Выбрать главу

— Tak pochłonęło mnie gratulowanie sobie, że zapomniałem zupełnie o tobie i twoich towarzyszach, którym tyle zawdzięczamy — rzekł do Greturka. — Czy będziecie mogli bezpiecznie powrócić na Dussarrę?

— Powrót do domu może przysporzyć nam trochę kłopotów, lecz w tym momencie obawiam się czegoś o wiele poważniejszego. — Greturk nadal bacznie obserwował otoczenie, jakby spodziewał się, że za każdym ledwo widocznym źdźbłem trawy może czaić się śmiertelny wróg. — Boję się, że Dyrektor Zunnunun napuści na nas Vadavaków. Oczywiście zrobiliśmy, co w naszej mocy, by utrudnić pościg, lecz Zunnunun dysponuje środkami znacznie przewyższającymi nasze.

— Któż to są ci Vadavakowie? — spytał Toller. — Czy to dzikie bestie, którym nie można się wymknąć?

— Nie. — Myśli Greturka tonęły w czymś bardzo zbliżonym do zakłopotania. — Są to Dussarrańczycy urodzeni z poważnymi uszkodzeniami części mózgu odpowiedzialnej za percepcję i komunikację. Nie są oni zdolni bezpośrednio komunikować się z innymi Dussarrańczykami. Upośledzenie to jest dla nas czymś takim, jak dla was głuchota.

— Lecz dlaczego powinniśmy się ich obawiać?

— Vadavakowie nie przeżywają refluksu. Mogą zabijać.

— To znaczy — rzekł Toller, zaczynając rozumieć powód zakłopotania Greturka — że są tacy jak ja.

— Dla normalnego Dussarrańczyka odebranie komuś życia jest najgorszym okropieństwem.

— Chyba jest to spowodowane bardziej lękiem przed refluksem niż zasadami etycznymi. — Toller dobrze wiedział, że może urazić obcego, który tak wiele zrobił dla więźniów, lecz nie był w stanie zdusić w sobie tych słów. — Ostatecznie wy, szlachetni Dussarrańczycy, wcale sprawnie przygotowaliście unicestwienie całej ludności mojej ojczystej planety. Czy to nie obraża waszej delikatnej wrażliwości? Czy wolno zabijać, dopóki robi się to podczas kosmicznej przeprowadzki?

— Wielu z nas zaryzykowało życie, by uchronić was od śmierci — odparował Greturk. — Nie twierdzimy, że jesteśmy doskonali, ale…

— Wybacz mi niewdzięczność i szorstkie obyczaje — uciął Toller. — Posłuchaj, jeśli tak bardzo lękasz się, że ci Vadavakowie wypełzną za chwilę z nicości, to czy nie możesz przestawić regulatora przenośnika tak, by zadziałał wcześniej? Czekanie przez cztery minuty rzeczywiście może być męczące.

— Wybraliśmy cztery minuty wziąwszy pod uwagę takie czynniki, jak wycofywanie się przez trudny teren. Teraz, kiedy maszyna została uruchomiona, nie można ani przyspieszyć, ani zwolnić jej wewnętrznych procesów. Nie można też wyłączyć urządzenia i przywrócić do stanu inercji.

Steenameert, który bacznie przysłuchiwał się rozmowie, podniósł rękę.

— Jeśli ta maszyna jest odporna na wszelkie zakłócenia, jeśli nie można jej wyłączyć, to czy nie jesteśmy już na wygranej pozycji? Czy nie jest już za późno, by wróg mógł nas pokonać?

— Gdybyśmy mieli wystarczająco dużo czasu, moglibyśmy uczynić przenośnik odpornym na wszelkie zakłócenia. — Powieki Greturka drgały przez chwilę. — A tak można go zneutralizować zwyczajnie przewracając na bok.

— Co?! — Steenameert rzucił Tollerowi zdumione spojrzenie. — 1 to wystarczy, by ta maszyna przestała działać.

Greturk potrząsnął głową w zadziwiająco ludzki sposób.

— Wewnątrz przenośnika nic się nie zmieni, ale jeśli nie będzie stał poziomo, a oś oddziaływania nie będzie przechodzić przez lub w pobliżu środka planety, jego energia napędowa zostanie zmarnowana.

