nim spotkać, zanim rozpocznie się oficjalne zebranie. — Przeddzień dobry! — zawołał Cassyll gramoląc się z powozu. — Szkoda, że ja nie mam chwili czasu, by pospacerować i zaczerpnąć świeżego powietrza.