— Ja… — Toller urwał, gdyż niemal niewyczuwalny powiew chłodu wtargnął do jego umysłu, uczucie niepokoju tak słabe, tak przelotne, że mogło być wytworem jego wyobraźni. Uniósł głowę i przerywając dyskusję przyjrzał się otoczeniu. Zdawało się, że nic się nie zmieniło. Trawiasty płaskowyż ciągnął się aż po horyzont, którego regularną linię załamywały na północy niewielkie wzgórza. Niedaleko, w szarym poblasku świtu błyszczała łagodnie biała obudowa przenośnika. Grupa Kolcorronian i Dussarrań-czyków wyglądała dokładnie tak jak przedtem, a jednak Toller odczuwał niejasne zaniepokojenie.

Bezwiednie zerknął w niebo i dokładnie na środku Landu dostrzegł stykającą się niemal z terminatorem oddzielającym ciemną półkulę planety, żółtą pulsującą gwiazdę. Zorientował się, że patrzy na Xa wiszącego tysiące mil w górze.

W tym samym momencie dobiegł go słaby telepatyczny głos — pełen napięcia, wymęczony i bezbronny — głos, który spływał z zenitu.

— Dlaczego mi to robisz, Ukochany Stwórco? Proszę, blagom, nie zabijaj mnie.

Czując się jak intruz, Toller powiedział cicho do Gre-turka:

— Xa jest… nieszczęśliwy.

— Dla nas wszystkich dobrze się złożyło, że wzrastająca świadomość Xa umożliwiła mu… — Greturk zadrżał nagle jakby w spazmie bólu i zwrócił się ku wschodowi.

Pozostali Dussarrańczycy uczynili podobnie. Toller podążył za ich wzrokiem i serce zabiło mu mocniej, gdy spostrzegł, że na uprzednio pustym płaskowyżu mrowi się około pięćdziesięciu odzianych w biel osób. Znajdowali się w odległości czterystu jardów, a nad nimi unosiła się rozmazana elipsa zielonkawego światła.

— Vadavakowie! — Greturk postąpił krok do tyłu. — I to tak blisko.

Toller wlepił wzrok w Greturka.

— Czy są uzbrojeni?

— Uzbrojeni?

— Tak! Uzbrojeni! Czy mają przy sobie broń? Greturk zaczął się trząść, lecz jego telepatyczna odpowiedź była wyraźna i logiczna.

— Vadavakowie wyposażeni są w osłabiacze, przyrządy do korekcji społecznej specjalnie zaprojektowane przez Dyrektora Zunnununa. Są to czarne pałki z błyszczącymi czerwonymi zakończeniami. Najmniejszy kontakt z takim zakończeniem powoduje przenikliwy ból i paraliż na kilka minut.

— Słyszałem o bardziej przerażających rodzajach broni — parsknął Toller i ścisnął dłoń Yantary, a potem puścił ją i położył rękę na ramieniu Steenameerta w geście zachęty. — Co myślisz, Batenie? Damy nauczkę tym nachalnym karłom?

— Zetknięcie z jednym z osłabiaczy powoduje ból i paraliż — dodał Greturk. — Vadavakowie trzymają po jednym osłabiaczu w każdej ręce. A kontakt z dwoma jednocześnie powoduje ból i śmierć.

— O, to już poważniejsza sprawa — rzekł Toller trzeźwo, wpatrując się w rozmazaną plamę bieli, jak dotąd stanowiącą jedyną oznakę obecności nieprzyjaciela. — Jak szybko następuje śmierć?

— Po pięciu, może dziesięciu sekundach. To zależy od wielkości i siły osobnika.

— W dziesięć sekund można wiele zdziałać — odparł Toller, czując suchość w gardle, gdy spostrzegł, że Vadava-kowie ruszyli już w ich stronę. — Gdybym tylko…

— Twoja szabla jest w posiadaniu Dyrektora Zunnununa i nigdy już jej nie odzyskasz, ale jeden z naszych tak ją zholografował, że możliwe było wykonanie kopii. — Greturk skinął na któregoś z Dussarrańczyków, a ten podszedł dźwigając zrobiony z jednolitego materiału worek. — Mieliśmy nadzieję, że Vadavakowie nigdy nas nie dogonią i w takim przypadku zniszczylibyśmy je, nawet wam nie pokazując. Ale teraz nie mamy wyjścia.

Dussarrańczyk otworzył worek i Toller poczuł przypływ dzikiej radości na widok siedmiu szabel o wyraźnym, starokolcorroniańskim wzorze.

— Tylko ostrożnie — ostrzegł Greturk. — Nie dotykajcie ostrzy gołymi dłońmi. Mają one monomolekularne krawędzie, które nigdy się nie stępią i zagłębią się w ciele z łatwością, jakby wchodziły w świeży śnieg.